Myśli na 29 niedzielę zwykłą

 

 

Jeden z przejawów sprzeciwu wobec nauczania Jezusa stanowiło „podchwycenie w mowie”, dosłownie: usidlenie w słowie, usidlenie słowem. Nie decydowano się na otwartą wrogość, ale wybierano chytre pułapki, z których – jak sądzono – nie ma dobrego wyjścia. Ta strategia jest stosowana także wobec Kościoła, zwłaszcza w kwestiach dotyczących jego relacji z państwem. Postawienie kłopotliwego pytania poprzedziły udawane komplementy, które miały osłabić czujność Jezusa. Nierzadko i dzisiaj starannie dawkowane pochlebstwa otwierają rozmowę na temat relacji Kościół – państwo po to, żeby spotęgować zaprogramowane kłopoty z odpowiedzią. Wrogowie Kościoła zakładają rozmaite maski dla ukrycia swojej przewrotności. Pytanie: „Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?”, przybiera wciąż nowe formy, jednak ładunek emocji i podchwytliwy charakter są takie same jak wtedy, kiedy Jezus skonfrontował się z faryzeuszami. Byli oni przekonani, że każda Jego odpowiedź musi być zła, a przynajmniej wystawiona na silną kontestację. Powiedzieć: „tak, wolno” – oznaczało zrazić do siebie tych Żydów, którzy traktowali władze rzymskie jako okupantów, a ściągających podatki jako zdrajców pozostających na ich usługach. Powiedzieć: „nie, nie wolno” – było jednoznaczne z narażeniem się na donosy, że Jezus spiskuje przeciw władzy i odwodzi od lojalności wobec imperium rzymskiego. Jedno i drugie miało Go osaczyć.

 

Jezus doskonale rozpoznał intencje faryzeuszy. Wiedział, że doraźne pochlebstwa zmierzały do tego, by zamazać ostrość w odróżnianiu tego, co dobre, od tego, co złe. Zwracając się do rozmówców, dał poznać, że zna ich serca i cele, z jakimi do Niego przybyli. Nie odnosząc się wprost do udawanych pochlebstw, demaskuje ich przebiegłość. Odpowiada pytaniem: „Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy?”. Już samo to wystarczyłoby za odpowiedź, która zmusza do refleksji i kończy tę rozmowę. Ale stało się inaczej. Jezus podjął wyzwanie i odpowiedział zarówno „tak”, jak i „nie”. Wymagając pokazania denara, rzymskiej monety stanowiącej zapłatę za dzień pracy, wskazał na konieczność rozróżniania dwóch porządków: świeckiego i religijnego. Pierwszy jest osadzony w realiach doczesności, w jakich ludzie żyją, a drugi jest ukierunkowany na Boga, a więc na wieczność. Ta nauka jest zawsze aktualna i można ją rozciągnąć na wiele wymiarów rzeczywistości ziemskiej oraz na ich relację wobec wyznawania Boga i nadziei na życie wieczne, która wykracza poza doczesność.

 

To wydarzenie uczy nas ważnej prawdy. Naród może żyć i przetrwać bez niepodległości oraz instytucji własnego państwa. Po zagładzie Jerozolimy w 70 r. Żydzi aż do 1948 r. byli pozbawieni własnej państwowości – i przetrwali. Polacy nie mieli swojego państwa przez ponad 120 lat – i też przetrwali. Jedni i drudzy wypełniali zobowiązania narzucone przez zaborców, ale zachowywali przy tym świadomość własnej tożsamości i obowiązków względem Boga. Ostoją i gwarancją przetrwania była przede wszystkim rodzina, a w niej troska o właściwe wychowanie dzieci i młodzieży. Środowisko rodzinne stanowiło szkołę wartości zakorzenionych w woli Bożej, która jest wyrażona w przykazaniach. Obecnie właśnie rodzina znalazła się na celowniku tych, którzy w drodze do przejmowania „rządu dusz” w dużym stopniu podporządkowali sobie władze i prawodawstwo państwowe. Współczesne dyskusje i polemiki z przeciwnikami Kościoła powinny przebiegać podobnie jak ta, podczas której Jezus obnażył podstępną chytrość, a zarazem uporządkował spojrzenie na złożoność życia wyznawców Boga w świecie rządzącym się doczesnymi prawami.

 

 

Myśli na 19 Niedzielę Zwykłą

. Jezus dopiero co dokonał cudu rozmnożenia chleba i ryb, aby nakarmić „około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci” (Mt 14,21). Wszyscy byli w uniesieniu. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widzieli. Na innym miejscu pisarz natchniony powie wręcz, że chcieli Jezusa obwołać królem, wszak dał im to, co najważniejsze do życia i to bez pracy. Nie wymagał od nich żadnej pracy i żadnej zapłaty. Wielu szuka takiej właśnie władzy, która daje wiele niczego nie żądając w zamian. Nie brak takich, którzy w wyborach głosują na tych, którzy obiecują, że dadzą wiele, bez osobistego wkładu wyborców.

Uczniowie również czuli się dumni, że należą do grona Kogoś, kto jest tak ważny i tak mocny, który umie robić cuda. Duma ich wręcz rozpierała. Czuli się niezwykle ważni. O wiele ważniejsi od tych, którzy nie należeli do grona przyjaciół Jezusa.

Obnosili się więc swoją przynależnością. Szczycili się nią. Byli zwykłymi rybakami, dotąd mało szanowanymi i oto raptem stanęli na piedestale. Uważali siebie, ale również czynili to inni, za ważniejszych od faryzeuszów czy saduceuszów. Ludzie przychodzili do nich i prosili, aby ich przedstawili Jezusowi lub by wstawili się za nimi u Mistrza.

Wielka jest pokusa próżności. Pokusa bycia sławnym cudzym kosztem. Wspinać się na szczyty kosztem innych. Co czyni zatem Jezus? Jak reaguje? W jaki sposób broni uczniów przed taką pokusą? Pisarz natchniony pisze, że „przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi”.

Dobry Mistrz „zmusza” ich do oddalenia się szybko z miejsca pokusy. Każe im wsiąść do łodzi i udać się na drugi brzeg, daleko od brzegu, gdzie jest pokusa. Jezus nigdy się nie spieszy, kiedy spotykał ludzi w potrzebie, chorych, głodnych, ludzi bez głosu, którzy przychodzili do Niego, aby się wyżalić i wypłakać. Nie spieszył się wówczas.

 

Teraz się spieszy. Każe uczniom wsiadać do łodzi i oddalić się szybko. Najlepszą obroną przed pokusą jest ucieczka.

2. Jezus pozostaje jednak na miejscu. Dlaczego? Może chciał pozdrowić jeszcze obecnych, umocnić ich w dobrym. Może powiedział im coś jeszcze, np., aby szukali chleba, który nie przemija, aby nie sądzili, że sprawy ważne przychodzą łatwo, że życie nie sprowadza się wyłącznie do jedzenia czy picia itd. Może mówił im o ważnych sprawach. Jezus nie wsiadł z uczniami do łodzi, lecz pozostał na miejscu, bo Jego stać zwalczyć pokusę próżnej i łatwej sławy, pokusę bycia ważnym czy popularnym. Jest przecież Bogiem.

Jezus uczy też, w jaki sposób zwalczyć pokusę. Ewangelista pisze bowiem, że „wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić”.

Także On, Jezus, uczy, że człowiek może zwalczyć różne pokusy, kiedy pozostaje we wspólnocie z Bogiem. Najlepszym tego wyrazem jest modlitwa. Jezus się modli i uczy nas tego samego.

Mówi się, że modlitwa jest rozmową człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem. Lecz w tej rozmowie jest więcej słuchania niż mówienia. Człowiek słucha, kiedy Bóg mówi mu, jak ważny jest on dla Niego, jak wiele poświęcił, aby uwolnić człowieka z pokusy, jak wiele mu ofiarował, aby człowiek nauczył się zwyciężać pokusy złego ducha.

Jezus rozmawia z Ojcem i uczy nas ponadto, że każda nasza rozmowa z drugim człowiekiem winna być wzorowana na modlitwie. Winna być zatem rozmową pełną szacunku, miłości, chęci wsłuchania się w to, co mówi rozmówca.

 

Rozmowa – z Bogiem przede wszystkim, ale także z człowiekiem – uwalnia od samotności, która może być źródłem pokus. Poczucie samotności czy opuszczenia nie działają dobrze na człowieka. Mogą rodzić przygnębiające, złe myśli, być źródłem wielu pokus i poddania się im.

Zauważył to Bóg, kiedy powiedział, że nie jest dobrze, kiedy człowiek jest sam. Jezus nigdy nie był sam! Zawsze był w otoczeniu ludzi, swoich uczniów albo na rozmowie z Ojcem.

Jezus przerywa jednak rozmowę z Ojcem, aby przyjść z pomocą uczniom. Ich łódź była „miotana falami, bo wiatr był przeciwny”. Lękali się. Nie byli pewni, czy dotrą do brzegu, dlatego z pomocą przychodzi im Jezus. „O czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze”.

Pora dnia nie ma dla Jezusa znaczenia. On jest zawsze wtedy, kiedy potrzebuje Go człowiek. Kiedy sam przestaje sobie radzić, wtedy przychodzi mu z pomocą Bóg. Nie wyręcza go z jego obowiązków, ale jedynie przychodzi z pomocą. To ważna prawda wiary.

3. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” – mówi Piotr.

Piotr posiada wielką odwagę i zarazem wielki lęk. Odwaga i lęk idą u niego w parze. Teraz mówi odważnie, że jest gotów chodzić po wodze, lecz chwilę później będzie prosił o pomoc: „Panie, ratuj mnie!”

Jakże bliska jest nam postawa Piotra! W słowach jesteśmy odważni. Pełno w nich wielkich i szumnych obietnic. Życie jednak weryfikuje wartość słów, sumienność obietnic. Pokazuje często, że jesteśmy słabi, że wiele w nas lęku, że obawiamy się tego, co widzimy.

Czekamy na cuda. Sądzimy, że Bóg dokona cudu w naszym życiu i wszystko będzie dobrze, że przejdziemy przez „morze” trudności, kłamstwa, które nas otacza, niesłusznych zarzutów itd. Ale tak nie jest. Piotr liczył na cud i się przeliczył. Zaczął tonąć.

Nie trzeba liczyć na cuda. Nie trzeba patrzeć na to, co nas otacza, ale mieć wzrok utkwiony na Bogu. Rozmawiać z Nim częściej niż się rozmawia ze światem i o świecie.

Kiedy patrzymy wyłącznie na trudności, których doświadczajmy lub które nas otaczają, upadamy.

Jeżeli widzimy wyłącznie nasze słabości, nasze grzechy z przeszłości, naszą „wczorajszą” niewierność – upadamy, topimy się. 

Podziwiamy Piotra, że w chwili trudności, kiedy się już topił, uwierzył Bogu i zawołał: „Panie, ratuj mnie!” Pokonał lęk siłą wiary. Dziękujemy mu za tę lekcję życia.

Panie, naucz mnie ufać, gdy otaczają mnie ciemności i zdaje mi się, że tonę.

 

 

Myśli na 10 Niedzielę Zwykłą w Ciągu Roku

 

„Pójdź za Mną!” – powiedział Jezus. Skierował te słowa do Mateusza, poborcy podatków, człowieka materialnie majętnego, lecz o złej reputacji społecznej. Był urzędnikiem państwowym, wysługującym się okupantowi rzymskiemu, stąd poborców podatkowych nigdy nie darzono sympatią, tym bardziej tych wysługujących się wrogom ojczyzny. Ponadto ówczesny system podatkowy dawał celnikom okazję do wielu nadużyć.

Jezus każe mu odejść z komory celnej i pójść za Nim. Porzucić dotychczasowe zajęcie, tak czy inaczej dochodowe i udać się w drogę za Nim. Lecz – co dziwi – niczego w zamian mu nie obiecuje. Nic nie daje mu w miejsce tego, co każe zostawić. Czyż to nie dziwi? Jak człowiek rozsądny ma zostawić, bądź co bądź, dochodowy interes i pójść za kimś, stosunkowo obcym? Niesłychane! Nie do pojęcia w dzisiejszych kategoriach.

Podziwiamy odwagę Chrystusa, który powołuje do pójścia za sobą, niczego pozornie nie obiecując w zamian.

Podziwiamy również Mateusza, że wstał, zostawił wszystko i poszedł za Głosem, za Chrystusem. On po prostu „wstał i poszedł za Nim”.

Czy dzisiaj są jeszcze tacy, którzy dla Chrystusa, który pozornie nic nie obiecuje, zostawiają wszystko i idą za Nim? Czy są jeszcze tacy?

Ale są też dzisiaj osoby, które z miłości do bliźniego – żony, męża, dzieci, przyjaciół – są gotowe zapomnieć o własnych interesach i przyjść z pomocą, kiedy bliźni jest w potrzebie, kiedy prosi o rozmowę czy radę, o chwilę, aby się wyżalić czy wygadać. Czy jestem gotów zostawić „wszystko” i poświęcić mu chwilę mojego cennego czasu?

Nigdy nie jest tak, że kto daje, niczego w zamian nie otrzymuje. Bywa, że ignoruje to, co otrzymuje, wszak zawsze coś zyskuje. Zależy to od inteligencji serca.

Także Mateusz otrzymał coś w zamian za komorę celną. Odzyskał siebie. Imię Mateusz nie należy do często spotykanych w Biblii. Pochodzi ono od hebrajskiego imienia Mataj lub Mattanja, co oznacza „dar Boga”. Darem, jaki Mateusz otrzymał od Boga, był on sam. Dał Bogu coś, stół do pobierania podatków, dochód z pracy, lecz w zamian odzyskał siebie. Został przywrócony na nowo do prawdziwego życia – duchowego, społecznego, do przyszłości.

 

„Jezus siedział w domu za stołem”. Nie wiemy, co wydarzyło się w czasie, kiedy Mateusz opuścił komorę celną a chwilą, kiedy gościł Chrystusa w swoim domu. Czy rozmawiali ze sobą? Kto kogo zaprosił? Może Jezus wprosił się na ucztę do Mateusza? Jest to wielce prawdopodobne, wszak Mateusz nie czuł się godny przyjąć do domu Mistrza. Jego dom był uważany za mieszkanie grzesznika, stąd omijany przez tzw. prawych i szanowanych. Mateusz żył na marginesie życia tzw. „ludzi uczciwych”.

Jezus musiał sam wprosić się na ucztę. Musiał wyrazić życzenie, by przyjść do jego domu.

Piękne wydarzenia należy świętować uroczyście. Jest to częścią integralną wielkiego dzieła. Takim było wybór nowej drogi przez Mateusza.

Bóg nie karci, ale zaprasza. Nie powiedział Mateuszowi, że robi źle, ale zaprosił go, aby czynił coś innego, lepszego. Nie wypominał mu grzechów, ale mówił, aby więcej już nie grzeszył, nie zarabiał na ludziach, nie oszukiwał, ale przeciwnie, uczył ich życia szlachetnego.

Człowiek idzie przed samą wiarą. Tak samo, jak najważniejsza jest osoba, dopiero po niej idą jej idee. Potrzeba mądrości, aby oddzielić człowieka od grzechu; grzech należy piętnować i odrzucać, ale ratować człowieka.

Uczta, którą opisuje Ewangelia, to przedsmak uczty mesjańskiej. Jezus siedzi pośród tych, którzy chcą przyjść do Niego. Nikogo nie wyklucza, ale też nikogo nie zmusza do przyjścia.

Autor natchniony mówi, że „przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem”. Przy stole Chrystusa jest miejsce także dla celników i grzeszników, jeśli tylko chcą przyjść do Jezusa i zając przygotowane dla nich miejsce.

Nigdy nie brakuje miejsca przy Chrystusie. Brakuje jedynie chętnych, by je zajęli. On nikogo nie wyklucza, nikim nie gardzi, nikogo od Siebie nie oddala. Jest przy stole i cierpliwie czeka na każdego, kto pragnie się zbliżyć, aby wskazać mu należne miejsce. Sam zresztą powiedział: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.

Serce Boga jest większe od naszego serca. Jego wielkość, wrażliwość, miłość odbiegają od miar, jakie stosuje człowiek względem bliźniego. Ludzka wyrozumiałość ma się nijak do wyrozumiałości, jaką posiada Bóg dla nas. On wszystko przewyższa, co ludzkie. Prorok Izajasz przypomni słowa Boga: „Myśli moje nie są myślami waszymi” (Iz 55,8) – a więc to, co myśli o nas Bóg jest dalece inne od tego, co sami o sobie myślimy. Choćbyśmy doznali nie wiadomo jakich zranień, a nasze poczucie wartości leżało w gruzach, nie zmienia to naszej królewskiej tożsamości!

 

Bóg nie patrzy na to, co człowiek robi, ale czym bije jego serce, jakie są jego pragnienia, za czym tęskni. Często bywa, że ktoś jest zmuszony do robienia czegoś, czego nie kocha, że wykonuje pewne zawody, bo musi z czegoś żyć, modli się jednak, aby Pan dał nam coś innego, lepszego, za czym tęskni serce.

Nikt nie może sobie „zasłużyć” na Boga. Człowiek nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że jest godny Boga, bo żyje dobrze. Boga możemy jedynie przyjąć. Nigdy też nie odwdzięczymy Mu się za to, co dla nas robi. Jesteśmy i zawsze będziemy Jego dłużnikami.

Bóg niczego od nas nie oczekuje, ale jedynie tego, by pójść za Nim! Nie ważne są dla Niego nasze słabości czy grzechy, nasze zdrady czy potknięcia, nasze wcześniejsze kłamstwa czy niedotrzymane obietnice. Kiedy pójdę za Nim, On będzie umiał mnie uleczyć. Jest wszak boskim Lekarzem dusz ludzkich.

Panie, pomóż mi, daj mi siłę pójść za Tobą! Rozjaśnij drogi mojego życia, abym szedł za Tobą!

 

Myśli na uroczystość Trójcy Świętej

 

1. Uroczystość Trójcy Świętej. Bóg nie zniża się do człowieka w swojej tajemnicy, lecz zaprasza człowieka do poznania swojej. Mówi też, że nie wszystko da się poznać z życia, dlatego rzeczą ważniejszą jest ono samo. W pierwszym rzędzie życie należy przyjąć i przeżyć. Może uda się również coś z niego zrozumieć, pojąć jakąś z jego tajemnic, ale nie jest to nazbyt pewne. Najważniejsze więc jest, aby życie przeżyć i przeżyć dobrze. I jak zrobić to najlepiej? W dzisiejszą uroczystość Bóg mówi, że będę w stanie przeżyć dobrze swoje życie, kiedy będę dzielił go z innymi, kiedy będę współżył w zgodzie z innymi, szczególnie zaś z tymi, którzy są wokół mnie, których spotykam. Takie jest prawo Ewangelii, że żyć pięknie i mądrze swoim życiem idzie w parze z pięknym życiem z innymi, we wspólnocie z innymi, w odpowiedzialności za nich.

 

Taka jest dynamika wewnątrz Trójcy Świętej, zaś życie człowieka jest tego odbiciem. Wiara uczy bowiem, że wszystko przebiega „jak w niebie tak i na ziemi”. I nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić. Może się starać, może nawet czuć, że mu się udaje odmienić bieg ziemi od rytmu nieba, ale szybko się przekonuje, że mu się nie udało, że Bóg jest mądrzejszy od niego.

 

Uroczystość Trójcy Świętej mówi coś jeszcze. Przekazuje ona ważną prawdę. Uczy, że pierwszym złem, jakie mogło spotkać człowieka, zło antyczne, najważniejsze i podstawowe, wcześniejsze nawet od grzechu pierworodnego, jest zło samotności. Powiedział to sam Bóg, że „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18). Nie było rzeczą dobrą, że Adam był sam. Pierwszą słabością, pierwszym złem kosmosu jest to, że człowiek jest sam. Samotność nie jest dobra. Człowiek nie kocha samotności. Unika jej. Broni się przed opuszczeniem. Kocha natomiast wspólnotę. Chętnie przebywa pośród innych, którzy są dla niego życzliwi. Lecz to potrzebuje miłości. Właśnie ona, miłość, jest więzią wspólnoty. Tak jest w Trójcy Świętej i odbija się to także w stworzeniu. Ojciec, Syn i Duch związani są węzłami miłości. I tak jest między ludźmi, tylko prawdziwa miłość uwalnia z samotności i wiąże ze sobą ludzi.

 

2. Także Mojżesz jest świadkiem tej prawdy, o czym mówi Księga Wyjścia. Wyciosał dwie tablice kamienne i wczesnym rankiem udał się na górę. Chciał, by Bóg wyrył w nich swoją wolę, wypisał na nich swoje przykazania. I co otrzymał? Jak Pan odpowiedział na jego oczekiwania? Księga Wyjścia mówi, że Bóg niczego takiego nie zrobił. Nie wyrył w kamieniu przykazań. On tylko przeszedł obok Mojżesza jako „Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech”.

Bóg przechodzi. Nie stoi w miejscu. Jego imię nie jest wyryte w kamieniu. Jego przykazania nie są sztywne. Nie są do podziwiania, ale do życia. Bóg przechodzi nad ludzką słabością, biedą, chorobą, cierpieniem i wszystko to leczy, bo jest Bogiem miłosiernym i litościwym, cierpliwym, bogatym w łaskę i wierność.

Nasz Bóg nie stoi z boku. Nie przygląda się, ciekaw, co robimy, bez chęci przyjścia z pomocą, kiedy jest nieodzowna. Tak nie postępuje Bóg Jezusa Chrystusa. On zachowuje się inaczej. Darzy nas życzliwością i jest zawsze pośród nas. Ponieważ żyje w jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego, nasz Bóg przebywa pośród tych, których powołał do istnienia, pośród nas!

Bóg nie stoi obok nas. On idzie pośród, pośród naszych trudności i cierpień, pośród niesprawiedliwości, które nas spotykają. On jest zawsze w środku. Nigdy nie trzyma się z dala. Nie jest kibicem, ale gra z nami grę życia. I dlaczego to robi? Bo jest – co sam zresztą powiedział – Bogiem „miłosiernym i litościwym, cierpliwym, bogatym w łaskę i wierność”.

Prawdziwy Bóg nie jest Bogiem „dla siebie”, ale jest Bogiem dla drugich. Nie jest zamknięty we własnej szczęśliwości, ale jest Bogiem, który chce uszczęśliwiać ludzi. On chce pocieszać słabych, opuszczonych, porzuconych, chorych i cierpiących, dotkniętych niesprawiedliwością i przemocą. On chce być zawsze pośród tych, którzy cierpią. On chce być z nimi!

 

3. Dlaczego to robi? Jaki jest powód ciągłej bliskości Boga? Powodem jest Jego miłość do nas. W rozmowie z Nikodemem powiedział wyraźnie: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął”. Bóg zrezygnował z tego wszystkiego, kim był i co posiadał, aby tylko być z człowiekiem, dla niego, aby przychodzić mu z pomocą, kiedy jej potrzebuje, czyli zawsze. Zawsze bowiem potrzeba nam Bożej pomocy.

W prawdziwej miłości chodzi głównie o to, by być dla tego, kogo się kocha. Nie potrzeba słów, szumnych deklaracji, obietnic czy czegoś innego. Prawdziwa miłość nie posługuje się słowami, ale czynami. Chodzi w niej tylko i wyłącznie o to, by być i dawać się tym, których się kocha. Powiedział Jezus do Nikodema: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

Bóg nie kocha wyłącznie mnie. On kocha też innych. On kocha cały świat. Bliscy są Mu wszyscy ludzie i wszystkie stworzenia. Sam o tym powiedział, że przyszedł, by zbawić cały świat. Bóg posłał swojego Syna, „by świat został przez Niego zbawiony”.

Bóg jest mi potrzebny i ja jestem potrzebny Bogu. Ponieważ jest Miłością, dlatego – mówiąc po ludzku – On potrzebuje mnie, aby mnie kochać, być dla mnie Bogiem pełnym miłości i miłosierdzia.

Lecz także ja, aby być człowiekiem, by rozwijać się w moim człowieczeństwie, potrzebuję ukochać Boga i ludzi. Okazywać litość i życzliwość dla każdego, kogo spotykam na drodze mojego życia, z kim dzielę moje dni na ziemi.

 

 

Myśli na Zesłanie Ducha Świętego

To był uroczysty dzień. Jerozolima była pełna pielgrzymów, którzy przyszli na święto. Ze wszystkich stron brzmiały głosy. Gwar był wielojęzyczny, bo pątnicy przyszli, jak słyszeliśmy w Dziejach Apostolskich, z różnych stron. W te głosy pątników wkradały się okrzyki handlarzy gołębi, owiec i innych stworzeń potrzebnych do składania ofiar.                                                                                   W tym samym czasie w Wieczerniku trwała modlitwa. Apostołowie zgromadzeni wraz z Maryją czekali na spełnienie zapowiedzi Jezusa, który przed swoim odejściem do nieba zapowiedział dar Parakleta.

Można powiedzieć, że był to także czas oczyszczenia. Wszyscy mieli w sobie niepokój związany z dniami męki Chrystusa. Nie spełnili bowiem swojej misji wierności Chrystusowi, o której zapewniali w tymże Wieczerniku. Można przypuszczać, że szczególną rolę w tym oczyszczaniu serca spełniała Maryja.

Nagle dał się słyszeć szum wichru. Słyszeli go zarówno Apostołowie, jak i zgromadzeni wokół Wieczernika pątnicy. Na placu zapanowała cisza. Wszyscy ze zdziwieniem słuchali tego poszumu. Kiedy tak stali zadziwieni, otworzyły się drzwi i wyszli z nich Apostołowie. Zdumienie zebranych jeszcze się pogłębiło. Wtedy wystąpił Piotr i zaczął mówić. Cisza była tak dojmująca, że wszyscy go słyszeli. Ich zdziwienie spotęgował fakt, że wszyscy słyszeli, iż mówił w ich własnym języku.

Owocem tego wystąpienia Piotra była wielka liczba tych, którzy przyjęli słowo Boże i uwierzyli Jezusowi.

Papież Franciszek często powtarza, że Bóg potrafi nas zaskakiwać, że „daje się” człowiekowi w nadmiarze swoich darów.

W sposób spektakularny ujawniło się to w dniu Pięćdziesiątnicy. Apostołowie w Wieczerniku z pewnością modlili się o łaskę odwagi i apostolskiej gorliwości, aby mogli wypełnić polecenie Jezusa: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię.

Wielka rzesza, która przyjęła słowa Piotra, ujawniła, że to nie oni, ale Duch Święty działa przez nich.

W pewnym opowiadaniu żebrak wyszedł na spotkanie Aleksandra Wielkiego i poprosił go o jałmużnę. Aleksander zatrzymał się i rozkazał, by uczyniono tego człowieka panem pięciu miast. Zmieszany i oszołomiony biedak zawołał: „Nie prosiłem o tak wiele!”. Aleksander zaś odparł: „Ty poprosiłeś na miarę tego, czym jesteś, a ja ci daję na miarę tego, czym ja jestem”.

Wydarzenie Pięćdziesiątnicy nie było tylko wydarzeniem historycznym. Duch Święty rzeczywiście jest obecny w każdym momencie historii. Jezus, który jest wierny w swoich obietnicach także dzisiaj, udziela Ducha Świętego tym, którzy o Niego proszą.

Święty biskup Józef Pelczar pouczał, że to modlitwa jest kanałem, przez który Duch Święty zstępuje na wiernych.

Na modlitwie otwierajmy się na dar Parakleta, aby udzielił nam daru swoich charyzmatów, przez które moglibyśmy służyć wspólnocie Kościoła.

Święty Karol Boromeusz powtarzał: „Nie będziesz mógł dbać o cudze dusze, jeśli swojej pozwolisz marnieć. W końcu nie zrobisz nic nawet dla innych. Musisz mieć czas dla siebie, aby być z Bogiem”.

 

 

Myśli na Wniebowstąpienie Pańskie

Ewangelista mówi, że „udali się do Galilei”. A więc nie zostali tam, gdzie byli, ale musieli ruszyć się z miejsca, które zajmowali i udać się w nowe, gdzie czekał na nich Chrystus. Pisałem przed laty w swojej książce, noszącej tytuł: „Wrócić do Jerozolimy”, że Bóg nie jest tam, gdzie chciałby tego człowiek, ale przeciwnie, On chce, aby człowiek był tam, gdzie jest On.                                                                                 Nie pozwolił im zostać w Jerozolimie, a przecież – myśląc po ludzku – to właśnie Jerozolima mogła wydawać się właściwym miejscem na Jego wstąpienie do nieba. Tutaj przecież dokonało się wszystko, co najważniejsze dla Niego – Jego nauczanie, pojmanie, skazanie, śmierć i zmartwychwstanie. Najbardziej istotne etapy Jego ziemskiej egzystencji. I oto teraz, kiedy ma wrócić do Ojca, każe swoim przyjaciołom, opuścić Jerozolimę i udać się peryferyjnej, co by nie było, Galilei, bo tam właśnie podjął decyzję, że wróci do Ojca. Dlaczego właśnie tam? Może dlatego, że właśnie tam, w Galilei, Jezus stawiał pierwsze kroki w swojej ziemskiej historii. Tam właśnie, w Galilei, położone było Betlejem, Nazaret i inne miejsca, świadkowie Jego młodości, dorastania, dojrzewania. W tych miejscach – jak czytamy w Ewangelii wg św. Łukasza – Jezus „wzrastał w mądrości u Boga i u ludzi”. Tam czuł się młody, wolny, żyjąc w przyjaźni z innymi. To dlatego – jak należy przypuszczać – Jezus chce wrócić do domu Ojca, w Galilei.                                                                         Chce powrócić do domu Ojca w miejscu dla Siebie, swojej ziemskiej wędrówki, najpiękniejszym. Jakby chciał zabrać ze Sobą najcudowniejsze wspomnienia z ziemi, gdzie był blisko ludzi, a ludzie blisko Niego, gdzie miał wielu przyjaciół, ludzi sobie życzliwych, z którymi uczył się, pracował, dorastał.

To pięknie, kiedy szukamy w przeszłości dobrych wspomnień, nie skupiamy się natomiast wyłącznie na tych negatywnych, wręcz złych.

Kiedy żył w Galilei Jezus wydawał się być taki „zwyczajny”. Nie był jeszcze wtedy wielkim Mistrzem, cudotwórcą. Był podobnym do innych. „Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” (Mk 6, 3) – pytali sąsiedzi.

Bóg ukochał rzeczy proste, zwyczajne, skromne i dyskretne. Dlatego postanowił wrócić do Ojca w „środowisku” skromnym, zwyczajnym, na pozór bez znaczenia.

                                                                                                                                              Wraca się najlepiej do rzeczywistości, kiedy zaczyna się od początku. Najpiękniejsza jest pierwsza gorliwość, pierwszy zapał, pierwsza myśl.

2. Bardzo słaby bilans tylu lat pracy! Jezus odchodzi do Ojca, wraca skąd przybył, zaś na ziemi zostawia po Sobie tylko i wyłącznie jedenastu uczniów. Czy to nie mało? Może za mało jak na Syna Bożego? Po ludzku wręcz przerażająco mało. Tak wielkie przesłanie, tak wielki obszar świata, a ich tylko i wyłącznie jedenastu! A mają iść na cały świat: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody”. Mają pójść do wszystkich narodów, a jest ich tylko jedenastu.

Nie mają czekać na efekty swojego przepowiadania. Ich zadaniem najważniejszym jest tylko „iść” i głosić. Tego oczekuje od nich Jezus. Nie mówi nic, że będą szli za nimi tłumy, że ludzie i narody uwierzą ich słowom i nawrócą się, przyjmując chrzest. Nic z tego! Mówi wyłącznie, że mają iść i głosić.

Mają iść do wszystkich, bez wyjątku. Nie mają robić rozróżnienia między – ich zdaniem – lepszymi czy gorszymi, bliższymi im czy dalszymi. Nic z tego! Ich zadaniem jest wyłącznie iść i głosić.

Mają naśladować w tym swojego Mistrza. On również przemierzał wsie i miasteczka głosząc dobrą nowinę o zbawieniu. I wielu w Niego uwierzyło, ale nie wszyscy. Ci, którzy nie uwierzyli, skazali Go nawet na śmierć, ale zostali oszukani w swoich ziemskich knowaniach. Inteligencja ziemska okazała się błędna w konfrontacji z inteligencją Boga. „Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności” (Mdr 3, 2-4) – powie autor Księgi Mądrości, jakby chciał opisać działanie Jezusa i Jego owoce.

Wielu zdawało się, że sprawa Jezusa, wraz z Jego skazaniem i śmiercią, została jednoznacznie rozwiązana, lecz się mylili. Paradoksalnie Bóg jest najmocniejszy wtedy, kiedy po ludzku wydaje się być najbardziej słaby, wręcz umarły. Kiedy wielu wokół mówi: „Boga nie ma. Bóg umarł”, On właśnie odradza się i czyni rzeczy nowe, dotąd niesłychane, których ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało.

3. „Gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili”. Dlaczego powątpiewali? Czy wątpili w Jego zmartwychwstanie? Ale przecież widzieli Go własnymi oczami? Prawda o zmartwychwstaniu nie mogła być zatem źródłem ich wątpliwości. Czy wątpili w Jego bóstwo? Ale przecież – mówi Ewangelista – „oddali Mu pokłon”. Nie oddaje się pokłonu byle komu. W co więc wątpili?

Można sądzić, że wątpili w samych siebie. Nie dowierzali, że stać ich będzie w wypełnienie powierzonej im misji. Wątpili, czy jest rzeczą możliwą, widząc skromne liczby, tylko jedenaście osób, słabych, niezbyt genialnych, iść w cały świat i głosić Ewangelię o Synu Bożym. Wątpili, czy zdołają wypełnić powierzone im zadanie.

Człowiek często wątpi w możliwość zadań, jakie zleca mu do zrealizowania Bóg. Dlaczego? Bo liczy wyłącznie na siebie, na swoje siły, swoją inteligencję. Zapomina, że Bóg powierzając mu misję, dodaje jednocześnie ważne słowa: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni”.

To ważne słowa. Jezus nie oddalił się w nieznane. Nie ukrył się. Nie pozostawił apostołów – także nas – z wielką i trudną misją. Nic z tego! On nadal jest z nami. Jest obecny pośród nas, jest w nas, chociaż na inny sposób niż był wcześniej.

Wcześniej widoczny był oczami ciała, ale nie rozpoznany w swoim bóstwie. Teraz jest obecny w Duchu, dlatego musi być rozpoznany oczami wiary.

Wcześniej był razem z uczniami, teraz natomiast, po swoim wniebowstąpieniu, jest wewnątrz nich, przebywa w ich sercach.

Przez swoje wniebowstąpienie Jezus nie przebywa poza chmurami. On przebywa poza formą, jaką widzą oczy. Stąd potrzeba wyostrzyć oczy wiary, aby dostrzec Jego ciągłą obecność w naszym życiu, w życiu świata. 

Potrzeba do tego modlitwy. Tylko ona oczyszcza oczy i serce, otwiera je na dostrzeżenie ciągłego działania Boga w świecie.

 

 

Św. Łukasz pozostawił w Dziejach Apostolskich następującą relację o tym wydarzeniu: "Po tych słowach [Pan Jezus] uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy uporczywie wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: ´Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba´. Wtedy wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną, która leży blisko Jerozolimy, w odległości drogi szabatowej" (Dz 1, 9-12). Na podstawie tego fragmentu wiemy dokładnie, że miejscem Wniebowstąpienia Chrystusa była Góra Oliwna. Właśnie na tej samej górze rozpoczęła się wcześniej męka Pana Jezusa. Wtedy Chrystus cierpiał i przygotowywał się do śmierci na krzyżu, teraz okazał swoją chwałę jako Bóg. Na miejscu Wniebowstąpienia w 378 r. wybudowano kościół z otwartym dachem, aby upamiętnić unoszenie się Chrystusa do nieba. W 1530 r. kościół ten został zamieniony na meczet muzułmański i taki stan utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Mahometanie jednak pozwalają katolikom w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego na odprawienie tam Mszy św. 

We wspomnianym wyżej fragmencie Dziejów Apostolskich św. Łukasz opowiada, że obłok zabrał Pana Jezusa sprzed oczu Apostołów, kiedy Ten wstępował do nieba. Już w Starym Testamencie przez obłok rozumiano szczególną obecność Boga wśród Narodu Wybranego. W obłoku przecież Bóg prowadził Izraelitów do ziemi obiecanej, w obłoku Bóg zstąpił na Górę Synaj. Kiedy Ewangelista św. Łukasz opisuje, że obłok zabrał Pana Jezusa, chciał przez to podkreślić, że odtąd rozpoczęła się Jego chwała. Wniebowstąpienie było wielką radością dla nieba, gdyż Chrystus po zwycięskim boju powrócił do domu. W Ewangelii św. Jana czytamy, że "Jezus... od Boga wyszedł i do Boga idzie" (J 13, 3). Ewangelista Jan podaje również następujące słowa naszego Pana: " Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca" (J 16, 28). Tak więc do nieba powraca Syn Boży, wstępuje On w wielkim triumfie jako Król. Obłok ma podkreślać, że Chrystus przechodzi do zupełnie innego świata, który jest niewidzialny i trudno go sobie nawet wyobrazić.

Wniebowstąpienie to nie tylko dzień wielkiej radości dla nieba ale również dla całego rodzaju ludzkiego. 

Oto Pan Jezus wstąpił do nieba nie sam, ale zabrał ze sobą wszystkie dusze świętych. Ten dzień jest tym radośniejszy, że Chrystus powrócił do swojego Ojca wraz z naturą ludzką, w której walczył na ziemi i zwyciężył. Przyoblekł się w nią dla naszego zbawienia, kiedy począł się z Ducha Świętego w łonie Maryi Dziewicy. Teraz jako Bóg - Człowiek po pokonaniu śmierci w tajemnicy zmartwychwstania i w tej naturze odbiera dodatkową chwałę. Wniebowstąpienie to więc nie tylko osobisty triumf Chrystusa, ale także nasze zwycięstwo, najwyższa chwała naszej ludzkiej natury. Kiedy wyznajemy wiarę podczas Mszy św., odmawiamy wtedy takie słowa: " Wstąpił do nieba, siedzi po prawicy Ojca". Dla nas oznacza to, że zostaliśmy wyniesieni ponad wszystkie stworzenia, nawet ponad aniołów. W uwielbionej naturze Jezusa Chrystusa chwałę odbiera nie tylko człowiek, ale również całe stworzenie. O tych wszystkich prawdach przypominają słowa papieża św. Leona Wielkiego: "Po błogosławionym zmartwychwstaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego wskrzesiła moc Boża dnia trzeciego jako świątynię rozwaloną, dzisiaj najmilsi, upływa dzień czterdziesty, przeznaczony najświętszym wyrokiem dla naszego pouczenia, aby widokiem zmartwychwstałego ciała umocniła się wiara nasza... Apostołowie... napełnieni są radością. Bo zaiste wielka i nieopisana była przyczyna ich szczęścia, kiedy widzieli, jak na oczach tłumu wstępowała natura rodzaju ludzkiego ponad wszystkie stworzenia niebieski, bijące godnością chóry aniołów, nawet ponad zastępy archaniołów się wznosząc i dochodząc do granic Bóstwa - wiem Syn Boży ją sobie poślubił. Dlatego wyniesienie Chrystusa jest równocześnie i naszym także wyniesieniem: co bowiem pochodzi z Głowy, spada i na ciało. Dzisiaj bowiem nie tylko zostaliśmy umocnieni w posiadaniu nieba, lecz wznieśliśmy się wyżej dzięki łasce Chrystusa, niż utraciliśmy przez zazdrość szatana. Jak bowiem zawzięty nieprzyjaciel zrzucił nas z posiadłości niebieskich, tak nas jako braci swoich syn Boży społem po prawicy Ojca umieszcza". 

Św. Łukasz w swojej Ewangelii podaje, że po tym jak Pan Jezus został uniesiony do nieba, Apostołowie z wielką radością powrócili do Jerozolimy. Zostali pouczeni o powtórnym przyjściu Chrystusa, który przybędzie na świat, aby go osądzić. Już przy Ostatniej Wieczerzy nasz Pan zapewniał: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem" ( J 14, 2-3). Uczniowie Chrystusa zostali poddani licznym, ciężkim próbom podczas Jego pobytu na ziemi. Widzieli cuda Pana Jezusa, słyszeli Jego nauki, które pociągały tłumy. Chociaż byli świadkami tego wszystkiego, jednak w momencie męki i śmierci Chrystusa opuścili Go. Nie łatwo im też przyszło uwierzenie, że ich Nauczyciel i Pan zmartwychwstał. Kiedy jednak Pan Jezus przez czterdzieści dni pokazywał się Apostołom, ich wiara w zmartwychwstanie Bożego Syna umocniła się do tego stopnie, że później mężnie znosili prześladowania i oddawali własne życie dla Niego. Tym trudniej było im się rozstać z Chrystusem, kiedy ten wstępował do nieba. Pan Jezus powiedział jednak, że Jego odejście jest konieczne, aby mógł przyjść Pocieszyciel. Tymi słowami zapowiadał On posłanie ludziom Ducha Świętego, który odtąd miał prowadzić Kościół aż do skończenia czasów. 

Należałoby się zastanowić, do czego nasz Pan zobowiązuje nas w tajemnicy Wniebowstąpienia. Św. Augustyn zachęca wierzących w Chrystusa w taki sposób: "W dniu dzisiejszym nasz Pan, Jezus Chrystus, wstąpił do nieba: podążajmy tam sercem razem z Nim". Przypomina w tym miejscu słowa św. Pawła, który nawoływał: "Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi" (Kol 3, 1-2). Dalej św. Augustyn przypomina, że Pan Jezus chociaż wstąpił do nieba, nie odszedł od nas. Podobnie i my już jesteśmy razem z Nim w ojczyźnie niebieskiej, choć w naszym ciele nie spełniło się jeszcze to, co jest nam obiecane. Tajemnica Wniebowstąpienia nie każe jednak odrywać oczu od ziemi, lecz czynić ją sobie poddaną w ten sposób, aby budować "nową ziemię i nowego niebo". Tajemnica Wniebowstąpienia ukazuje sens pracy i ludzkich wysiłków, utwierdza chrześcijańską misję w świecie. Każdy człowiek powołany jest do tego, aby podporządkowując sobie ziemię, odnosił do Boga siebie i wszystkie rzeczy. Chodzi tu również o zwykłe, codzienne zajęcia, najdrobniejsze nawet prace, które rozwijają dzieło Stwórcy, zaradzają potrzebom swoich braci.

 

 

Myśli na VI niedzielę wielkanocną

Jezus nikogo nie zmusza do pójścia za Nim. Nikogo nie straszy, nie terroryzuje i nie nakazuje, aby Go kochać, wypełniać Jego przykazania, naśladować Go w miłości. Każdemu z ludzi pozostawia wolną decyzję: każdy z nas (także ja) może pójść za Jezusem, ale nie musi. Ma możliwość opowiedzieć się po stronie Jezusa lub przeciw Niemu. Jedyną ważną sprawą, jakiej wymaga ode mnie Jezus, abym dokonał wolnego, świadomego wyboru.

Smutek, zdenerwowanie, dezorientacja. Takie są uczucia uczniów zgromadzonych wokół Jezusa, by świętować Paschę podczas Ostatniej Wieczerzy. Mają świadomość, że krąg wokół ich Mistrza zacieśnia się, hipoteza o Jego pojmaniu staje się coraz bardziej konkretna. Co więcej Jezus nie rozwiewa ich obaw, lecz przeciwnie, wykorzystuje tę wieczerzę, by wygłosić długą pożegnalną mowę, zawartą w czterech rozdziałach Ewangelii Jana (J 13-17). Jezus chce więc uspokoić serca uczniów. Chce im powiedzieć, że to, co oni osobiście przeżywać będą jako tragedię, zrodzi radość, której nikt nie będzie mógł im jej odebrać, nikt nie zdoła ich jej pozbawić (J 16, 22).

Lecz jaki jest warunek zachowania tej radości? Co winni czynić, aby jej nie utracić, aby trudności, które przyjdą, ich tej radości im nie odebrały? Co mówi Jezus? Co im radzi? Jego słowa brzmią: „Jeżeli Mnie miłujecie”. Wszystko, cała historia bycia wielkim czy małym, świętym lub grzesznikiem, wiernym miłości lub ją zdradzającym, zaczyna się od prostego „jeśli”. To punk wyjścia. Miejsce startu w przyszłość, wejście na drogę życia. Nie wiemy, dokąd nas może zaprowadzić, ale „jeśli” zabierzemy ze sobą Jezusa, jeśli zaprosimy Go, aby ruszył razem z nami w naszą drogę życia, jest wielka nadzieja, że życia nie stracimy, nie przegramy go, że wyjdziemy zwycięsko z wszelakich trudności.

Jezus nikogo nie zmusza do pójścia za Nim. Nikogo nie straszy, nie terroryzuje i nie nakazuje, aby Go kochać, wypełniać Jego przykazania, naśladować Go w miłości. Każdemu z ludzi pozostawia wolną decyzję: każdy z nas (także ja) może pójść za Jezusem, ale nie musi. Ma możliwość opowiedzieć się po stronie Jezusa lub przeciw Niemu. Jedyną ważną sprawą, jakiej wymaga ode mnie Jezus, abym dokonał wolnego, świadomego wyboru.

Na końcu czasów każdy z nas sądzony będzie z miłości, którą realizuje w sposób wolny, nie przymuszony, czyli świadomie i dobrowolnie. Tak postanowił Bóg i nawet, jeśli przez to cierpiał i umarł na krzyżu, dochowuje wierności złożonej obietnicy.

2. Każdy wybór posiada – oczywiście – swoje konsekwencje. Takie konsekwencje niesie również wybór miłości. I Jezus mówi o tym wyraźnie: „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania”. Niczego nie ukrywa. Nie obiecuje łatwego życia, bo Jego ziemskie życie nie było bynajmniej łatwe. Tym jednak, którzy podejmą decyzję pójścia za Nim, życia według Jego przykazań, obiecuje, że „nie zostawi ich sierotami, ale przyjdzie do nas”. Daje im swoje boskie słowo, że nigdy ich nie opuści, ani teraz ani nigdy później. On zawsze będzie z nami, szczególnie zaś będzie z nas w godzinie próby, w trudnościach, podczas prześladowania. I choćby nawet opuścił ich, ich rodzony ojciec lub matka, to jednak Jezus Chrystus ich nie opuści.

To wielka obietnica, jaką składa Jezus tym, którzy w wolności pójdą za Nim. Miłość Jezusa jest sprawą niebezpieczną. Jego miłość i miłość do Niego jest wymagająca. Jezus nie oczekuje wyłącznie, że będę kochał Boga i bliźniego, jak siebie samego. Tak było dotąd. Tak uczyło prawo, że są dwa najważniejsze przykazania – miłości Boga i bliźniego. Tym razem jednak Jezus oczekuje ode mnie czegoś więcej, czeka na większą miłość. Po raz pierwszy mówi, że On sam chce być kochanym. Mówi: „Jeżeli Mnie miłujecie”.

Chrystus prosi o naszą miłość. Błaga wręcz, abym zechciał Go kochać. Bóg jest Żebrakiem ludzkiej miłości! Niesłychane. Przecież mógłby ją nam nakazać, zmusić nas do niej, lecz nie – On o nią chce z miłością prosić. 

3. Co znaczy miłować Jezusa? Co znaczy w praktyce miłować Go? Czy należy to czynić słowami i czynami? A może czyny ważniejsze są od słów? Co mówi o tym sam Jezus? Nieco wcześniej, zwracając się do apostołów, powiedział Jezus: „Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13, 15)

A jaki przykład zostawił nam Jezus? Co mówił o Swojej miłości? Kiedy przyszli do Niego uczniowie Jana i zapytali, czy jest Tym, który ma przyjść, czy też innego należy oczekiwać, Jezus odpowiedział: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi»” (Mt 11, 4-5).

Takie są przykazania Jezusa. Kiedy więc miłuję Jego, czynię to samo, co On czynił. Jezus zaprasza mnie, abym wychodził naprzeciw wszystkich potrzebujących, wszystkich poranionych, przetrąconych przez życie. Nie tylko być z nimi, ale także być dla nich. Pomagać im, leczyć ich i – nade wszystko – głosić Ewangelię.

Czy wymagania Jezusa nie są za wysokie? – zapyta ktoś. Czy nie są nazbyt wygórowane? Są na miarę Boga i na miarę ludzi, stworzonych również na obraz i podobieństwo Boga.

Jezus zapewnia nas jednak, że udzieli nam Swojej mocy, abyśmy umieli, mieli siłę czynić to, do czego nas zaprasza. Mówi wyraźnie: „Kto Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie” – miłując, jestem jednocześnie miłowany. Bóg pomaga mi w realizacji tego, do czego mnie zaprasza. Przemienia mnie w Siebie, napełnia Swoją łaską.

Historia jest pełna przykładów ludzi, którzy poszli za słowami Chrystusa i miłowali. Dzięki nim świat – mimo tak wielu straszliwych ludzkich zbrodni, o których piszą karty historii – nie przestaje być domem dla nas, upragnionym i kochanym. A jest tak dlatego, że są ludzie, którzy usłyszeli zaproszenie Jezusa do miłości, przyjęli je i realizują w codziennym życiu wielką miłość Chrystusa. Są to rodzice, matki i ojcowie, dziadkowie, dzieci, pełne troski o swoich rodziców, dotkniętych trudnościami, chorobą czy starością, są to ludzie kultury, tworzący i przekazujący piękno. Są to również kapłani, osoby zakonne, którzy podejmują starania, aby miłość Boża była głoszona i realizowana.

 

 

Myśli na V niedzielę wielkanocną

„Ja jestem drogą” – powiedział Jezus. To ważne. Nie powiedział, że jest celem drogi, jej zwieńczeniem czy czymś podobnym. Nie powiedział też, że jest odpoczynkiem po drodze, po trudach pielgrzymowania. Nic z tego! Jezus powiedział, że jest Drogą. A więc tym wszystkim, co dzieje się w człowieku, który żyje i idzie przez życie. Jezus jest z nim. On jest z nami, z każdym z nas.

Jezus jest ze mną, kiedy ruszam w drogę życia, kiedy jestem zmęczony, poraniony, kiedy jestem pełen nadziei, że będzie dobrze czy jeszcze lepiej. Ale jest też wtedy, kiedy nadzieje mnie opuszczają, kiedy dawni przyjaciele stają się moimi dzisiejszymi nieprzyjaciółmi, kiedy mnie oskarżają lub skazują. Szczególnie wówczas Jezus jest moim wiernym Przyjacielem, który mnie nie opuszcza, nie zdradza, nie wypiera się mnie nawet wtedy, kiedy grzeszę. Ponieważ nazwał się Drogą, Jezus jest zawsze ze mną na drodze życia. Jest wszystkim pozytywnym.

Nie idę więc do Jezusa, ale idę z Jezusem. Nigdy nie jestem sam, opuszczony, porzucony. Warto o tym wiedzieć, szczególnie w chwilach trudnych. Ponieważ życie jest walką z grzechem, z pokusami, z atakami złego ducha, dlatego Jezus pomaga mi w tej walce, wzmacnia moje siły lub opatruje moje rany.

Ponieważ Jezus nazwał się Drogą, dlatego jest zawsze z człowiekiem. Nie ma w jego życiu takiej sytuacji, w której nie byłby obecny. Jest nawet w życiu tego, kto grzeszy, kto z Bogiem walczy, kto chce zniszczyć Jego Kościół. Także z takim człowiekiem jest Bóg, sugerując na różne sposoby, aby się nawrócił, zszedł z drogi zła.

Pismo święte zawiera wiele wskazań o drodze. Mówi wiele na temat dróg i ścieżek. Wszystkie one kulminują się w Jezusie, który nazwał się Drogą.

2. „Ja jestem prawdą” – dodaje Zbawiciel. Nie mówi, że powie nam, czym jest prawda, że nam ją wskaże, że nas nauczy prawdy. Nic z tego! Jezus mówi natomiast, że On jest Prawdą. Jezus utożsamia się z prawdą. Nie pozna się Boga inaczej, jak tylko we wspólnocie z Nim. Nie wystarczy mówić o Bogu, pisać o Nim mniej czy bardziej mądre traktaty, rozprawiać filozoficznie o tym, kim jest a kim nie jest. Boga poznaje się najlepiej i najbardziej, kiedy nawiązuje się z Nim wspólnotę życia. Przykładem tego są święci, którzy poznawali Boga żyjąc w jedności z Nim.

W Słowniku etymologicznym Uniwersytetu Warszawskiego znajdujemy informację, że w przeszłości terminem prawda określano też „krążek izolujący, na którym stawiano gorące misy z potrawami, podstawka”. Prawdą jest więc „okrągła podstawka pod gorące naczynia stołowe, służąca też do podgrzewania potraw po włożeniu do jej wnętrza rozżarzonych węgli”. A więc prawda to nie wyłącznie zgodność tego, co się stwierdza, co się mówi, z rzeczywistością, z faktami, z przekonaniem o rzeczywistości. To nie tylko treść słów zgodna z rzeczywistością, czyli brak kłamstwa. Prawda to także jakiś rodzaj duchowej podstawy pod życie albo to, co w życiu i temu, co z sobą niesie, nadaje sens, jakby „rozgrzewała” serce i umysł, rozpalała do czynienia dobra, do miłości i sprawiedliwości. Jednym słowem prawda rodzi do życia, rozpala życie, niczym wiosna, która rozbudza do życia śpiącą naturę.

Włoskie określenie prawdy (verità) ma ten sam rdzeń, co termin wiosna (ver-veris). A zatem prawda ma wiele z wiosny. Kto żyje w prawdzie jest pełen radości i pełen życia. Pełno w nim słońca. Jest jaśniejący. Przywraca radość tam, gdzie jest smutek. Dzieje się tak, bo skoro Jezusa nazwał siebie także drogą i życiem, stąd wszędzie tam, gdzie jest Jezus, obecna jest też radość, nadzieja, przyjaźń, zgoda, pojednanie, czyli wszystko to, co stanowi o prawdziwym, autentycznym, pełnym życiu.

I odwrotnie; gdzie brak prawdy, umiera życie, zanika radość, gaśnie nadzieja. Ludzie zaczynają ze sobą walczyć, bać się jedni drugich, unikać siebie. Każdy więc, kto walczy z Bogiem, zwalcza też i prawdę. Jej miejsce zajmuje wówczas kłamstwo.

3. „Ja jestem życiem” – kończy Jezus. Czy jesteśmy w stanie opisać w pełni, czym jest życie? Myślę, że jest to niemożliwe. Jezus nie mówi, że wskaże nam drogę prowadzącą do życia, ale że On sam jest Życiem.

Prawdziwie żyje się wyłącznie we wspólnocie z Jezusem, który jest Życiem i źródłem życia dla innych. Dlatego mówił: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28).

Nasze życie prawdziwe nie jest w nas, ale poza nami. Kto o tym nie wie, to ignoruje tę prawdę, nie żyje naprawdę. Wydaje mu się, że żyje, ale wyłącznie egzystuje. Kogoś takiego łatwo złamać może cierpienie, które przychodzi bez pytania, choroba, która nie puka i nie pyta czy może, czy ma pozwolenie na wejście. Tylko ten, kto żyje we wspólnocie z Jezusem-Życiem, zdoła pokonać różnego rodzaju przeciwności życiowe, wyjść zwycięsko z każdej sytuacji. Jest w stanie pokonać nawet śmierć, wszak wierzy w Chrystusa, który zmartwychwstał.

Ponieważ Jezus jest Drogą, dlatego ten, kto w Niego wierzy, kto idzie przez życie razem z Jezusem, nie stoi w miejscu, nie jest bierny, ale działa. Jest w drodze. Rozwija się. Poznaje prawdę o sobie i świecie, poznaje prawdę o Bogu.

Ktoś taki kocha siłą Bożej miłości. Przebacza dzięki Jego łasce. Podnosi siebie i innych, którzy upadają, mocą, którą otrzymuje od Boga, przyjaciela, miłośnika życia.

„Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”. Nie można więc żyć prawdziwie poza Jezusem. Nie można być szczęśliwym w życiu lekceważąc Chrystusa. I poza Nim, Zbawicielem, nie ma innego, bardziej pewnego oparcia w trudnościach, jakie niesie życie, kiedy zdąża do celu.

Bóg jest autentyczną „Wiosną”. Tylko we wspólnocie z Nim człowiek jest w stanie bujnie rozkwitać i wydawać owoce. 

 

 

Myśli na II Niedzielę Wielkiego Postu

Wielki Post to czas modlitwy, postu i jałmużny –„40

-dniowa praca nad sobą”. Skąd się w ogóle wzięła ta 

liczba 40 dni? Związana jest ona z wieloma ważnymi wydarzeniami w Biblii jak: 40-letnia wędrówka narodu wybranego, 40-dniowy potop, 40-dniowy 

czas, jaki dał Jonasz Niniwie na nawrócenie się, 40

-dniowy pobyt Chrystusa na pustyni i walka z szatanem. W każdym z tych wydarzeń mamy przedstawioną specyfikę Wielkiego Postu: modlitwa, walka z grzechem, praca nad sobą, pokuta. W każdym z tych wydarzeń widzimy, że osiągnięcie celu jest jakimś procesem i aby go osiągnąć, trzeba ciężko pracować, wyzbywać się wszystkiego, co grzeszne i oddawać całe swoje życie Bogu. Po co nam ten czas umartwiania? Mało nam w życiu problemów i przykrych sytuacji? Każdego dnia przeżywamy jakieś trudności, więc po co jeszcze dokładać sobie nowych obowiązków i zmartwień? Żyjemy w ogromnym pędzie, chcąc nadążyć za wszystkimi przemianami, które dzieją się wokół nas, sami zaczynamy gonić za ulotnymi wartościami. 

Będąc w ciągłym ruchu i chaosie, trudno usłyszeć Boga. Kościół jednak każdego roku pokazuje, że wcale nie trzeba zawsze za czymś gonić. Wielki Post może się stać właśnie taką próbą zatrzymania się w tym pędzącym świecie nad tym, co ważne, co istotne dla naszego życia. Nigdy na nic nie wystarcza nam czasu, więc może niech pierwszym postanowieniem będzie wstrzymanie tego tempa życia? Tylko w ten sposób można coś zauważyć, kiedy człowiek ma czas na przemyślenia, zwyczajne pobycie z samym sobą, a także z Bogiem. 

W dzisiejszej Ewangelii opisany jest moment Przemienienia Chrystusa na Górze Tabor. W Wielkim Poście Pan Jezus zachęca nas, abyśmy razem z Nim poszli na „wysoką górę osobno”, bo tylko tam możemy Go zobaczyć. Zaprasza nas do wędrówki z Nim, bo tylko tak może w nas samych dokonać się przemienienie –tylko On może nam pomóc stać się ludźmi –takimi, jakimi chce nas Bóg. 

Po to właśnie jest Wielki Post. 

 

 

Myśli na I Niedzielę Wielkiego Postu

Jan Paweł II, komentując w 1997 roku fragment dzisiejszej 

Ewangelii, mówił: „Pustynia to miejsce posuchy i śmierci, synonim samotności i miejsce zależności od Boga, skupienia, ograniczenia się do rzeczy najistotniejszych”

Co jest najistotniejsze? Wielki Post to czas pustyni 

czyli właśnie skupienia się na tym co najistotniejsze w moim życiu religijnym. Dlaczego się mam na tym skupić? Dlatego, że zbliża się czas świąt Wielkanocnych, który będzie mi dany po to, abym ożywił swoją wiarę w zbawienie, które Jezus przynosi i swoją nadzieję, że mogę brać w tym udział. 

Skoro jednak mam podczas świąt Wielkanocnych odnowić swoją wiarę i nadzieję to muszę się teraz skupić na tym, co być może jest przeszkodą. 

Rozpoczynający się Wielki Post jest więc czasem, w 

którym każdy powinien zerwać ze swoimi pokusami, 

nałogami czy stereotypowym myśleniem. Jezusowe 

wezwanie: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”  

jest takim właśnie programem na Wielki Post. Pozostaje jednak pytanie, jak to uczynić.

W Internecie można odnaleźć wiele propozycji pracy nad sobą. Wśród nich jest także swoisty katalog rad, który ma pomóc nie ulec niektórym przesądom na temat życia duchowego. Oto on:

Nie czekaj ze spowiedzią, aż będziesz lepszy; bez spowiedzi nie będziesz lepszy.

Przystępuj do Komunii św. zawsze, kiedy masz pewność, że twój grzech nie jest ciężki.

Nie zaniedbuj modlitwy, ale jeśli już zaniedbałeś, to pamiętaj, że w każdej chwili, bez zbędnych wyjaśnień, możesz znów zacząć się modlić.

Pamiętaj, że modlitwa jest najbardziej owocna, kiedy podejmujesz ją, mimo że nic podczas niej nie czujesz.

Jeżeli wydaje ci się, że Kościół wymaga od ciebie czegoś niemożliwego, to sprawdź, czy jest to na pewno nauka Kościoła.

Jeżeli spotka cię coś złego od ludzi Kościoła, np. podczas spowiedzi kapłan cię zrani, pomyśl, że on jest takim samym słabym człowiekiem jak ty. Pan Bóg jest ponad naszymi słabościami.

Każda Msza św. jest tak samo ważna, ale jeżeli drażnią cię kazania i nie możesz wytrzymać, to pamiętaj, że na mszę nie idziesz, bo to ciekawe i zajmujące, ale ponieważ wielbisz Boga i składasz Mu ofiarę. To nigdy nie jest łatwe.

To nieprawda, że jesteś sam. Szukaj wspólnoty. W samotności często człowiek produkuje złudzenia. Łatwiej przetrwać z innymi.

To nieprawda, że już taki jesteś i nic się nie da zrobić, że nie ma wyjścia. Bóg wszystko może. Każdy dzień jest ważny. Walcz ze swoimi słabościami, nawet jak ci się wydaje, że przegrywasz. Dopóki walczysz, masz szansę

 

 

Myśli na 8 niedzielę zwykłą

Pamiętam pewną sytuację z jednej ze szkół w naszym województwie, w której byłem na praktykach jako młody kleryk. Nauczyciele mówili, że to wzorowy zespół szkół, z technikami i zawodówkami. „Nikt u nas nie pali, nikt nie kradnie i w ogóle to sami wzorcowi młodzi”. Tak, to był „dział reklamy”. Bardzo szybko poznałem się z tamtymi uczniami. Pokazali nam, klerykom, gdzie pali się papierosy i nie tylko. Na zakończenie praktyk w szkole zadali całkiem zwyczajne pytanie, o to jaka komórka mi się podoba. Zacząłem odpowiadać. Wówczas jeden z nich, bardzo na poważnie, zapytał: „To kto ją ma?”. Chciał ją dla mnie „zorganizować” – od aktualnego właściciela. Tamtejsi nauczyciele nie widzieli lub nie chcieli zobaczyć. Patrzyli przez swój pryzmat na to co chcieli widziec.

         Ta przydługawa historia niech nam posłuży jako wstęp do komentarza, do Ewangelii. Było w niej sporo o wzroku. O tym, żeby zobaczyć belkę wpierw we własnym oku, zanim zaczniemy odnajdywać wady, grzechy u innych. Też o tym, że niewidomy, czy używając języka biblijnego – ślepy, nie powinien prowadzić niewidomego, bo może się to źle skończyć. To trochę o nas i o naszych duchowych chorobach wzroku, które być może mamy. Najczęstszą postacią, i o niej słyszeliśmy w Ewangelii, jest dalekowzroczność. Możemy widzieć tylko słabości i grzechy innych, a swoich nie zauważać. Ten problem miał chociażby król Dawid przed nawróceniem (romans z Batszebą i zabójstwo jej męża Uriasza Hetyty). Widział grzechy innych, ale swoich nie. Możemy widzieć czyjąś chciwość, gniew, lenistwo, nieczystość, hejt, pogardę, a nie dostrzegać tego, że sami mamy z tym problem. Inną wadą jest bliskowzroczność, kiedy widzi się jedynie swoje wady, a cały świat jest idealny. To częsta choroba współczesności, bywa że prowadzi do depresji, a nawet targnięcia się na swoje życie. Dostrzegamy, jakie inni mają super życie, wspaniałych przyjaciół, nie borykają się z toksycznymi relacjami, brakiem pieniędzy, chorobami. Tylko my. Nikt nie ma tak źle jak my. Takie spoglądanie na świat naprawdę zabija. Trzeba takim osobom, jeśli je znamy, spotykamy, poświęcić czas, pomóc. Są też inne choroby – np. zez, astygmatyzm. Kiedy widzimy, jak w przypadku zeza, swoje lub innych wady, grzechy podwójne lub nieproporcjonalne lub punktowe, jak w astygmatyzmie. Tych chorób może być bardzo wiele. Ta Ewangelia, budzi we mnie, a mam nadzieję, że i w tobie, pragnienie posiadania zdrowego wzroku wiary. Tego, abyśmy potrafili dostrzegać rzeczywistość taką, jaka jest, nawet jeśli jest trudna dla nas. To pozwoli nam zrobić kolejne kroki na drodze wzrostu. Bez tego się nie da. Trochę jak z tymi nauczycielami – jeśli nie dostrzegamy tego, jak jest naprawdę, to nic nie zrobimy. To czasem całkiem wygodna postawa.

Zatrzymajmy się na czytaniach. W pierwszym, z Mądrości Syracha, w której jest zapisana cała mądrość Izraela, w drugim wieku przed Chrystusem, autor mówi o tym, że człowieka mądrego poznasz po powściągliwości słów, ich wartości. Nie zawsze chodzi o to, aby wiele mówić, aby pisać sporo SMS-ów, wiadomości, postów, ale o coś więcej. O tym przeczytaliśmy w drugim czytaniu. Święty Paweł w liście do katolików w Koryncie pisał, że do słów trzeba dodać sposób życia, trud życia oparty na Ewangelii i wierze w Chrystusa Zmartwychwstałego. Właśnie po sposobie życia (miłości, przebaczeniu, wprowadzaniu pokoju oraz jedności, służbie na rzecz innych) powinno się nas – chrześcijan – rozpoznawać.

         Wróćmy, na koniec, jeszcze do Łukaszowej Ewangelii. Słowa o niewidomym, belce i drzazdze w oku, o tym, że dobre owoce wydaje dobry człowiek, są jednym z pierwszych kazań, które usłyszeli uczniowie Jezusa na początku ich wspólnej drogi. Potraktujmy je jako coś ważnego. To taki pakiet startowy, wskazówki, aby być otwartym na Jezusa w życiu, łatwo nie osądzać, przynosić dobre, ewangeliczne owoce i mieć dobry wzrok wiary. Spróbujmy.

 

 

Myśli na 7 niedzielę zwykłą

Czy osądzasz innych? Tak łatwo jest nam osądzić drugiego człowieka. Czasami spotykamy kogoś pierwszy raz i od razu osądzamy tą osobę. Zawsze się znajdzie jakiś powód. Bo na przykład dana osoba nie uśmiechnęła się do nas tak, jak tego sobie życzyliśmy, a może wygląd tego człowieka nam nie odpowiadał albo jeszcze coś innego nam nie pasowało. Jak to mówią: jak chcesz uderzyć psa to zawsze kij się znajdzie. Osądzanie innych zdarza się nam również w stosunku do ludzi, których znamy już dłuższy czas, ba są nawet naszymi dobrymi znajomymi, lub przyjaciółmi.

Czy potępiasz innych? Potępianie innych może się u nas przejawić w dwóch formach. Pierwsza forma występuje wtedy, kiedy potępiamy kogoś na podstawie fałszywego osądu czyjegoś postępowania. Druga forma występuje wtedy, kiedy postępowanie kogoś jest rzeczywiście niedobre i my uzurpujemy sobie władzę sędziego, który ma prawo potępić tą osobę za jej zły czyn.

Jak wiemy osądzanie i potępianie innych są dalekie i obce chrześcijańskim cnotom. Nie są zdrowe ani święte i nie wnoszą nic dobrego ani do naszego życia, ani do życia osób przez nas osądzanych lub potępianych. Jedynymi sposobami obrony przed posądzaniem i potępianiem innych są miłosierdzie i przebaczenie.

Czy przebaczasz? Przebaczenie bardzo często jest trudne, ale trzeba się na nie zdobywać ze względu na naszą słabość do potępiania i osądzania innych. W pierwszym rzędzie przebaczenie leczy naszą tendencję do potępiania, ponieważ przebaczenie rozpoznaje błąd drugiej osoby, ale przebaczając nie potępiamy jej i nie chcemy zemsty. Bardzo dobrze oddaje to scena z krzyża. Jezus patrząc na swoich oprawców, nie potępia ich i nie chce zemsty. Jezus mówi: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. 

Jezus zaprasza nas do takiej głębokiej miłości i przebaczenia.

Bóg jest Ojcem nas wszystkich, a my jesteśmy Jego synami i córkami. Stąd też ludzie, którzy nas skrzywdzili są naszymi braćmi i siostrami, którzy się pogubili na drodze do nieba. Potrzebują więc Bożego i naszego przebaczenia, tak jak i my nieustannie go potrzebujemy. Powinniśmy zatem starać się na nich patrzeć, tak jak patrzył na nich Chrystus, kiedy się za nich modlił na krzyżu.

Najmiłosierniejszy Jezu, pomóż mi przebaczyć wszystkim, którzy zawinili przeciw mnie, oraz tym wszystkim na których się gniewam. Uwolnij mnie od ciężarów potępiania i osądzania innych oraz daj mi miłosierne serce. Proszę Cię abym podążał drogą przebaczenia i miłosierdzia w moim życiu.

 

 

Myśli na 5 niedzielę zwykłą

Piotr był dobrym rybakiem. Wiedział, że jeśli ryba nie bierze w nocy, to tym bardziej nie bierze w ciągu dnia. Miał za sobą noc bezowocnej pracy. Mówi o tym Jezusowi: „Mistrzu, przez całą noc pracowaliśmy iniceśmy nie ułowili”. 

Nieco odpoczął, słuchając Jezusa, który wybrał jego łódź, by z niej nauczać. Po zakończeniu kazania i rozesłaniu ludzi Jezus polecił Piotrowi: „Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów”. 

Mimo dużego doświadczenia uczeń uznał autorytet 

Mistrza: „Na Twoje słowo zarzucę sieci”. I zagarnęli tak 

wielkie mnóstwo ryb, że ich sieci zaczynały się rwać.

Mądrość Piotra polegała na tym, że zawierzył Jezusowi. On rozumiał, że nie wolno się w życiu posługiwać w sposób uparty własnymi miarami. Trzeba się liczyć z 

mądrością innych i trzeba się tej mądrości uczyć. To jest 

cenna droga doskonalenia mądrości. Ten, kto jest uparty i 

ślepo obstaje przy swoim, popełnia błędy. Rozeznanie ludzi mądrzejszych od nas jest jednym z cennych przymiotów ducha. Ten, kto ich dostrzega, każdego dnia potrafi doskonalić swoją mądrość.

Spotkanie z Jezusem jest takim wydarzeniem, które ma wpływ na doskonalenie naszej mądrości. Trzeba zawierzenia, trzeba pokory, która umie mierzyć siebie obiektywną miarą i jest otwarta na spotkanie z mądrzejszymi od nas. Szymon Piotr początkowo zareagował na spotkanie ze świętością Jezusa, panikując. 

„Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. 

Strach ze świętości jest cechą każdego z nas. Boimy się, że Święty Bóg jest kimś, kto zbyt wiele będzie od nas wymagał, boimy się, że świętość może nas zmienić nie do poznania, dosłownie, że jak się staniemy święci, to już to nie będziemy my. Boimy się zatracić siebie samych. A Bóg spokojnie nam przypomina, że cokolwiek traktujemy jako swoje, jako swoją tożsamość, przecież otrzymaliśmy od Niego. To, że my to my, to przecież Jego pomysł. Dlatego Jezus mówi do Piotra: „Nie bój się”. „Nie bój się, stale to będziesz ty, nawet ciągle będziesz rybakiem, ale twoja profesja posłuży mi i pomoże innym w ważniejszych sprawach niż tylko zdobywanie pokarmu”. Jezus nie chciał na siłę zmienić Szymona Piotra, ale chciał, aby Szymon z całym swoim potencjałem zaufał Jezusowi i użyczył siebie samego na służbę Bożego Królestwa. 

I my nie powinniśmy się bać Jezusa i Jego Świętości. Powinniśmy Mu zaufać, uznać, że wie lepiej i oddać wszystko kim jesteśmy Jemu do służby, bo przecież i 

tak do Niego należymy.

 

Myśli na 4 niedzielę zwykłą

 

„Dziś  spełniły  się  te  słowa  Pisma,  które 

słyszeliście”. To  są  właściwie  ostatnie  słowa  Ewangelii  z ostatniej niedzieli, a zarazem pierwsze z dzisiejszej. Jezus czytał proroctwo z Księgi Proroka Izajasza: «Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a  niewidomym  przejrzenie;  abym  uciśnionych  odsyłał wolnymi,  abym  obwoływał  rok  łaski  Pana».  Jezus  po przeczytaniu tych słów powiedział słuchaczom, że te słowa się  spełniły.  Właściwie,  to  Jezus  powiedział  swoim słuchaczom dosłownie to: 

„Dziś się SPEŁNIAJĄ te słowa Pisma,  w  momencie,  kiedy  je  słyszycie”. Czyli  Jezus oznajmił im, że są świadkami, kiedy proroctwo stawało się  rzeczywistością  przed  ich  oczami.  Był  to  pewien  rodzaj hebraizmu, czyli sposobu, w jaki w języku hebrajskim, czy aramejskim  rzeczywistość  była  przedstawiana.  Bardzo trudno to przetłumaczyć  na języki nowożytne.  W  każdym razie  słuchacze,  którzy  doskonale  władali  tym  językiem, powinni zrozumieć aluzję Jezusa. Otóż Jezus mówił o sobie. 

Jezus im oznajmiał, że proroctwo się spełniało w tym danym momencie w Jego osobie –tu i teraz, przed ich oczami, tak jak Jezus był przed ich oczami –On był tym spełnieniem proroctwa.

Reakcje były różne. Najpierw się to wszystkim podobało. To cudownie być świadkiem spełnionego proroctwa: chorzy byli uzdrawiani, ślepi odzyskiwali wzrok, łaska Pana była głoszona. Widzieli to. Jezus uzdrawiał i wskrzeszał. Jednak kiedy zaczynali rozumieć, że Jezus miał na myśli siebie samego jako ucieleśnienie spełnionego proroctwa –nie tylko Jego czyny, ale On sam –zaczynali powątpiewać. Jak to? On ma być tym spełnieniem? On jest tym wszystkim na 

co, jako naród czekali? Zaczynali wątpić. Przecież Go znali, wiedzieli, skąd jest, znali Jego rodzinę.

Dlatego Jezus przytoczył im przykłady z przeszłości Izraela, kiedy to Bóg działał w sposób niekoniecznie 

zgodny  z  oczekiwaniami  Narodu  Wybranego,  kiedy  działał  przez  pogan,  tych  spoza  wybraństwa  Izraela.  Jezus dosłownie mówił im, że jeśli Bóg chce czegoś dokonać, to może to zrobić bez nich i niekoniecznie tak jak im się podoba. Te słowa Jezusa potraktowano jako obelgę. Nagle wszyscy zapomnieli o tym, jak Jezusa przed chwilą chwalili, i jak im się podobało, co Jezus czynił. Chcieli się Go pozbyć, unieśli się gniewem.

Jak bardzo często my sami jesteśmy podobni do tych mieszkańców Nazaretu. Podoba nam się, gdy Bóg działa w ramach naszych oczekiwań i schematów. Kiedy jednak wykracza poza nie, kiedy zachowuje się jak Bóg, który przecież może robić, co chce, nie jak nasza dobra wróżka, gotowa na każde nasze życzenie, wtedy unosimy się pychą i gniewem. Bóg często nie jest taki, jak byśmy chcieli –bo jest po prostu Bogiem. To my się musimy do Niego dostosować, nie On  do  nas.  Czasami  to  bywa  naszą  najważniejszą  lekcją  w życiu.

 

Myśli na 2 niedzielę Adwentu

Żyjemy w świecie reklam. Czy chcemy, czy też nie, docierają one do nas z różnych stron. Telewizja, radio, internet, prasa zachęcają, kuszą. Słupy ogłoszeniowe, afisze, plakaty na samochodach podpowiadają. My w tym świecie reklam się gubimy. Powiemy: No nie proszę księdza, ja nie ulegam reklamie, ja sam wybieram co kupuję, nikt mi nie każe. Może tak, ale odpowiedz sobie na pytanie, jaki produkt wybierasz w sklepie, ten, którego nigdy nie widziałeś, nie sprawdzałeś, czy ten, o którym słyszałeś, że jest dobry? A gdzie słyszałeś – w reklamie. Choć się bronimy, ulegamy reklamie. Dobrze, kiedy to tylko reklama produktów, kiedy zachęca nas do wydawania pieniędzy. Gorzej, kiedy to reklama nowego, wydaje się, że bardzo atrakcyjnego stylu życia, zmiany sposobu myślenia, zmiany swej wiary.

 Zastanówmy się jednak, jakie intencje mają autorzy reklam. Czy oni chcą tak naprawdę naszego dobra? Czy tak naprawdę zapewnią nam szczęście? Czy może bardziej dbają o swoje interesy? Czy chcą zyskać naszym kosztem, czy może poświęcają się, by nam zapewnić dobro, szczęście? Czy sobą samym gwarantują prawdę swych słów, czy wiedzą, że to tylko słowa, nic za nimi nie stoi? Dziś przychodzi do nas Jan Chrzciciel. On także przynosi nam reklamę. On

także ma dla nas swoją propozycję. On także chce uczynić zbliżające się święta wyjątkowymi, chce naszego szczęścia. Jest jedna różnica. Jan Chrzciciel nami nie manipuluje. Nie chce się na nas dorobić. Nie ma ukrytych interesów. Oddał życie na potwierdzenie swych słów. „Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki” (Mt 3, 3). To nie zakup tańszych lub droższych prezentów uczyni Boże Narodzenie wyjątkowym czasem. To nie umyte okna, posprzątane domowe zakamarki stworzą świąteczny nastrój. To nie wspólne oglądanie filmu w nowym telewizorze stworzy rodzinny nastrój. Potrzeba czegoś więcej. Potrzeba zgody, miłości, przebaczenia. Potrzeba Boga w sercu. Dziś Jan Chrzciciel wprost kieruje do nas reklamę szczęśliwego życia. Ta reklama nie dotyczy tylko świąt Bożego Narodzenia. To przepis na spokojne, udane życie każdego dnia. Jan Chrzciciel reklamuje dziś Jezusa.

 Bóg jest. Bóg działa tu dziś i teraz. Bóg nie jest postacią z kreskówki, kolejnym produktem przemysłu, na którym można zarobić. Bóg jest Panem świata i należny mu jest szacunek, cześć i uwielbienie. Jezus przyszedł na świat dla naszego zbawienia. Nie ma wobec nas ukrytych intencji, nie manipuluje, nie udaje, nie wykorzystuje. Jezus oddał za mnie i ciebie życie. Dziś Jan Chrzciciel zachęca, abyśmy prostowali drogi naszego życia dla Boga, dla Jezusa. Zachęca, abyśmy zrozumieli gdzie znajdziemy prawdziwe szczęście, kto tak naprawdę chce naszego dobra. Komu na nas zależy? Czy zależy tym, którzy krzyczą na wielkich plakatach „Boga nie ma”, walczą otwarcie z Kościołem, kpią z uczuć religijnych drugiego człowieka i mówią, że to wszystko w imię demokracji, wolności i praw człowieka. Czy może bardziej zależy Jezusowi, który oddał za nas życie, zostawił nam sakramenty, daje receptę na szczęśliwe życie? Zależy bardziej Kościołowi, który stał się dziś „chłopcem do bicia”, gdyż w dobrym tonie jest kpić z Kościoła, atakować księży, biskupów. A oni o dziwo nie zmieniają nauki, nie przymilają się. Jak Jan Chrzciciel głosimy od wieków to samo, głosimy Jezusa Chrystusa, który przyszedł dać każdemu człowiekowi zbawienie. Głosimy Bożego Syna, który ma receptę na udane życie.

Jednak ta Jezusowa recepta nie jest łatwa, prosta. Ona jest wymagająca. Obiecuje Jezus pot i łzy. Ale ta obietnica jest uczciwa. Nie ma tu oszustwa. Przystąpisz do spowiedzi, zegniesz kolana przed Bogiem, zapłaczesz nad swymi grzechami, w zamian otrzymasz odpuszczenie grzechów, pokój sumienia, Komunię św. Zaniesiesz Boga do domu, w ten sposób uczynisz święta wyjątkowymi. Opanujesz lenistwo, w centrum każdej niedzieli postawisz Mszę św., przyjdziesz na nią z całą rodziną, Bóg wynagrodzi ten wysiłek błogosławieństwem, pokojem. A dobrze wiemy, że tego nie da się kupić. Zawalczysz z pokusami, złamiesz gniew, egoizm, upór, zapanujesz nad językiem, chciwością. To wielkie wyzwanie.

Kto raz próbował, wie ile potrzeba na to wysiłku, czasem potu i łez. Ale kto zwyciężył pokusy, zmienił się, wyrównał pagórki egoizmu, zasypał doliny podziałów, gniewu, zawiści, wie ile to daje dobra, ile satysfakcji, jak to nas odmienia.

Bóg jest. Bóg żyje. Bóg działa. Bóg pragnie naszego dobra i szczęścia tu i teraz, jak i w przyszłości. Jezus stawia nam wymagania, ale jest w tym uczciwy. Nikogo nie oszukuje. Posyła dziś do nas Jana Chrzciciela, który jest żywą reklamą działania Boga w świecie. Jan prawdziwość swych słów poparł przelaniem własnej krwi. Ci, którzy walczą z Bogiem, w imię demokracji, chcą wyrzucić Kościół z życia publicznego, kpią z wiary i pobożności, nie oddają życia za swe idee. Krzyczeć będą, powoływać się na piękne ideały, ale nie wezmą odpowiedzialności za swe słowa.

Wycisną człowieka jak cytrynę, a później porzucą, nic nie dając, a tak wiele mogą zabrać. Jezus odwrotnie, troszczy się o naszą przyszłość, pragnie naszego szczęścia, daje nam zbawienie. Ta troska zaprowadziła Go na krzyż. Czy ktoś dał więcej? Pomyślmy o tym, gdy znów usłyszymy o akcji wyrzucania wiary z życia publicznego. To nie jest droga do spokoju sumienia, wolności i praw człowieka. Droga jest inna. Dziś tę słuszną drogę reklamuje Jan Chrzciciel. Tą drogą jest Jezus Chrystus. Ciągle ten sam, niezmienny, kochający, przebaczający, miłosierny. Prostujmy więc ścieżki dla Pana. Bo każdy dzień zbliża nas do spotkania z nim w wieczności. Obyśmy byli na to przygotowani.

 

 

Myśli na Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata

Jakie skojarzenia nasuwają się, kiedy myślimy dziś o królu, o królestwie? Zwykle bywają to wyobrażenia o współczesnych monarchach, władcach bez realnej władzy, o zewnętrznym, nieraz pozornym bogactwie, przepychu na pokaz, czasem o skandalach dziejących się w rodzinach królewskich. Są tacy, którzy żyją życiem władców, z zainteresowaniem i ciekawością śledzą losy tych z „wyższych sfer”. W dobie demokracji, dominującej w wielu państwach świata, król wydaje się być dziś kimś przebrzmiałym, bez znaczenia, kimś jedynie symbolicznym.

        Dziś nasze myśli biegną ku zupełnie innemu Królowi, władcy, który nijak się ma do byłych czy też współczesnych ziemskich królów. Jezus Chrystus – Król. Sam siebie tak określa, bo naprawdę jest Panem całego wszechświata. Jednak, jak mówi, „królestwo moje nie jest z tego świata”. Jezus jest Królem ludzkich serc. Panuje przede wszystkim nad tym, co w nas duchowe, nadprzyrodzone. Jako Pan kształtuje ludzkie zachowania, podpowiada co dla nas najlepsze, dba o dobro swych poddanych. Przy tym sam daje przykład, jak żyć i uczy, co jest prawdą. Jednocześnie czuwa nad swymi poddanymi, wspiera, dodaje sił, umacnia, obficie obdarza potrzebnymi darami. Wreszcie czyni to, czego żaden ziemski władca nigdy nie dokonał – oddaje życie za zbawienie człowieka i świata. Staje się pokornym sługą swych poddanych, oddaje życie za swoich przyjaciół, a nawet za tych, którzy Go nie uznają za swego Pana. O tej wielkiej miłości Chrystusa Króla mówił papież Benedykt XVI podczas rozważania przed modlitwą Anioł Pański 26 listopada 2006 roku: „Całe Jego życie objawia, że Bóg jest miłością: tej właśnie prawdzie dał pełne świadectwo, składając w ofierze swoje życie na Kalwarii. Krzyż jest «tronem», z którego ukazał najwyższą królewskość Boga Miłości: ofiarowując siebie dla zadośćuczynienia za grzech świata, położył kres panowaniu «władcy tego świata»  i zaprowadził ostatecznie królestwo Boże”.

         W jaki sposób my, poddani tak wielkiego Króla, powinniśmy odpowiedzieć na Jego miłość? Odpowiedzią jest zaangażowanie w budowanie Jego królestwa na ziemi – tu i teraz. Taką właśnie podpowiedź sugeruje św. Jan Paweł II: „Dzięki kontemplacji Tego, którego liturgia wschodnia nazywa «Pantokratorem», w pełni pojmujemy, na czym polega misja ludzi wierzących, powołanych do udziału w budowaniu Jego królestwa poprzez różnorodne posługi i charyzmaty”. Ojciec święty wskazuje tu na konkret – posługi i charyzmaty. Warto w tym miejscu zastanowić się, czym Bóg mnie szczególnie obdarzył, do czego uzdolnił, a co mogłoby służyć budowaniu wspólnoty królestwa Bożego. Czym, co mam w sobie, mógłbym ubogacić innych, moich braci i siostry. Może mam zdolności organizacyjne, może łatwo nawiązuję kontakt z ludźmi, może cieszy mnie pomaganie innym, może mam talent muzyczny, artystyczny… Słowem coś, co mógłbym wykorzystać dla dobra innych, a tym samym do wzrostu królestwa Jezusa Chrystusa na tym świecie. Ileż w nas tkwi możliwości, talentów, zdolności. Potrzeba odrobiny chęci, pomysłowości, inicjatywy, aby wyzwolić w sobie te pokłady dobra i przyczynić się do budowania, cegiełka po cegiełce, wspaniałej rzeczywistości Bożego królestwa. Zatem – do dzieła! Jeśli każdy da coś z siebie, wówczas będzie się realnie spełniać wizja proroka Daniela: „Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”

 

 

Myśli na XXXII Niedzielę Zwykłą

Pobieżnie słuchając ewangelii dzisiejszej mogłoby się wydawać, że kazanie będzie o pieniądzach. Pan Jezus jako baczny obserwator, ocenia, kto i ile dał na świątynię jerozolimską. Tę scenę łatwo sobie wyobrazić. Jest świątynia, ma ona swój skarbiec, są duże skarbony o otworami, lud wierny przychodzi i wrzuca datki na utrzymanie świątyni. Personel świątynny ogłasza kto i ile dał, co spotyka się z uznaniem. Dzisiejszym językiem możemy powiedzieć, że byli to wielcy sponsorzy świątyni w Jerozolimie. Czy oni zrobili coś złego? Nie, Jezus

w dzisiejszej ewangelii potępia i przestrzega przed tymi obłudnikami, którzy objadają domy wdów i wcale się o nie nie troszczą, czerpią tylko zyski i skupiają się na swoich zaszczytach. Pan Jezus nie potępia sponsorów świątyni, jeśli to robią z serca, a nie z wyrachowania. Pochwala jednak nie zachowanie tych poważnych sponsorów, lecz zwykłej, biednej kobiety, która też składa dobrowolną ofiarę.

 

Uwierzyć Bogu

Miało to miejsce na dziedzińcu niewiast, naprzeciw skarbca świątynnego. Tam Jezus usiadł i patrzył. Przyszła wyjątkowa kobieta. Tekst Ewangelii mówi, iż była to wdowa. Bycie wdową w tamtych czasach oznaczało praktycznie utrzymywanie się z żebrania. Nie było ZUS-u, nie było ubezpieczeń i polis na życie. Śmierć męża oznaczała często koniec zarobków, chyba że dzieci zatroszczyły się o matkę. Ta wdowa, podczas gdy wielu bogatych wrzucało wiele wrzuciła tylko dwa leptony – najmniej wartościowe pieniądze w obiegu. Matematycznie to, co wrzuciła wdowa, była to 1/64 drachmy, czyli dzienna zapłata za pracę robotnika. Ofiara mała, nieznaczna, skromna, ale zauważona, doceniona i pochwalona publicznie przez Jezusa. Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich… Ona (…) wrzucała wszystko, co miała na swe utrzymanie.

Ten komentarz Jezusa do ofiary wdowy wyjaśnia nam wszystko. Wdowa daje na świątynię wszystko. Daje wszystko, co ma. Dzisiaj nie spotkamy raczej katolika, który oddałby na składkę wszystko, co ma. Ciężko nam sobie nawet wyobrazić, byśmy oddali na składkę całe swoje oszczędności. Dlaczego ta kobieta to zrobiła? Czy postąpiła nieroztropnie? Z czego miała żyć po daniu wszystkiego na ofiarę? Tu nie ma kwestii sponsoringu i utrzymania kościoła, tylko kwestia zaufania. Wdowa całkowicie zaufała Bogu. Uwierzyła, że nie opuści jej nawet w dramatycznych okolicznościach. Uwierzyła, że jak mówi dzisiejszy psalm, Bóg ochrania sierotę i wdowę, że Bóg chlebem karmi głodnych. Ona poszła na całość, tak jak Jezus poszedł na całość. Nic On nie zachował dla siebie, wszystko nam dał.

Tekst dzisiejszej ewangelii (12 rozdział Ewangelii Marka) to ostatni pobyt Pana Jezusa w Jerozolimie, ten pobyt skończy się złożeniem całkowitej ofiary z siebie, dla naszego zbawienia. W ostatnim tygodniu swojego życia na ziemi Jezus pokazuje wzór bycia uczniem. Jest nim kobieta, uboga wdowa, która daje Bogu wszystko, która nie szczędzi ze swego życia nic dla Boga, która zaufała, która nie jest wyrachowana. Ona uczy nas jak naśladować Jezusa, jak ufać i jak żyć. Warto postawić sobie pytanie na koniec: czego ze swojego życia nie chcę oddać Bogu?

 

 

Myśli na XXX Niedzielę Zwykłą

Kościół  katolicki  ustanowił  na  początku listopada uroczystość Wszystkich Świętych i   wspomnienie   wszystkich   wiernych zmarłych, kierując nasz duchowy wzrok nie tylko na niebo, ale również na czyściec. Dał nam też oktawę tej uroczystości. To jest czas, w którym zwykły człowiek, zazwyczaj  zalatany  i  zabiegany,  ma  szansę  się  zatrzymać  i pomyśleć o wieczności. Kościół mu przypomina, że są święci w niebie,  którzy  nas  wpierają  swoją  modlitwą,  ale  są  też  zmarli, którzy  czekają  na  pomoc,  bo  sami  już  nic  dla  siebie  nie  mogą uczynić. Z pewnością w tym czasie staramy się gorliwiej modlić za dusze zmarłych, więc zapewne też dociera do nich więcej łask. 

Na pewno nie możemy się ograniczać w modlitwie za zmarłych do jednego  miesiąca  w  roku.  Powinniśmy  modlić  się  za  nich nieustannie.  Z  potrzeby  takiej  modlitwy  powstało Apostolstwo Pomocy Duszom Czyśćcowym.Czym jest owo Apostolstwo?                    – Jest  to  duchowa  rodzina  wiernych,  włączająca  się  w  realizację charyzmatu niesienia pomocy duszom czyśćcowym. Działa już od prawie 40 lat i liczy ok. 30 tys. osób. Gromadzi ludzi żyjących 

różnym powołaniem. Należą do niego w większości osoby świeckie, ale także w niemałej liczbie księża, siostry i bracia z różnych zgromadzeń zakonnych.  Zapraszam wszystkich, którzy pragną włączyć się w modlitwę za dusze w czyśćcu cierpiące.  

Na zakończenie kilka powodów, dla których warto modlić się o ukojenie dla braci i sióstr w czyśćcu: 

1. Ból jest prawdziwy. 

Cierpienie odczuwane w czyśćcu jest porównywane przez świętych do płonięcia w ogniu. W zasadzie, 

niektórzy święci twierdzą, iż ból przeszywający dusze nieznacznie różni się od tego doznawanego w piekle. To brak zbawienia potęguje cierpienie czyśćcowych dusz, ponieważ tylko ocalenie może przynieść im prawdziwe pocieszenie. Oczekiwanie na życie w

niebie prowadzi do duchowej agonii. Święty Tomasz z Akwinu wyjaśnia: „Im bardziej człowiek czegoś pragnie, tym bardziej odczuwalny  jest  brak  danej  rzeczy.  Po  naszym  życiu  doczesnym  Bóg  pragnie  zwiększyć  w  nas  poczucie  sprawiedliwości, 

słuszności. Dlatego nie stawia on na naszej drodze żadnych przeszkód. Natomiast dusza odczuwa ogromne cierpienie, ponieważ nieustannie Go oczekuje”. 

2. Dusze to nasi krewni. 

Łączą nas więzy krwi ˗ babcie, ciocie, wujkowie i rodzice ˗ wszyscy ci, którzy odeszli, prawdopodobnie są teraz w czyśćcu. Powinniśmy modlić się za ich dusze, bo jest to oznaka naszej miłości. Nawet jeśli nie znasz bądź nie masz zmarłych krewnych w rodzinie, to wszystkie dusze w czyśćcu są naszymi braćmi i siostrami. Poprzez chrzest jesteśmy spokrewnieni w Chrystusie, zatem więź ta powinna nas zachęcać do działania w imieniu tych osób, które same nie mogą już niczego uczynić. 

3. Ty też możesz tam trafić. 

Bądźmy szczerzy, większość z nas nie jest wystarczająco święta, by przejść obok czyśćca prosto do nieba.  Dlatego  bardzo  prawdopodobne  jest  to,  że  i  my  doświadczymy  oczyszczenia.  Gdybyś  to  ty  tak  strasznie  cierpiał,  nie chciałbyś, chociaż na moment poczuć ulgi? Modlitwa za dusze jest wypełnieniem zasady wzajemności, danej nam przez Chrystusa, która mówi: „traktuj innych tak, jak Ty chciałbyś być traktowany”. 

4. Modlitwa za innych przyniesie ci radość. 

Taka forma troski zostanie nagrodzona. Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie moment spotkania z braćmi i siostrami, za których się modliłeś? Jak się poczujesz, wiedząc, że skromną modlitwą tak bardzo im pomogłeś?                                                                „Wchodząc do nieba, wielu z nich będzie podchodzić do nas, dziękując nam” -powiedział arcybiskup Fulton Sheen -„Zapytamy: Kim  oni  są?,  a  oni  odpowiedzą:  biedną  duszą  z  czyśćca,  za  którą  się  modliłeś”. 

Małe  poświęcenie  podjęte  w  trakcie  życia 

ziemskiego będzie z pewnością docenione przez wszystkich cierpiących.

5. To wcale nie jest takie trudne. 

Modlitwa za dusze w czyśćcu jest całkiem prosta, w zasadzie jest ona tak łatwa, że nie ma żadnej 

wymówki  usprawiedliwiającej  naszą  niechęć. Pacierz  za  duszę  może  być  tak nieskomplikowany,  jak  krótkie: „Wieczne odpoczywanie, racz mu/ jej dać panie, a światłość wiekuista niechaj mu/ jej świeci. Niech odpoczywa w pokoju. Amen”. 

Możemy dodać  krótkie  błaganie  w  trakcie  spożywania  codziennego  posiłku: „Pobłogosław  Panie  te  dary,  które  nam  dałeś... A także wszystkie dusze, które od nas odeszły, przez miłosierdzie boże, niech odpoczywają w pokoju”. 

Dlaczego mielibyśmy nie odmawiać takiej modlitwy każdego dnia? 

 

 

Mysli na XXVIII Niedzielę Zwykłą

Słyszeliśmy dziś o młodym człowieku, który powiedział o sobie, że zawsze przestrzegał wszystkich przykazań Bożych. Ale rządzi nim wielka zależność od bogactwa. Jezus wie o tej zależności. Młody człowiek zapytał Jezusa:  Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Ale to właśnie bogactwo jest dla niego największą przeszkodą. Jezus o tym wie i dlatego radził mu: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”. Młody człowiek ze smutkiem odszedł po tych słowach. Nie przyjął rady Jezusa. Bogactwo uczyniło go ślepym. Posiadanie wielkiego bogactwa nie gwarantuje prawdziwego szczęścia. Powtarzam raz jeszcze słowa Piotra: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą”. Jezus obiecuje im, że każdy, kto jest przy nim i żyje zgodnie z ewangelią i porzuca wszystko, co inni cenią bardziej niż bycie z Jezusem, odzyska wszystko stokrotnie w życiu wiecznym.

 

Jezus nie osądza bogatych, nawet tych, którzy są bogaci – oni też mogą być odkupieni, jeśli nie wolą bardziej bogactw ziemskich od Pana Jezusa. W czasach Jezusa istniały również imperia, których bogactwa służyły także publicznej służbie Mistrza z Nazaretu. Były tam kobiety, które służyły Jezusowi i apostołom swoim dobytkiem. Myślimy tu o Marcie i Marii, siostrach Łazarza lub Józefie z Arymatei. Pan  Jezus napomina tych, którzy mają niewłaściwy stosunek do ulotnych wartości. Bogactwo często staje się przeszkodą, jeśli chodzi o królestwo Boże. Drzwi do królestwa Bożego są zamknięte dla takich ludzi, których tęsknota jest skierowana tylko ku życiu ziemskiemu.

Z powodu bogactwa – z powodu pieniędzy – zdarzają się też straszne czyny. Prawie każdego dnia dowiadujemy się z mediów, że ktoś został z powodu pieniędzy obrabowany, pobity czasami również zamordowany. Co powinno nam to powiedzieć? Mówi nam, że dla niektórych ludzi bogactwo znaczy więcej niż ludzkie życie. Bogactwa często zaciemniają umysły ludzi.

 

Bogacz w dzisiejszej ewangelii dokładnie przestrzegał wielu przykazań, ale nie wszystkich. Dał pierwszeństwo bogactwu przed Bogiem. Apostołowie również czuli, że droga do zbawienia nie jest łatwa. Nie możemy rozumieć bogactwa i ubóstwa jako zła i dobra. Są to dwie sytuacje życiowe, które mogą utrudnić lub ułatwiać drogę do zbawienia. Bogactwo samo w sobie nie jest złe, ani ubóstwo nie jest dobre. Bogactwo czasami jest dla nas sprawdzianem i pokusą. Mówi o tym dziś przykład fałszywej pewności siebie bogacza.

Jeśli chcemy cieszyć się prawdziwym szczęściem, musimy przyjąć wskazówki Pana Jezusa. Jeden z najbogatszych ludzi – John Rockefeller – powiedział kiedyś do swojego przyjaciela: Czy wiesz, kto jest najbiedniejszym człowiekiem na świecie? To ten, który ma tylko pieniądze i nic więcej!

Dobrze jest mieć właściwy pogląd na bogactwo. Powinniśmy chronić się przed tym, by nie stać się niewolnikami rzeczy ziemskich. Bogactwo nigdy nie powinno być najważniejszą rzeczą w naszym życiu!

 

Grupa profesorów, z których każdy odnosił sukces w swojej dziedzinie, spotkała się, aby odwiedzić swego starego nauczyciela. Rozmowa szybko zeszła na temat stresu związanego z działalnością zawodową i z życiem w ogóle. Nauczyciel zaproponował gościom kawę. Wszedł do kuchni i powrócił z dużym dzbankiem napoju oraz zestawem różnych filiżanek. Jedne były z porcelany, inne kartonowe, plastikowe, a jeszcze inne kryształowe; jedne proste, inne ozdobione; niektóre o zwyczajnym kształcie, inne wytwornie stylizowane. Gospodarz poprosił, aby każdy wybrał sobie filiżankę i nalał do niej świeżo zaparzonej kawy. Kiedy wszyscy to uczynili, chrząknął, a następnie z wielkim spokojem i cierpliwością zaczął mówić: Czy zauważyliście, że ładniejsze filiżanki skończyły się szybciej niż te zwyczajne i proste? To naturalne, bo każdy chce wybrać dla siebie coś najlepszego. I to jest powód wielu problemów. Filiżanki nie zmieniają jakości kawy. Filiżanka jest jedynie opakowaniem czy „ubraniem” dla tego, co pijemy. Tym, czym byliście zainteresowani, była kawa, nie filiżanka, ale każdy instynktownie szukał tej najładniejszej. Niech każdy spróbuje spojrzeć na filiżanki innych. Teraz rozważcie temat: życie jest kawą. Wysiłek, pieniądze, bogactwa, pozycja społeczna to filiżanka, które nadają życiu kształt i stabilizację, ale rodzaj posiadanej filiżanki tak naprawdę nie określa ani nie zmienia naszego życia. Dlatego jeśli skoncentrujemy się tylko na filiżance, nie zasmakujemy kawy. Smakujcie kawę! Ludzie najszczęśliwsi to nie ci, którzy mają najwięcej, ale ci, którzy czynią dobro dzięki temu, co posiadają. Pamiętajcie zatem: żyjcie zwyczajnie, w pokoju. Kochajcie i postępujcie wielkodusznie. Bądźcie solidarni i troskliwi. Rozmawiajcie z uprzejmością. Resztę zostawcie Bogu. Najbogatszym człowiekiem jest nie ten, kto posiada więcej, ale ten, kto ma mniej potrzeb! 

 

 

Myśli na XXVI Niedzielę żwykłą

Ewangelia jest radykalna („radykalny” od łacińskiego radix – korzeń), czyli głęboko zakorzeniona w rzeczywistości człowieka. Droga do jego ocalenia nie wiedzie przez delikatne poprawki i kosmetyczne uzupełnienia. Jezus nie przyszedł, aby ogłosić utopijny program naprawy świata, ale przyszedł odkupić człowieka, uwikłanego w grzech. Jezus nie jest chirurgiem plastycznym zarabiającym grube pieniądze na operacjach produkujących silikonowe bóstwa. Radykalność Ewangelii polega na tym, że przynosi ocalenie tym, którzy się otwierają na jej przyjęcie, aż do samego korzenia swego bytu – całkowicie i bez zastrzeżeń. Ale człowiek połowiczny nie dopuszcza, aby nauka Jezusa przenikała do samych korzeni, poprzestajemy na listkach i mniej ważnych gałązkach.

By nie zatrzymać się na obrazach – młody człowiek, spowiadając się, mówi, że nie przystępował do spowiedzi od dziesięciu lat, ale teraz umarła jego babcia i chce na pogrzebie przyjąć komunię świętą. Spowiednik podejrzliwie pyta, czy chodzi o to, że cała rodzina tak zamierza, więc jak wszyscy, to i on. Ale penitent zaprzecza, mówi, że śmierć babci uświadomiła mu, jak ważna jest Ewangelia, która sprawiła, że babcia była osobą ciepłą, dobrą i życzliwą dla wszystkich. – Co ją wyróżniało? – pyta spowiednik i słyszy odpowiedź: – Proszę księdza, moi rodzice chodzili do kościoła, ale tylko moja babcia się modliła naprawdę. Ja też tak chcę.

Młody człowiek zrozumiał, że musi obciąć rękę swego bezmyślnego lenistwa, wyłupić oko widzące tylko doraźne korzyści, że modląc się, musi dotrzeć do swoich duchowych korzeni i tam otworzyć się na Ewangelię jako na program życia.

Bać się trzeba katolików, którzy chętnie odcinają ręce i wyłupują oczy innym. Bać się także o nich – bo może się zdarzyć, że stając się powodem zgorszenia małych i słabych, sami uwiązują sobie kamień młyński u szyi. A z kamieniem u szyi trudno pływać po morzu.

 

Mysli na XXV Niedzielę Zwykłą

Jedną z zadziwiających rzeczy dotyczących Nowego Testamentu jest szczerość. W dzisiejszej Ewangelii, apostołowie ukazali swoją małość i egoizm. Podczas wspólnego, długiego wędrowania z Jezusem, po zakurzonych drogach Galilei, Chrystus tłumaczył im, że będzie musiał cierpieć i ponieść śmierć na krzyżu. Ale apostołowie zdają się tego nie słyszeć, albo nie rozumieć. Zaczęli rozmawiać między sobą o królestwie Jezusa w kategoriach władzy politycznej i sukcesu. Cały czas myśleli, że pod przewodnictwem Jezusa uda im się zrobić polityczny przewrót, obalający okupację rzymską nad nimi. Kłócili się między sobą , kto kim będzie w tym przyszłym, nowym porządku. Zaczęli rozdawać urzędy, tak jak politycy zwycięskiej partii to zwykle czynią. Nie rozumieją, że Królestwo Jezusa nie jest ani militarną, ani polityczną rzeczywistością.

         Kiedy modlimy się: “Przyjdź Królestwo Twoje” nie prosimy o polityczne zwycięstwo. Królestwo Chrystusa jest duchową rzeczywistością, królowaniem Bożej woli w sercach ludzkich.

Właśnie dlatego ofiara Chrystusa na krzyżu, nie jest porażką, ale wiecznym zwycięstwem. Jeśli pozwolimy Bożej woli królować w naszych sercach, wtedy zawsze wymaga to od nas ofiary i samozaparcia. Wymaga to również nie tylko mówienia: „Przyjdź Królestwo Twoje” ale także dopowiedzenia: “Bądź Wola Twoja, a nie moja”.

         W cieniu krzyża możemy zobaczyć ścieranie się Odwiecznej Bożej Mądrości i Jego woli, z egoizmem i pychą ludzkiej natury. Jezus na krzyżu przyjmuje cierpienie i śmierć, aby pokonać grzech i spełnić do końca wolę Ojca. Nie poddając się pokuszeniom ludzkiej natury i ciała.Stare przysłowie mówi, że wartości książki nie ocenia się po wyglądzie okładki, ale po treści, jaką ona zawiera. Bardzo 

często uważamy ludzi za gorszych, lub słabszych, ponieważ nie odpowiadają naszym wymogom, które im stawiamy. Może nie są wystarczająco bogaci, jeżdżą gorszym samochodem, nie mają tak dobrych ciuchów, nie są tak elokwentni jak my, albo mają niższe wykształcenie. Ale to nie świadczy o wielkości człowieka. O wielkości człowieka nie świadczą talenty, które są naturalnym darem, ani zdolności, ani fizyczny wygląd, ani to co posiada. O wielkości człowieka świadczy jego duchowa dojrzałość, szlachetność, uczciwość ,pokora i gotowość do służby bliźniemu. 

          Te wartości są częścią naszej duchowej postawy i nie są tak krzykliwe i błyskotliwe, jak pozostałe, zewnętrzne. Jedno opowiadanie mówi o aukcji, na której licytowano między innymi stare, odrapane skrzypce. Młody człowiek ofiarował za nie dziesięć dolarów i aukcja się skończyła. Wtedy prowadzący aukcję zapytał, czy ktoś z obecnych chciałby zagrać na tych skrzypcach. Zgłosił się starszy mężczyzna, który wziął je w swoje ręce i zaczął grać. Starzec wydobył z instrumentu tak piękny dźwięk i melodię, że łzy wzruszenia pokazały się na twarzach ludzi zgromadzonych na sali. Kiedy muzyka ustała, wtedy po chwili ciszy, rozległy się gromkie brawa. Aukcję skrzypiec rozpoczęto na nowo, a ich cena osiągnęła wysokość czterech tysięcy dolarów. Dotknięcie mistrza sprawiło, że wszyscy mogli zobaczyć i docenić prawdziwą wartość skrzypiec, które na zewnątrz nie wyglądały ciekawie i pięknie.

        W ten sam sposób Boża łaska , jeśli pozwolimy jej działać w naszym życiu, robi nas ludźmi wartościowymi i prawdziwie wielkimi. W Bożych oczach jesteśmy zawsze wielcy i tylko przy współpracy z Nim możemy tą wielkość odczuć, nawet wtedy, gdy inni jej nie doceniają i nie dostrzegają.

 

Myśli na XXIII Niedzielę Zwykłą

 

Sakramenty,   gesty,   ceremonie – potrzebujemy tego wszystkiego? 

„On  wziął  go  na  bok,  z  dala  od  tłumu, włożył  palce  w  jego  uszy  i  śliną  dotknął  mu  języka:  a 

spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: 

Effatha,co znaczy: Otwórz się.”

Moment,  co  właściwie  Jezus  zrobił?  To  dziwne. 

Czemu Jezus wziął go na bok, z dala od tłumu? Był to jakiś sekret? Czemu ludzie nie mogli tego widzieć? Ileż to razy Jezus dokonywał cudu i każdy to przecież widział! Po co te wszystkie gesty? Wygląda jak jakaś magia. Dotykanie śliną języka,  tajemne  słowa.  Czemu  Jezus  po  prostu  nie powiedział mu jak to już tyle razy robił: „Idź i bądź wolny od twojego kalectwa.” 

Czemu Jezus nie powiedział: „Twoja wiara cię uzdrowiła, idź i uwielbiaj Boga.” 

Postępowanie  Jezusa  było  zupełnie  odmienne  niż 

zazwyczaj.  Dlatego  rodzi  się  pytanie:  Było  to  wszystko naprawdę  konieczne  do  uzdrowienia  tego  człowieka?  Nie było możliwe uleczenie go bez tych gestów i słów? Nie był Jezus  w  stanie  uleczyć  go  w  sposób  jak  zwykle  robił? Przecież  jest  Bogiem  i  może  dokonać  czegokolwiek.  Może  uleczyć  samą  tylko  myślą.  Nasuwa  się  wiele  pytań. Poszukajmy więc odpowiedzi. 

Po pierwsze, musimy sobie uświadomić, że Jezus nie przebywał na terenie Izraela. Był na terenie Tyru i Sydonu, czyli w Dekapolis, w kraju pogan, ludzi, którzy nie wierzyli w Jedynego Boga. Być może wiedzieli coś o Mesjaszu, bo przecież Żydzi byli ich sąsiadami, jednak nie znali Bożej mocy i sposobu działania. Jak więc mogliby odebrać cuda czynione  przez  Jezusa?  Nie  widzieli  w  Nim  Boga  ani  Syna  Bożego.  Jednak  przyprowadzili  do  Niego  chorego 

człowieka. Być może dlatego, ze względu na ich zaufanie, Jezus zdecydował się działać na miarę ich zrozumienia i możliwości pojmowania. Mieszkańcy Dekapolu nie zrozumieliby cudu bez tych wszystkich gestów i tajemnych słów. 

Jezus dostosował Swoje zachowanie i działanie do ich możliwości. Bardzo podobnie zresztą jak to robili chrześcijańscy misjonarze tłumaczący Ewangelię prostym ludziom gdzieś w odległych dżunglach tego świata. Mieszkańcy Dekapolu, pomimo tego, że nie mieli wiary w Boga i Mesjasza, przyszli jednak do Niego wierząc, że może pomóc. Jezus musiał 

jakoś ukierunkować to ich zaufanie i przekonać ich, że ich oczekiwania były prawdziwe, bo Jezus mógł uzdrowić poranioną ludzką naturę i ciało. Czemu jednak Jezus się upierał, aby o tym nikomu nie mówili? Nie chciał zapewne, aby Żydzi, którzy by o tym usłyszeli, zgorszyli się Jego zachowaniem.

Teraz spójrzmy na Kościół Katolicki i jego liturgię. Niektórzy mogliby powiedzieć, że przecież skoro Bóg jest wszechmocny to te wszystkie liturgię, gesty, obrzędy, modlitwy nie są potrzebne. Naprawdę trzeba iść w niedzielę do kościoła i uczestniczyć w mszy św.? Nie mógłby Bóg nas pobłogosławić i obdarzyć tym, czego potrzebujemy bez tego obrzędu? Naprawdę musimy iść do spowiedzi? Czy rzeczywiście jest potrzebny ksiądz? Bóg jest wszechmogący i może 

uczynić co tylko zechce. Wielu myśli więc, że Kościół z jego obrzędami i hierarchią tak naprawdę nie jest potrzebny. Bóg jest wszędzie –twierdzą, a więc można się modlić gdziekolwiek. W pewnym sensie to prawda. Można się modlić gdziekolwiek. Bóg jest wszędzie. Jednak, byłoby to samo jak z tym człowiekiem z dzisiejszej Ewangelii. Jeśli Bóg jest wszędzie,  to  czy  ten  człowiek  potrzebował  spotkania  z  Jezusem,  aby  być  uzdrowionym?  Mógł  poprosić  Boga 

gdziekolwiek był. A jednak ci ludzie szukali Jezusa, chcieli się spotkać z Jezusem, zależało im na tym. Wierzyli, że Boża łaska i błogosławieństwo przychodziło poprzez Jezusa. Czy więc potrzebujemy Kościoła? Oczywiście, potrzebujemy. Pragniemy pomocy dla tych, którzy są słabi. To jest moc Kościoła, to jest moc tej wspólnoty, którą tworzymy i która nam przynosi zbawienie. 

Potrzebujemy Kościoła? Potrzebujemy, ponieważ Jezus dał Kościołowi jako wspólnocie niesamowitą moc do 

dyspozycji. Jezus przyniósł nam zbawienie, ale pozostawił to zbawienie dla nas w tej wspólnocie i tylko poprzez tę wspólnotę możemy je otrzymać. Jest tak dlatego, że w tej wspólnocie uczymy się miłości i odpowiedzialności jeden za drugiego. Będziemy takich zdolności potrzebować w niebie. Potrzebujemy miłości.

A więc, czy Bóg  może  nas zbawić bez Kościoła? Oczywiście,  że  może.  Jednak to była Jego decyzja,  że zbawienie przychodzi i jest dostępne w tej wspólnocie i poprzez tę wspólnotę. Nie inaczej. 

 

Myśli na XXI niedzielę zwykłą

W komentarzu do Ewangelii św. Jana, W. Barclay tak 

wypowiada się na temat tych słów: „Trudno się dziwić, że dla uczniów mowa Jezusa była trudna. Grecki wyraz skleros nie oznacza trudna do zrozumienia, lecz trudna do przyjęcia, trudna do zniesienia. 

Uczniowie wiedzieli dobrze, o czym mówi Jezus, wiedzieli, że utrzymuje o sobie, że jest samym życiem Bożym, które zstąpiło z nieba, i nikt nie może doświadczyć tego życia i stanąć wobec wieczności bez przyjęcia Jego i podporządkowania się Jemu. Dochodzimy tu do prawdy, która w każdym wieku na nowo się wyłania, mianowicie, że ludzie opierają się ewangelizacji nie tyle na skutek trudności umysłowych w przyjęciu Chrystusa, ile wysokich wymagań moralnych przez Chrystusa stawianych (...) W czym więc leży trudność w przyjęciu chrześcijaństwa? Jest ona dwojaka: Z jednej strony wymaga aktu poddania się Chrystusowi i uznania Go za najwyższy autorytet, a z drugiej strony stawia wymagania moralne, zgodnie z którymi tylko ludzie czystego serca mogą oglądać Boga”.

Wielu słuchaczy Jezusa po trudnych słowach Mistrza opuściło Go i wróciło do starego sposobu życia. Jezus ich nie zatrzymuje, ale zwraca się z pytaniem do swoich apostołów; “Czy i wy chcecie odejść”. Odpowiedzią są słowa św. Piotra wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego: Panie do kogo pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego”. 

Kapłani  w swojej posłudze kapłańskiej spotykają ludzi, którzy opuszczają Kościół i gniewają się, dlatego że nie podobają się im wymagania i prawa na straży których Kościół stoi z woli samego Jezusa Chrystusa. Bardzo często nie chcą też słuchać żadnych wyjaśnień. Jezus przy takich trudnych sytuacjach pyta każdego z nas, tak jak zapytał apostołów: Czy i Ty chcesz odejść? 

Św. Piotr daje nam świadectwo tego, który uwierzył, że w życiu jest tylko jedna dobra opcja. Ta opcja, to wybór podążania za Jezusem bez względu na cenę jaką trzeba zapłacić. Nic w życiu nie jest warte wyboru czegoś innego zamiast Boga, Chrystusa. Powinniśmy dążyć do odkrycia tej prawdy, że tylko On jest wart naszego wyboru.

Zastanów się dzisiaj nad tymi słowami Piotra. „Panie, do kogóż pójdziemy?” Jezus jest Bogiem, Mesjaszem i Zbawicielem. Ma słowa życia wiecznego. Jest najlepszą „opcją” do wyboru. Wypowiedz te słowa Piotra i wypowiadając je, dokonaj wyboru, aby wybrać Chrystusa, bez względu na to, jak popularny lub niepopularny jest ten wybór i bez względu na to, czy inni go dokonują. Płynąc z prądem świata i opinii ludzkiej utoniemy w bezsensie życia. 

Dokonanie właściwego wyboru stawia nas na solidnym gruncie.

Potrzebujemy głębokiej modlitwy i refleksji nad naszym życiem, abyśmy mimo naszych słabości, grzechów i niewierności nauce Bożej, z pokorą i wiarą odpowiedzieli Chrystusowi: Panie do kogo 

pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. 

Tak tylko Chrystus może zaspokoić pragnienia naszych serc i obdarzyć nas życiem wiecznym.

 

Myśli na Uroczystość Wniebowzięcia NMP

W paryskim kościele Matki Boskiej Zwycięskiej naprzeciw cudownego obrazu wisiało wotum polskich emigrantów. Na marmurowej tablicy widniało złote serce przebite siedmioma mieczami. W sercu tym zawarte jest to, co Polacy mieli najdroższego: grudka ziemi ojczystej, okruszyna chleba, szczypta soli wielickiej, kilka monet i krzyż walecznych. Wokoło napis: „Bogurodzicy Dziewicy [...] wotum Polaków, w Jej Sercu zawsze nadzieję mających”.                             Oto piękne i wymowne wotum symbolizujące podwójną miłość do podwójnej Matki; do Matki Niebieskiej i Matki Ojczyzny.      Czcimy i kochamy Matkę Najświętszą, dlatego przyszliśmy dzisiaj do świątyni, aby radować się z uroczystości Jej wniebowzięcia. Od początku istnienia Kościoła żywa była wśród chrześcijan wiara w chwalebne wniebowzięcie Maryi. Tradycja sięgająca czasów apostolskich, a przekazywana w Kościele z pokolenia na pokolenie głosi, że „Maryja umarła w otoczeniu apostołów i została złożona w grobie. Kiedy później otwarto Jej grób, okazało się, że jest pusty. Stąd apostołowie wywnioskowali, że Jej ciało zostało wzięte do nieba”.                                                                                                 Z jak wielką radością witał Jezus swoją ukochaną Matkę w niebie? Z jaką radością Maryja cieszyła się z ponownego spotkania z Synem już na zawsze? Jak wielka musiała być radość aniołów i świętych witających w niebie swą Panią i Królową?                                       Dla nas również wniebowzięcie Maryi było i jest niezwykle ważnym i radosnym wydarzeniem, dzięki któremu uzyskaliśmy w niebie potężną wspomożycielkę i orędowniczkę, zawsze gotową, by wstawić się za nami przed tronem Boga.                                               Z chwilą wniebowzięcia Maryja stała się naprawdę naszą Matką. Poświadcza to historia wielu pokoleń, krajów czy narodów cieszących się Jej specjalną opieką. Sanktuaria maryjne rozsiane po całym świecie tworzą jakby żywy łańcuch Jej duchowej opieki nad swymi dziećmi. Tak jak każda matka Maryja cieszy się z naszych zwycięstw i sukcesów, smuci się niepowodzeniami spowodowanymi braterskimi sporami. Wspiera swoje dzieci w każdej potrzebie. Czyni to tym bardziej, że nieobce są Jej cierpienia, kłopoty i trudy ludzkiego życia.                                                                              Nikt z nas nie może Jej zarzucić, że nie zna życia. Ona poznała je bowiem lepiej niż ktokolwiek z nas. Wie, jak ciężkie mogą być krzyże i nieszczęścia. Poznała gorzki smak ludzkich łez. Zawsze zatem możemy pójść do Niej, aby podzielić się naszymi radościami i smutkami, pewni, że nas zrozumie i nam pomoże.

Wniebowzięcie Maryi jest dla nas gwarancją, że i my kiedyś osiągniemy niebo. Tym bardziej, że czeka tam na nas kochająca Maryja. Stąd też w dzień Jej wniebowzięcia możemy z nadzieją wybiec do tej chwili, w której sami przekroczymy bramy nieba i będziemy witani przez Chrystusa, Maryję, aniołów, świętych, a przede wszystkim naszych umiłowanych bliskich, którzy w drodze do nieba nas wyprzedzili.                                                                        Radując się dzisiaj z chwały i wyniesienia Maryi, odnówmy nasze nabożeństwo ku Jej czci. Módlmy się często na różańcu, prosząc Ją, aby opiekowała się i wspierała nas „teraz i w godzinie naszej śmierci”. Odmawiajmy skierowaną do Niej litanię. Oddajmy Jej w opiekę rodziny, parafię, ojczyznę i nas samych. Ona patrzy dziś na nas z miłością i cieszy się, że zgromadziliśmy się w świątyni, aby radować się z Jej chwalebnego wniebowzięcia. Oddajmy się Jej wypełnionemu miłością matczynemu sercu, wołając do Niej słowami modlitwy:                                                                          Maryjo, zabierz moje oczy – będę mógł łatwiej dostrzec ludzką biedę.

Zabierz moje usta – wtedy w słowach będzie więcej ciepła.

Zabierz moje serce – będę mógł lepiej kochać wszystkich ludzi.

Zabierz moje ręce – abym mógł w porę komuś drzwi otworzyć.

Zabierz moje nogi – abym zdążył, nim będzie za późno.

Matko – zabierz moje życie, niech obumiera w Tobie.

(ks. Wacław Buryła)

 

 

 

Myśli na XVII niedzielę zwykłą

 

Wracałem kiedyś pociągiem z Lublina. Chciałem dokończyć pracę w bibliotece KUL-u i nie zdążyłem zjeść obiadu. W kiosku dworcowym kupiłem prażoną kukurydzę - niczego innego nie było Byłem nieco głodny. Po drodze wsiadła kobieta z dwójką dzieci - ładnie ubranych, okrąglutkich, pulchniutkich. Zaczęły niebawem marudzić, że są głodne, młodsze rozpłakało się. Wierzę, że były głodne, ale...

 

Czy znamy dziś prawdziwy, palący, paraliżujący smak głodu? Chyba nie. Kraje Europy o głodzie już zapomniały.  W bochenku chleba jest praca wszystkich ludzi, bo każdy przyczynia się do produkcji żywności - czy to wprost, czy włączając swoją pracę w wielki łańcuch społecznych zależności. Gdy kapłan w czasie Mszy św. składa na ołtarzu chleb, mówi: "Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest owocem ziemi i pracy rąk ludzkich...". Cud rozmnożenia chleba dokonał się przez ręce proroka. Zauważmy, że był to chleb przyniesiony jako dar. W chlebie była jednak nie tylko praca człowieka, ale i serce. Serce gotowe dzielić się tym, co ma. Takiej pracy i takiemu darowi Bóg pobłogosławił. Chleba nie brakło. To samo odnajdujemy w Ewangelii. Pomyśl: tylu głodnych ludzi, wśród nich chłopiec, który dzięki swej zapobiegliwości ma dosyć chleba dla siebie. Ale tylko dla siebie. Pięć ówczesnych placków chleba to niewiele. No i jeszcze dwie ryby... Dałbyś te chleby i te ryby? Jeśli się je podzieli, to ani ja, ani nikt mieć nie będzie. Nie znamy tego chłopca. Wiemy o nim jedno: dał swoje niewielkie zapasy. Umiał się podzielić, choć zdawało się to bezsensowne. Dzielenie się chlebem nigdy nie jest bezsensowne! Dzielenie się chlebem - to dzielenie się swoją pracą, swoją zapobiegliwością, swoim wysiłkiem. Ale to także dzielenie się Bożym darem. Bo czy jest w naszym życiu coś, co nie byłoby najpierw Bożym darem, a dopiero potem owocem naszej pracy?  Troska o chleb, troska o rolnictwo i wszystko, co z rolnictwem jest związane, jest jednym z najbardziej podstawowych obowiązków sumienia. Dzielić się chlebem w realiach dzisiejszego wysoko zorganizowanego społeczeństwa to budować i doskonalić tak nasze życie, by pierwszy po życiu Boży dar - chleb - był udziałem wszystkich. Bo wszystkim dał go Bóg, bo praca wszystkich jest w chlebie. W dzisiejszej refleksji nad darem chleba nasuwa się jeszcze jedna myśl: wdzięczność wobec Boga i ludzi. Wobec Boga - bo to On otwiera swą rękę i karmi nas do syta. Dlatego oczy wszystkich ku Tobie się zwracają, by prosić i dziękować za to, że nie znamy w naszym kraju palącego, paraliżującego smaku głodu. Wdzięczność wypowiadająca się modlitwą przy jedzeniu. Ilu z nas o tym pamięta? Niewielu. A przecież nawet Jezus, gdy wziął owe chleby do podziału, najpierw odmówił dziękczynienie. I kolejny wyraz wdzięczności: szacunek dla chleba. Ani okruszyny zmarnować nie wolno. I znów Jezus, który nakazał: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło! Wdzięczność wobec Boga musi być dopełniona wdzięcznością wobec ludzi. Bo nie można w chlebie oddzielić ich wysiłku od Bożego daru. "Dziękuję" - to codzienne "dziękuję" tym, którzy przygotowują posiłek i nam go podają. "Dziękuję", które jako społeczeństwo winniśmy ciężkiej pracy rolników.

 

 

Myśli na XVI niedzielę zwykłą

W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi swoim apostołom i nam:” Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco”.

Jest to zaproszenie, które być może potrzebujemy usłyszeć o wiele częściej, niż myślimy. Dla wielu z nas to zaproszenie wydaje się byćnie na czasie i jakby nam przeszkadzało w naszych aktywnych planach i bardzo wypełnionym życiu. Ale potraktujcie je jako bezpośrednie zaproszenie od naszego Pana. Usłysz, jak mówi do ciebie: „ Moje dziecko, proszę idź sam na opuszczone miejsce i trochę odpocznij”.

Jest coś bardzo uzdrawiającego i kojącego w chwilach spędzonych w ciszy i samotności. W ciszy i samotności jest coś, co pozwala nam się ponownie skupić. Tak często w życiu jesteśmy przytłoczeni aktywnością i pracą dnia codziennego. Aktywność i brak czasu jest często sposobem na to, aby zły nas osłabił i zepchnął nas z właściwej drogi. Trzyma nas z dala od łagodnego, czystego i orzeźwiającego głosu Boga. Więc dlatego Bóg walczy o nas i zaprasza nas, abyśmy sami odeszli na miejsce, gdzie w ciszy i spokoju możemy z Bogiem pobyć, usłyszeć Jego głos i odpocząć w Jego obecności.

W centrum tego zaproszenia jest tęsknota w sercu Jezusa, abyśmy odpoczęli od tych ciężarów, które niepotrzebnie nas obciążają. To prawda, że Bóg wzywa nas do robienia wielu dobrych rzeczy, które mogą nas wyczerpać. Ale to „święte wyczerpanie” nie jest złą rzeczą. W rzeczywistości bycie „wyczerpanym” wolą Bożą faktycznie pogłębia naszą wiarę i napełnia radością. I ta radość zmniejsza nasze brzemię.

Głównym powodem naszej potrzeby „odejść” i „odpocząć” jest to, że w życiu jest wiele rzeczy, które nie są częścią woli Bożej. Są to obciążenia, które niepotrzebnie nakładamy na siebie. Te obciążenia, bardziej niż cokolwiek innego, są tym, od czego musimy odpocząć.

Odejście sam na sam z Jezusem jest sposobem na ponowne skupienie się i posprzątanie bałaganu życia. To sposób na ucieczkę od naszych impulsów i przyzwyczajeń, które odciągają nas od radosnej woli Boga. Pomyśl więc o tym zaproszeniu. Pomyśl o tym praktycznie. Czy możesz znaleźć każdego dnia przynajmniej dziesięć minut, aby znaleźć ciszę i odpocząć w ramionach Jezusa?

Zastanów się dzisiaj, czy jesteś gotowy i chętny, by przyjąć zaproszenie Jezusa, aby przyjść i odpocząć z Nim i w Nim. Zobowiąż się do tego. Już dziś dokonaj wyboru, aby znaleźć czas na samotność. W tym czasie samotności szukaj cichego i subtelnego głosu Boga. Niech cisza i spokój Bożej obecności przyniosą jasność i skupienie w twoim zabieganym życiu.

 

 

Myśli na miesiąc Maj

Litania Loretańska 

Mamy maj. Maj to dla wielu najpiękniejszy miesiąc roku. Maj to piękna, słoneczna pogoda, przyroda budząca się do życia, a także  długi  weekend  majowy. Obecnie  ten  idylliczny  obraz zakłóca pandemia wirusa, z jaką zmagamy się od długiego czasu. Nie  jesteśmy  w  tym  zmaganiu  sami.  Jest  jeszcze  jedna charakterystyczna  cecha  maja –

nabożeństwo  do  Matki  Bożej połączone z Litanią  Loretańską.  Zanosząc do Boga  wiele próśb naszego  codziennego  życia,  pamiętajmy,  by  modlić  się  o  kres pandemii, byśmy mogli, jak przed pandemią, w pełni radować się pięknem,  jakie  przynosi  maj.  Zanim  zaczniemy  modlić  się wspomnianą Litanią, przypomnijmy sobie jak powstała ta piękna 

modlitwa. 

Słowo „Litania” pochodzi od greckiego słowa „litaneia”    i  łacińskiego „litania”. Oznacza  modlitwę  błagalną,  odmawianą prywatnie  lub  publicznie,  skierowaną  bezpośrednio do Boga (poszczególnych  osób  Boskich)  lub  za  wstawiennictwem  Maryi czy świętych. Forma litanii jako modlitw błagalnych obecna była w  liturgii  wschodniej.  Cechą  charakterystyczną  takich  modlitw było wymienianie poszczególnych próśb, na które zgromadzeni odpowiadali: „Kyrie eleison –Panie, zmiłuj się nad nami” lub „Ora pro nobis –módl się za nami”. 

W  maju  wierni  gromadzą  się  na  nabożeństwach  majowych,  podczas  których  odmawiają  Litanię  Loretańską.  Litania Loretańska powstała prawdopodobnie w XII w. we Francji. Wezwania sławiące Maryję 11 czerwca 1587 r. zatwierdził papież Sykstus V. Swoją nazwę litania zawdzięcza miejscowości Loreto, znajdującej się we Włoszech, gdzie była bardzo popularna. Z biegiem  historii  wierni  często  dodawali  swoje  wezwania.  W  1631  r.  Święta  Kongregacja  Obrzędów  zakazała  samowolnego dodawania wezwań. Kolejne wezwania wynikały z rozwoju mariologii i były zatwierdzane przez Stolicę Apostolską. 

W  Polsce  w  ramach  modlitwy  litanią  odmawiane  jest  jedno  wezwanie  więcej.  W  okresie  międzywojennym,  po zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, za zgodą papieża Piusa XI, do Litanii dołączono wezwanie: Królowo Polski. Pierwsze w Polsce publiczne nabożeństwo majowe odbyło się w 1837 r. w kościele św. Krzyża w Warszawie. Litania  Loretańska  zbudowana  jest  z  trzech  „części/wątków”. 

Pierwszy  z  nich  rozpoczyna  się  od  wezwania:  Święta Maryjo. Przypomina nam on o dwóch podstawowych maryjnych dogmatach: o macierzyństwie i dziewictwie Bożej Rodzicielki. W 

tej części litanii Maryja –Matka i Dziewica – ukazana jest nam przede wszystkim jako Niewiasta wybrana przez Stwórcę do realizacji zbawczego planu. Druga część Litanii Loretańskiej zaczyna się od wezwania: Zwierciadło sprawiedliwości, a kończy na wezwaniu: Wspomożenie  wiernych. W tej grupie poszczególne  wezwania przypominają nam o cnotach Dziewicy z Nazaretu; wskazują na Maryję jako szczególną pomoc w naszych potrzebach. Ostatni –trzeci zbiór wezwań 

–zaczyna się od tytułu: Królowo Aniołów.  W  tych  wezwaniach  Maryja,  będąc  Królową  Aniołów  i  Wszystkich  Świętych,  jest  także  Królową  naszych  rodzin, Królową pokoju oraz Królową całego świata. 

W 2020 r. papież Franciszek poszerzył tekst Litanii Loretańskiej o trzy nowe wezwania, są to: Matko miłosierdzia (po wezwaniu  Matko  Kościoła),  Matko  nadziei  (po  wezwaniu  Matko  łaski  Bożej), Pociecho  migrantów  (po  wezwaniu  Ucieczko grzesznych). W obecnym kształcie Litania Loretańska ma 55 wezwań do Matki Bożej. 

Załączam tekst Litanii Loretańskiej uzupełnionej o nowe wezwania i zachęcam wszystkich 

do modlitwy. Zapraszam także do modlitwy wspólnej.

 Zapraszam. Pamiętajmy, że zawsze, kiedy modlimy się do Boga za pośrednictwem Maryi, sprawiamy, że w naszym życiu wypełniają się słowa antyfony: Pod Twoją obronę; w słowach tych zawarte jest wszystko, czego nam potrzeba do walki ze złem, które chce nas niszczyć.

Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w 

potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna      

i błogosławiona. O Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, Pocieszycielko nasza.        

Z Synem swoim nas pojednaj, Synowi swojemu nas polecaj, swojemu Synowi nas oddawaj.  

 

Litania Loretańska                                      

do Najświętszej Maryi Panny

Kyrie, elejson, Christe elejson, Kyrie elejson.

Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.

Ojcze z nieba, Boże, 

zmiłuj się nad nami.

Synu, Odkupicielu świata, Boże, 

zmiłuj się nad nami.

Duchu Święty, Boże, 

zmiłuj się nad nami.

Święta Trójco, Jedyny Boże, 

zmiłuj się nad nami.

Święta Maryjo, 

módl się za nami.

Święta Boża Rodzicielko, 

módl się za nami.

Święta Panno nad pannami, 

módl się za nami.

Matko Chrystusowa, 

módl się za nami.

Matko Kościoła, 

módl się za nami.

Matko miłosierdzia, 

módl się za nami.

Matko łaski Bożej, 

módl się za nami.

Matko nadziei, 

módl się za nami.

Matko nieskalana, 

módl się za nami.

Matko najczystsza, 

módl się za nami.

Matko dziewicza, 

módl się za nami.

Matko nienaruszona, 

módl się za nami.

Matko najmilsza, 

módl się za nami.

Matko przedziwna, 

módl się za nami.

Matko dobrej rady, 

módl się za nami.

Matko Stworzyciela, 

módl się za nami.

Matko Zbawiciela, 

módl się za nami.

Panno roztropna, 

módl się za nami.

Panno czcigodna, 

módl się za nami.

Panno wsławiona, 

módl się za nami.

Panno można, 

módl się za nami.

Panno łaskawa, 

módl się za nami.

Panno wierna, 

módl się za nami.

Zwierciadło sprawiedliwości, 

módl się za nami.

Stolico mądrości, 

módl się za nami.

Przyczyno naszej radości, 

módl się za nami.

Przybytku Ducha Świętego, 

módl się za nami.

Przybytku chwalebny, 

módl się za nami.

Przybytku sławny pobożności, 

módl się za nami.

Różo duchowna, 

módl się za nami.

Wieżo Dawidowa, 

módl się za nami.

Wieżo z kości słoniowej, 

módl się za nami.

Domie złoty, 

módl się za nami.

Arko przymierza, 

módl się za nami.

Bramo niebieska, 

módl się za nami.

Gwiazdo zaranna, 

módl się za nami.

Uzdrowienie chorych, 

módl się za nami.

Ucieczko grzesznych, 

módl się za nami.

Pociecho migrantów, 

módl się za nami.

Pocieszycielko strapionych, 

módl się za nami.

Wspomożenie wiernych, 

módl się za nami.

Królowo Aniołów, 

módl się za nami.

Królowo Patriarchów,

módl się za nami.

Królowo Proroków, 

módl się za nami.

Królowo Apostołów, 

módl się za nami.

Królowo Męczenników, 

módl się za nami.

Królowo Wyznawców, 

módl się za nami.

Królowo Dziewic, 

módl się za nami.

Królowo wszystkich Świętych, 

módl się za nami.

Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta,                     módl się za nami.

Królowo wniebowzięta, 

módl się za nami.

Królowo różańca świętego, 

módl się za nami.

Królowo rodziny, 

módl się za nami.

Królowo pokoju, 

módl się za nami.

Królowo Polski, 

módl się za nami.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, 

przepuść nam, Panie.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, 

wysłuchaj nas, Panie.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,                   zmiłuj się nad nami.

P. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko. 

W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych. 

Módlmy się 

Panie, nasz Boże, daj nam, sługom swoim, cieszyć się 

trwałym zdrowiem duszy i ciała,†i za 

wstawiennictwem Najświętszej Maryi, zawsze 

Dziewicy, * uwolnij nas od doczesnych utrapień i 

obdarz wieczną radością. Przez Chrystusa, Pana 

 

Myśli na IV Niedzielę Wielkiego Postu

Niedziela,  podczas  której  kapłan  sprawujący 

liturgię  ubrany  jest  w  ornat  koloru  różowego/

różanego,  zamiast  fioletowego.  Niedziela,  podczas 

której  można  ozdabiać  ołtarz  kwiatami  i  podczas 

liturgii używać instrumentów muzycznych. Niedziela 

nazywana  niedzielą  „Laetare” –słowo  z  języka 

łacińskiego oznaczające tyle, co: „Raduj się!”. Skąd to 

wszystko i jakie jest tego znaczenie? 

Szaty  liturgiczne  koloru  różowego/różanego 

zamiast  fioletowego:  kolor  fioletowy  to  zmieszanie 

koloru niebieskiego (symbolizującego to, co duchowe) z  kolorem  czerwonym  (symbolizującego  to,  co cielesne). Kolor różowy, czy różany otrzymujemy po dodaniu  koloru  białego;  biały –

symbol  światła/radości. Inna przesłanka za kolorem różanym jest taka: od XVI czwartą Niedzielę Wielkiego Postu nazywano „Niedzielą  Róż”.  Wzięło  się  to  stąd,  iż  wRzymie wBazylice  św.  Krzyża  papież  święcił  złotą  różę i wręczał   ją   osobie   zasłużonej   dla

Kościoła. Zgromadzeni wBazylice wierni obdarowywali się kwiatami symbolizującymi piękno, ale i ból cierpienia. 

Nazwa „Laetare” pochodzi od słów antyfony na wejście, rozpoczęcie liturgii: „Laetare, Ierusalem: et conventum  facite,  omnes  qui  diligitis  eam:  gaudete  cum  laetitia,  qui  in  tristitia  fuistis:  ut  exsultetis,  et satiemini ab uberibus consolationis vestrae”, co można przetłumaczyć jako: „Raduj się, Jerozolimo, zbierzcie się  wszyscy,  którzy  ją  kochacie.  Cieszcie  się,  wy,  którzy  byliście  smutni,  weselcie  się  i nasycajcie  u źródła waszej pociechy”.

Zanim ustalono 40 - dniowy post, czas pokuty rozpoczynał się od poniedziałku po czwartej 

niedzieli dzisiejszego Wielkiego Postu. Niedziela Laetare była więc ostatnim dniem radości. 

„Raduj  się,  wesel  się  Jerozolimo”.  Słowa  antyfony  przypominają  nam,  że  mamy  odstąpić  od 

wielkopostnej zadumy,  aby cieszyć się i radość tę czerpać od Pana Jezusa. Radość z tego, że Pan Jezus 

wysłuchuje  naszych  próśb,  On  nas  uwalnia  od  złego,  On  jest  naszą  pomocą.  W  dzisiejszej  Ewangelii słyszymy o miłosiernym Ojcu, który nie potępia tych, którzy grzeszą, tych, którzy pogubili się na swych drogach. Tę dzisiejszą przypowieść możemy potraktować jako opowieść o nas samych, jako zachętę do tego, byśmy  nie  bali  się  stanąć  przed  obliczem  Ojca.  By  móc  przed  Nim  stanąć  potrzeba  naszej  skruchy  i otwartości, o których mowa w modlitwie po Komunii: Boże,  Ty  oświecasz  każdego  człowieka  na ten  świat przychodzącego, oświeć nasze serca światłem swojej łaski, aby nasze myśli zawsze były godne Ciebie, a nasza miłość ku

Tobie szczera. 

O jakiej więc radości przypomina nam czwarta niedziela Wielkiego Postu? O ewangelicznej radości, 

płynącej ze świadomości, że czas pokuty ma nas prowadzić ku nawróceniu, ma oczyścić nasze serca, odrodzić nas, byśmy mogli stanąć przed Bogiem odnowieni. Ten, który pojednał nas z sobą przez

Chrystusa (słowa z drugiego czytania mszalnego –

List św. Pawła do Efezjan) oczekuje na nasze nawrócenie i przygarnia nas w swoim miłosierdziu. 

Życzę  Wszystkim  radosnej,  tj.  błogosławionej 

czwartej niedzieli Wielkiego Postu. 

 

Myśli na II Niedzielę Wielkiego Postu

„Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” pisał św. Paweł. Komu by się nie podobało takie oświadczenie. Dodaje odwagi, dodaje skrzydeł. Bóg jest z nami, więc nic nam nie straszne. Znany jest fakt, że nawet żołnierze niemieckiego, nazistowskiego Wermachtu mieli wypisane na swoich paskach „Got mit uns” –Bóg z nami. Chcieli sobie dodać odwagi? Całkiem ciekawe jest pomyślenie, że reżim, który prześladował wierzących i uprawiał różne pogańskie kulty, jednocześnie odwoływał się po cichu pod ochronę Boga Wszechmogącego. To wygląda jak próba zaskarbienia sobie bóstwa w stylu: „Jeśli Bóg istnieje, to nie zaszkodzi do Niego skierować prośbę o opiekę.” 

Wielu z nas tak właśnie podchodzi do wiary. Nie zaszkodzi się pomodlić, albo iść do kościoła. „Bozia pomoże a to się zawsze przydaje.” No a jak „Bozi” nie ma to cóż –nie zaszkodziło spróbować. Odwołujemy się do Boga chociaż w realnym życiu często nie mamy z Nim nic wspólnego: nasze plany nie mają z Nim nic wspólnego, nasze życie moralne, nasze hierarchie wartości, nasze spojrzenie na świat. Wszystko jest dostosowane do naszych „interesów” a Boga tylko do tego wszystkiego doczepiamy, bo przecież nie zaszkodzi. 

Tylko, że św. Paweł napisał: „Jeżeli Bóg z nami...” Jeżeli.... Czy Bóg jest z nami kiedy nie mamy z Nim nic wspólnego? Kiedy się nie kierujemy Jego nauką, nie szanujemy Jego punktu widzenia, nie traktujemy poważnie Jego woli? Św. Paweł miał rację, bo jeżeli Bóg jest z nami, to rzeczywiście nie ma takiej siły, która mogłaby się Jemu przeciwstawić. Pytanie tylko czy my jesteśmy z Bogiem. Bóg będzie z nami kiedy my będziemy z Nim. Jest tak dlatego, że Bóg w naszej wolności dał nam możliwość wyboru. Możemy Go wybrać a On stanie przy nas. Ale musimy Go wybrać, nie tylko mówić, że Go wybieramy. Wybrać oznacza uczynić Go swoim Bogiem, czcić Go, szanować Jego przykazania, Jego sposób patrzenia na ludzkie życie i świat. 

Kiedy jesteśmy z Bogiem, to możemy brać udział w wielkich wydarzeniach i należeć do grupy tych, którym zostało obiecane Przemienienie. Jezus pokazał trzem ze swoich Apostołów jak to wygląda. Przemienił się i spotkał się z Mojżeszem i Eljaszem, wielkimi postaciami Judaizmu, ludźmi, którzy całe swoje życie poddali pod jarzmo Boga, dostosowali do Niego. Pomimo, że byli już od setek lat martwi, spotkali się ze Zbawicielem tuż przed momentem odkupienia. Oczekiwali na to zbawienie i dlatego ich oczekiwanie miało się spełnić. 

W tym przeminieniu Jezusa jest bardzo ważne poselstwo, które zamyka krąg naszych rozważań. Bo właśnie głos z nieba ogłasza to, co jest najważniejsze w kwestii czy Bóg jest z nami czy nie. Głos z nieba mówi: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.” Jedyne czego Bóg żąda od nas, jeśli chcemy Go uczynić Panem naszego życia i mieć udział w Jego zbawieniu, jest słuchanie Jego Syna. Mamy słuchać Jezusa Chrystusa. A raczej mamy SIĘ SŁUCHAĆ JEZUSA. Mamy być Mu posłuszni. Tak jak Abraham był posłuszny Bogu i kiedy Bóg zażądał ofiary najwyższej, wręcz niedopuszczalnej –aby ofiarował własnego syna, Abraham był posłuszny. Był to bardzo trudny test. Test wiary i zaufania. 

Chcesz, aby Bóg był z tobą? Więc Go najpierw ty sam wybierz na swojego Pana, zacznij się Go słuchać, zawsze i wszędzie –potraktuj Go poważnie. Post jest dobrym okresem, aby tego spróbować.

 

 

Mysli na IV Niedzielę Zwykłą w Ciągu Roku

„Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? 

Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga.” 

Te słowa opętanego człowieka mówią bardzo wiele na temat samego Szatana, złego ducha i jego natury. 

Po pierwsze, Szatan jest kimś, kto zna prawdę. To nie jest ktoś, kto nie zna Boga, lub nie zna prawdy na temat Boga, stworzenia, tego świata i porządku jaki Bóg ustanowił. 

Człowiek jest taką istotą, która tego nie wie dopóki ktoś mu tego nie objawi, a i tak ta wiedza nie jest wystarczająca i jest tylko cząstkowa. Szatan zna prawdę. To nam pokazuje, że poznanie prawdy jest tylko pierwszym krokiem i że nie jest nawet wystarczające. Szatan zna prawdę. Zły duch, który trzymał na uwięzi ciało tego biednego człowieka z Ewangelii potrafił rozpoznać Jezusa kim był, potrafił rozpoznać moc Bożą obecną w nim. Zły duch znał prawdę. Pytanie czy potrafił ją zaakceptować. Jest to ważne pytanie ponieważ po poznaniu prawdy, następnym krokiem jest jej zaakceptowanie. Szatan nie zaakceptował prawdy o Bogu i świecie. Nigdy się nie zgodził na to, że Bóg jest Bogiem, że jest Najwyższy i należy mu się chwała, że w Jego ręku jest wszystko i On o wszystkim decyduje. Szatan uznał to za niesprawiedliwe dlatego, że uważał i uważa, że on powinien być tym kimś, komu się należy cześć i uwielbienie. Szatan znając prawdę nie uznał i nie zaakceptował jej. Sprzeciwił się prawdzie i dlatego Jezus nazwał go „ojcem kłamstwa.” 

Kłamstwo to nie brak prawdy. Kłamstwo to zaprzeczenie prawdy, odrzucenie prawdy, brak jej akceptacji. Dlaczego ta informacja o Szatanie i prawdzie jest dla nas ważna? Dlatego, że musimy sobie uświadomić, że samo poznanie Bożej nauki, katechizmu, nauki Kościoła i Ewangelii jeszcze nie daje zbawienia. Jak wielu ludzi mówi: „O ja byłem kiedyś ministrantem. Znam wiele modlitw. Znam się z wieloma księżmi.” Ci ludzie często to mówią jako dowód na to, że są ludźmi religijnymi. Być może znają prawdę, być może nawet w dużej mierze znają nauczanie Kościoła. Pytanie jednak brzmi, czy to nauczanie zaakceptowali, przyjęli i dostosowali się to niego. Jak nas uczy Pismo Święte, to nie wystarczy. W Liście św. Jakuba czytamy: „Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz -lecz także i złe duchy wierzą i drżą.” To, czego potrzebujemy, aby osiągnąć zbawienie to zaakceptowanie Ewangelii, przyjęcie jej jako wyznacznika swojego życia, zastosowanie jej w życiu. Jezus ma moc pokonania złego ducha. „Przyszedłeś nas zgubić” wołał zły przez opętanego. To nie było pytanie. On wiedział, że Jezus przyszedł właśnie po to: przynieść wolność człowiekowi a zgubić Złego. I gdyby nam się, nie daj Boże przydarzyło coś takiego jak temu biednemu opętanemu z Ewangelii, Jezus ma moc uwolnienia nas z takich więzów. Co więcej, Kościół Katolicki ma taką moc w imieniu Jezusa. Jednak zawsze to jest tylko pierwszy krok do zbawienia. Uwolnienie od opętania, od złego ducha, od demona daje nam tylko możliwość swobodnego podejmowania decyzji. I tego właśnie Jezus od nas oczekuje: że jako wolni od złego, sami zaakceptujemy prawdę, będziemy ją naśladować i urzeczywistniać w swoim życiu. To zależy już tylko od nas. Nie wystarczy znać Jezusa. Trzeba, aby On stał się częścią naszego życia.

 

 

Myśli na III Niedzielę Zwykłą w Ciągu Roku

Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona,” głosił prorok Jonasz do Niniwitów. Św. Paweł w swoim Pierwszym Liście do Koryntian pisał: „Przemija bowiem postać tego świata.” Natomiast Jezus w dzisiejszej Ewangelii głosił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.” Wszystkie czytania dziś mówią nam o czasie, który przemija, wypełnia się i nieodmiennie nam ucieka. Ten czas nas prowadzi do jakiegoś momentu zwrotnego. W przypadku mieszkańców Niniwy to był moment, kiedy Bóg miał ich ukarać za ich grzechy, jeśli się nie nawrócą. Czas był wyznacznikiem akceptacji ich winy lub nie. Czas 

miał pokazać, czy mieszkańcy Niniwy zreflektowali 

się, przyjęli upomnienie i zapragnęli Bożego miłosierdzia. 

Podobnie miała się rzecz z radą, którą dawał św. Paweł, który wzywał wiernych w Koryncie, aby skupili się na celu ludzkiej egzystencji, czyli wieczności i dlatego potraktowali całą resztę jako rzeczy  rzeczywiście przemijające i mniej istotne. „Przemija bowiem postać tego świata” pisał św. Paweł, czyli 

wszystkie nasze starania i interesy, które są związane z postacią tego świata przeminą też. Trzeba więc 

zainwestować w coś, co nie przemija, trzeba sobie uświadomić, że przemijający czas jest także wskaźnikiem naszej hierarchii wartości. Czas, który przemija a wraz z nim to, co światowe pokazuje w co 

zainwestowaliśmy i co dla nas istotne. Nawrócenie, jak w przypadku mieszkańców Niniwy, to uświadomienie 

sobie tej przemijalności, akceptacja własnej grzeszności i pragnienie wykorzystania tej szansy, którą daje Bóg. 

Jezus głosił dokładnie to samo. „Czas się wypełnił” to znak, nie tyle, że kończy się nam bezkarność, ale raczej, że właśnie nadeszła okazja do skorzystania z Bożej propozycji. „Czas się wypełnił” bo Zbawiciel 

jest na świecie i ludzkości została dana ostateczna szansa na przylgnięcie do Boga jako Ojca Miłosierdzia. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” to wezwanie to uświadomienia sobie swojego położenia, przewartościowania sytuacji i podjęcie odpowiedniej decyzji. Dlatego Jezus głosząc Pełnię Czasu i potrzebę nawrócenia jednocześnie powołuje tych, którzy w Jego imieniu będą nieść poselstwo nadziei do całego świata. Jezus woła swoim pierwszych Apostołów, ponieważ ludzie muszą się dowiedzieć, że mają możliwość wybrania tego, co lepsze i nakierowania swojego życia na to, co nie przeminie i nie będzie przegraną. 

Dlatego, bracia i siostry, każde wezwanie do nawrócenia, każde przypomnienie nam o czasie, który przemija i świecie, który jest tymczasowy, to nie groźba ani próba „zdołowania” nas. Jest to raczej pełne nadziei wezwanie to sięgnięcia po swoją szansę i pełne jej wykorzystanie. Gdybyśmy o tym nie wiedzieli, nie moglibyśmy tego wykorzystać

 

 

Mysli na II niedzielę zwykłą w ciągu roku

Jeden z najważniejszych dni w moim życiu wydarzył się, kiedy byłem w ósmej klasie szkoły podstawowej. Siedziałem w salce katechetycznej słuchając mojego ówczesnego proboszcza, który mówił nam o różnych rodzajach powołania w życiu ludzkim. Na końcu lekcji zaczął mówić o powołaniu do życia kapłańskiego 

i zakonnego. Powiedział także, że być może Bóg 

powołuje kogoś z naszej klasy do takiego życia. Kiedy Ksiądz Proboszcz wypowiedział te słowa, wtedy coś niesamowitego wydarzyło się w moim sercu. Poczułem bardzo mocno, że Bóg wzywa mnie do bycia Jego kapłanem. Na końcu ksiądz powiedział: „Piotr może to właśnie Ciebie Bóg woła”. Ten moment zmienił moje życie. Przed tym wydarzeniem miałem zupełnie inne plany. Chciałem iść do zwykłego liceum, a potem kontynuować studia humanistyczne. Ale tak się nie stało. Zacząłem naukę w  franciszkańskim Niższym Seminarium Duchownym, gdzie zdałem maturę, a potem wstąpiłem do O. Franciszkanów i zostałem franciszkańskim kapłanem. Bóg całkowicie zmienił moje plany. Podczas mojego przygotowania do kapłaństwa, Ksiądz Proboszcz o którym wspomniałem na początku bardzo dużo mi pomógł w odnajdywaniu Bożej woli w życiu i zrozumieniu sensu kapłaństwa. To jest świadectwo kapłana, który pokazuje wpływ  drugiego człowieka na odczytanie Woli Bożej w naszym życiu.

Dzisiejsze czytania mszalne mówią o powołaniu, o akceptacji Bożego planu w naszym życiu. W słowach 

psalmu czytamy: „Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę.” Samuel z pierwszego czytania był młodzieńcem, gotowym służyć Bogu, ale nie wiedział co ma robić. Opis powołania Samuela mówi nam o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze, Bóg nieustannie nas powołuje, abyśmy przyjęli Jego plan. Widzimy, że Bóg wzywa w nocy Samuela kilka razy. Po drugie, Bóg posługuje się inną osobą, w tym przypadku Helim, który tłumaczy Samuelowi, że głos wzywający go jest głosem Boga. W naszej parafii jest wiele osób, które tak jak Heli pomagają innym rozpoznawać Boży głos i Jego wolę. W tym miejscu chciałem podziękować wszystkim, którzy pomagają młodym ludziom odnajdywać drogę swojego powołania. Jakiekolwiek by ono było  W Ewangelii również usłyszeliśmy o powołaniu pierwszych uczniów Chrystusa. Jan Chrzciciel wskazał im na Jezusa i powiedział: „Oto Baranek Boży” i wtedy poszli za Jezusem. Spędzili z Nim trochę czasu, nawiązali przyjaźń z Chrystusem i wtedy sami wyznali: „ Znaleźliśmy Mesjasza”. Po osobistym spotkaniu z 

Chrystusem, Andrzej przyprowadził do Niego swojego brata Szymona.

Moi Drodzy starajmy się słuchać Bożego głosu w naszych sercach. Wierność Bogu wymaga czasami 

 

odłożenia naszych własnych planów i powiedzenia tak Bogu, który ma dla nas najlepszy plan. Również módlmy się o odwagę dla ludzi, których Bóg powołuje do szczególnej służby w Kościele jako kapłanów, lub osoby zakonne, aby nie wahali się iść za głosem powołania. Zobaczcie co byśmy mieli za sytuację, gdyby takie osoby jak Heli, Samuel, św. Andrzej czy Szymon Piotr, albo prorocy i święci Kościoła powiedzieli Bogu: Nie, zasłaniając się swoimi własnymi planami. Starajmy się więc i my słuchać Bożego głosu w naszym sercu i odpowiadać na jego wezwania z głęboką wiarą. 

 

 

Myśli na niedzielę Chrztu Pańskiego

W dzisiejszej Ewangelii czytamy: „W chwili gdy Jezus wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. Az nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.” Jest to Ewangelia o Chrzcie Pańskim. 

Myśląc o Chrzcie Pańskim, myślimy również o własnym chrzcie, który kiedyś przyjęliśmy. Chrzest Święty to pierwszy i podstawowy sakrament dla nas –chrześcijan. Od przyjęcia tego sakramentu rozpoczyna się nasza chrześcijańska wędrówka. Tak, jak w każdej innej wędrówce korzystamy ze znaków, które nam towarzyszą, tak i chrzest symbolizuje kilka znaków, które odgrywają swoją rolę w trakcie jego przyjmowania. 

Są to: znak krzyża, woda chrzcielna, krzyżmo, biała szata oraz świeca chrzcielna. Przypomnijmy sobie co one oznaczają. Kiedy dziecko zostaje przyniesione przez rodziców i przedstawione w kościele, kapłan uświadamia rodzicom oraz chrzestnym o obowiązku wychowania dziecka w wierze i kreśli na jego czole znak krzyża – jest to podstawowy i zewnętrzny znak naszej przynależności do Chrystusa. Póżniej następuje liturgia chrzcielna, która rozpoczyna się wyznaniem wiary w Jezusa Chrystusa i wyrzeczeniem się zła i szatana. Następnie kapłan odmawia modlitwę egzorcyzmu – prośba do Boga o uwolnienie dziecka od skutków grzechu pierworodnego. Dopiero wtedy dziecko jest w pełni przygotowane na to, by zostać obmytym wodą chrzcielną, która symbolizuje życie. Wtedy następuje najważniejszy moment sakramentu, czyli trzykrotne polanie wodą główki dziecka; trzykrotne – na cześć i w imię Trójcy Świętej. W czasie polewania główki wodą święconą kapłan wypowiada słowa: „N.N. ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Gest polania wodą przypomina nam, że otrzymujemy od Boga wielki dar, jakim jest „nowe” życie w Chrystusie. Namaszczenie krzyżmem świętym, czyli oliwą z oliwek, połączoną z balsamem, poświęconą w Wielki Czwartek przez biskupa, włącza chrzczone dziecko do wspólnoty Ludu Bożego oraz wzywa go do naśladowania Chrystusa. Wręczenie białej szaty, która oznacza czystość i niewinność duszy po zgładzeniu grzechu pierworodnego. Zwykle obrzędu tego dokonuje matka chrzestna, kładąc na dziecko szatę. Dorośli najczęściej do chrztu przystępują ubrani w białą albę. Ostatni symbol, czyli świeca chrzcielna, jest znakiem Chrystusa Zmartwychwstałego i przypomnieniem o tym, że nowo ochrzczony człowiek jest Dzieckiem Bożym. Gest wręczenia świecy jest wezwaniem rodziców, by podtrzymywali światło wiary w życiu ich dziecka.Tradycyjnie świecę odpala od Paschału – świecy wielkanocnej, ojciec chrzestny. 

Symbole Chrztu Świętego przypominają nam, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jako dzieci Boże nie jesteśmy już w niewoli zła i grzechu pierworodnego. Zostaliśmy włączeni w rodzinę Kościoła, rodzinę Bożą i staliśmy się pełnoprawnymi członkami domu Bożego. 

Niedziela Chrztu Pańskiego jest dla nas przypomnieniem i okazją do tego, by dziękować Bogu za wybranie nas i uczynienie swoimi dziećmi. Dziękujemy Bogu za dar chrztu, modląc się: „Panie Jezu Chryste, prosimy Cię za nas samych, oraz za 

wszystkich ochrzczonych, abyśmy napełnieni Duchem Świętym odkrywali każdego dnia godność, jaką otrzymaliśmy w sakramencie Chrztu Świętego. 

Amen”. 

 

 

Myśli na IV Niedzielę Adwentu

Bóg pragnie naszej miłości tak bardzo, że posłał do 

nas swojego syna Jezusa Chrystusa, który jest samą 

miłością, abyśmy się stali Ludem Bożym. Archanioł 

Gabriel, poprosił Maryję, aby była matką Jezusa. W czasie tych dziewięciu miesięcy oczekiwania na Narodzenie Jezusa, które były pierwszym adwentem, Maryja była dla Jezusa wszystkim. Była Jego pożywieniem, jego ciepłem, jego mieszkaniem. Jej oddech był Jego oddechem. Jezus stał się człowiekiem w Maryi i chce, abyśmy mu pozwolili wejść do naszego życia. Nasza miłość do Niego będzie jego żłóbkiem. Teraz przez chwilę pomódl się w ciszy swojego serca, aby stało się ono godnym mieszkaniem dla Chrystusa, abyś w czasie w Bożego Narodzenia stał się żłóbkiem dla Niego, przygotowując Mu miejsce tak jak zrobiła to Maryja. Archanioł Gabriel miał wspaniałą wiadomość dla Maryi, że pocznie Ona z Ducha Świętego i porodzi Jezusa, Syna Bożego. Bóg ma również specjalne zaproszenie dla nas. Tak jak Maryja była na początku oddechem Jezusa, pokarmem i schronieniem dla Niego gdy nosiła Go w swoim łonie, Bóg chce abyśmy się stali mieszkaniem dla Chrystusa i robili dla Niego to co robiła Ona. Tak jak Maryja brała Go wszędzie ze sobą, Bóg pragnie, abyśmy nieśli Jezusa wszędzie tam, gdzie idziemy, aby ludzie których spotykamy mogli doświadczyć Bożego Narodzenia. Dziękujmy więc Bogu za to wspaniałe zaproszenie skierowane do nas. 

Słowa Anioła Gabriela, że zostanie Matką Bożego Syna nie były łatwe do przyjęcia, odpowiedziała: „Jakże się 

to stanie skoro nie znam męża”. Może również dla nas jest trudno uwierzyć w to, że Bóg chce, abyśmy zanieśli Jezusa do innych i przyprowadzili innych do Niego, żyjąc głęboko naszą wiarą i chrześcijańskimi wartościami. Może czasami mamy strach że wiara jest zbyt wymagająca i nie jesteśmy odpowiednimi osobami, aby według niej żyć i w ten sposób nadawać sens naszemu życiu i egzystencji innych. Jeśli mamy takie wątpliwości i lęki, oddajmy je Bogu w modlitwie. 

Archanioł Gabriel dodawał otuchy Maryi mówiąc jej, że dla Boga nie ma nic niemożliwego i jako przykład 

powiedział Maryi o jej krewnej Elżbiecie, która pomimo podeszłego wieku stała się brzemienną. Ponieważ nasza wiara jest słaba, czasami potrzebujemy słów pobudzenia i otuchy. Święty Paweł powiedział, że skarb wiary nosimy w naczyniach glinianych, aby się okazało, że jest to Boża łaska a nie nasza zasługa. Jest normalną rzeczą, że czasami 

czujemy się takimi glinianymi i niegodnymi naczyniami i boimy się Bożych planów w naszym życiu. Musimy pamiętać, że to Bóg działa w nas i przez nas, aby przybliżyć innych do Chrystusa. Więc nie bójmy się, bo to On działa w nas i przez nas. Wszystko co musimy zrobić, to powiedzieć Bogu tak, a On zrobi resztę. 

O Panie naucz nas ufać Ci tak jak Maryja i z wiarą wypowiadać nasze Amen w chwilach, kiedy zapraszasz nas, abyśmy pełnili Twoją wolę i tak doszli do udziału w Twoim Królestwie. 

 

 

Mysli na III Niedzielę Adwentu

Kilka tygodni temu, w pierwszą niedzielę Adwentu, podczas Mszy św. modliliśmy się wspólnie prosząc Boga o to, by pobłogosławił dla nas wieniec adwentowy, który przypomina nam o naszej wspólnej adwentowej wędrówce. Świece, znajdujące się na wieńcu, symbolizują kolejne niedziele Adwentu. Dzisiejsza Trzecia niedziela Adwentu w Kościele nazywana jest Niedzielą „Gaudete”, czyli niedzielą radości. Czasem nazywa się ją również „Niedzielą różową” gdyż jest to jeden z dwóch dni w roku, kiedy kapłan sprawuje liturgię w szatach koloru różowego. Nazwa tej niedzieli pochodzi od słów mszalnej antyfony na wejście: „Gaudete in Domino semper”, czyli „Radujcie się zawsze w Panu”. Teksty liturgii tej niedzieli przepełnione są radością z zapowiadanego 

przyjścia Chrystusa i z daru odkupienia, jakie przynosi. 

W liturgii adwentowej obowiązuje fioletowy kolor szat liturgicznych. Jako barwa fiolet powstał ze zmieszania błękitu i czerwieni, które odpowiednio wyrażają to co duchowe i to co cielesne; fiolet oznacza walkę między duchem a ciałem. Połączenie błękitu i czerwieni symbolizuje dokonane przez Wcielenie Chrystusa zjednoczenie tego co boskie i tego co ludzkie. 

Wyjątkiem jest właśnie trzecia niedziela Adwentu –tzw. Niedziela „Gaudete”. Obowiązuje wtedy różowy kolor szat liturgicznych, który wyraża przewagę światła, a tym samym bliskość Bożego Narodzenia. 

Tradycja świętowania Niedzieli „Gaudete” wyrosła w czasach, gdy Adwent miał typowo postny charakter. Wtedy akcentowano w ten sposób przerwę w poście, był to jedyny radosny akcent Adwentu. Teraz, gdy Adwent nie jest już obchodzony jako czas pokutny barwa różowa przypomina nam, że narodzenie Chrystusa jest już blisko. 

Jako chrześcijanie jesteśmy, a przynajmniej powinniśmy być ludźmi radości, a jeszcze bardziej –ludźmi nadziei. Pozwólmy by radość z tego, że Bóg przychodzi do nas, aby nas zbawić –wypełnić naszą nadzieję, podnosiła nas na duchu i pomagała dobrze przygotować się na Boże Narodzenie. 

W modlitwie rozpoczynającej dzisiejszą Mszę świętą wypowiedzieliśmy  słowa: „Boże, Ty widzisz jaką wiarą oczekujemy świąt Narodzenia Pańskiego, spraw, abyśmy przygotowali nasze serca iz radością mogli obchodzić wielką tajemnicę naszego zbawienia. Przez naszego Pana”. Niech się tak stanie. Amen. 

 

 

 

 

Myśli na II Niedzielę Adwentu

Ewangelia dzisiejszej niedzieli mówi, że do Jana Chrzciciela „ciągnęła (...) cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordanie, wyznając przy tym swe grzechy.” Wszyscy mieszkańcy Jerozolimy! Każdy, nawet Faryzeusze i Saduceusze! To jak pospolite ruszenie. Dlaczego Faryzeusze i Sauceusze przychodzili do Jana i mieli cokolwiek do czynienia z nim skoro mieli problem z Jezusem? Potrafili iść nad Jordan, wejść do rzeki, pozwolić Janowi, aby ich ochrzcił, i potem nawet wyznać swoje grzechy. Na czym polegała różnica między działaniem Jana Chrzciciela a Jezusa?

Różnica polegała na tym, że Jan chrzcił wodą, jak 

sam powiedział, natomiast Jezus przyniósł ogień Ducha Świętego. Woda oczyszcza ciało, ale go nie zmienia. Ogień spala wszystko i zmienia substancję rzeczy.Chrzest, który Jezus przyniósł wymaga od nas, abyśmy byli gotowi na zmiany, abyśmy pozwolili Bogu, aby nas zmienił. Jan Chrzciciel wiedział o tym. Dlatego powiedział: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym". Jan wiedział, że ludzie potrzebują nie tylko symbolu, taniego gestu czy rytuału. Jan wiedział, że ludzie 

potrzebują Zbawiciela, który może zmienić całą rzeczywistość ludzkości. Ludzie skorzystają z tej zmiany, kiedy wejdą w ogień Ducha Świętego całkowicie i bez zawahania, kiedy pozwolą Wykupicielowi, aby ich zapalił tym ogniem, nawet spalił tym ogniem, zmienił, przetransformował, przemienił.Wiemy jak to działa. Wszyscy preferujemy raczej pewne gesty, specjalne modlitwy, symbole, rytuały. Więcej ludzi przyjdzie, aby posypać swoją głowę popiołem na Środę Popielcową niż tych, którzy przyjdą na spowiedź z obietnicą zmiany życia. Jeszcze więcej ludzi chętniej przyjdzie z koszyczkami na poświęcenie pokarmów na Wielkanoc niż by spędzili czas, realny czas na osobistej modlitwie. Wiele ludzi chętniej odwiedzi jakieś specjalne miejsce kultu, użyje wody święconej, zawiesi na szyi specjalny symbol wiary, zapali świeczkę zamiast poważnej rozmowy z Bogiem. Nie twierdzę, że te wszystkie symbole, rytuały i miejsca kultu to błąd. Wcale nie. Jednak chciałbym, abyśmy sobie uświadomili dlaczego było ludziom łatwiej przyjść do Jana Chrzciciela niż naśladować Jezusa. My mamy ten sam problem. Wszyscy mamy wiele pytań. Jak często muszę iść do spowiedzi, jak często i jak długo muszę się modlić, czy wystarczy taka czy inna modlitwa? 

Kochamy symbole i rytuały dlatego, że wiemy kiedy sprawa jest załatwiona. Wejdź do rzeki, pozwól prorokowi, aby cię polał wodą i sprawa załatwiona. Rytuał zakończony. Masz spokój. Idź do kościoła, posyp głowę popiołem i sprawa załatwiona. Rytuał zakończony. Masz spokój. Idź do kościoła, niech cię ksiądz pokropi i sprawa załatwiona. Nawet nie bolało. Masz spokój.  Zrób to lub tamto, noś to lub tamto i od razu jesteś bliżej Boga. Sprzeczamy się nawet na temat jak powiniśmy przyjmować Komunię Świętą, myśląc, że „lepszy sposób” przybliży nas do Boga, zapominając, że ten Bóg już tu jest!

Uwielbiamy rytuały dlatego, że są proste. Jezus jednak chciał nas ochrzcić Duchem Świętym. To oznacza, że my musimy pozwolić temu Duchowi Świętemu, aby nas zapalił, abyśmy płonęli tym ogniem na wieki. Ten chrzest Ducha Świętego nigdy nie będzie „załatwioną sprawą”. Nigdy się nie skończy, ponieważ będziemy w ogniu miłości. Nie skończy się, ponieważ wszędzie wokół są ludzie, których mamy kochać, wszędzie wokół są ludzie, którzy potrzebują naszej miłości. My także potrzebujemy tej miłości, ponieważ bez niej bylibyśmy tylko suchym drewnem, bezużytecznym, bez sensu, bez celu. Jezus od nas oczekuje całego naszego życia, nie tylko kilku chwil. To, czego Jezus oczekuje, wymaga całego człowieka, ciało, duszę i ducha, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, wszystko. To jest właśnie chrzest w Duchu Świętym.

Wezwanie, które pochodzi od proroka Jana Chrzciciela, wzywa nas, chrześcijan, abyśmy pozwolili Jezusowi stać się naszym Mistrzem na zawsze. „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego.”

 

 

Mysli na I Niedzielę Adwentu

Dziś rozpoczynamy Adwent. Wszyscy wiemy, że Adwent to czas oczekiwania. Słyszeliśmy o tym już wiele razy. Co roku słyszymy o tym w kazaniach. Adwent to czas oczekiwania, i to oczekiwania podwójnego ponieważ czekamy na święta Bożego 

Narodzenia oraz jest to przypomnienie, że wszyscy oczekujemy powtórnego przyjścia naszego Pana Jezusa Chrystusa. W tym roku jest to może oczekiwanie nawet bardziej zabarwione znamieniem niepewności, jak każde oczekiwanie powinno być. A jest tak dlatego, że nawet nie wiemy, czy będziemy mogli wspólnie świętować w kościele czy nie. Liczby przypadków zachorowań na Covid-19 rośnie, co tydzień jakieś nowe obostrzenia, słyszymy co się dzieje w naszej Ojczyźnie. Jest więc naturalne, że żyjemy w niepewności. Czyli to nasze oczekiwanie ma posmak strachu i niepewnego jutra. Wybiegamy myślami w przyszłość, zastanawiamy się.

Adwent powinien właściwie mieć trochę taki posmak. W Adwencie powinniśmy wybiegać myślami w przyszłość i rzeczywiście próbować się przygotować jak najlepiej. Na Boże Narodzenie będziemy świętować najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości. Franciszkanie na całym świecie starają się pamiętać o ważności tego wydarzenia i dlatego jest w pewien sposób naszą tradycją, że podczas wyznania wiary, gdy 

modlimy się Wierzę w Boga to skłaniamy głowy przy słowach zwiastujących Wcielenie Bożego Syna. Św. Franciszek, jak już pewnie wszyscy wiemy, jako pierwszy zorganizował szopkę Bożonarodzeniową, aby pomóc ludziom uzmysłowić sobie i wyobrazić to, co wydarzyło się wtedy w Betlejem. Św. Franciszek uważał Wcielenie Syna Bożego, Jego narodzenie za najważniejszą prawdę naszej wiary. Miał rację ponieważ gdyby 

Boży Syn się nie stał człowiekiem, to nie mógłby potem cierpieć za nasze grzechy, ofiarować się i umrzeć za nas. Nie byłoby też zmartwychwstania i zwycięstwa nad śmiercią. Czyli Boże Narodzenie zapoczątkowało cały proces naszego zbawienia, jest więc najważniejsze. 

W Adwencie mamy oczekiwać na moment, aby to świętować, aby za to dziękować, aby Boga za to chwalić. Właściwie poprzez te cztery tygodnie Adwentu powinniśmy myśleć właśnie o tym jak wielką rzeczą był fakt, że Jezus przyszedł do nas, stał się jednym z nas, był z nami. Powinniśmy o tym myśleć, abyśmy mogli być wdzięczni, abyśmy mogli się zadziwić i uświadomić sobie jak wielkich rzeczy Bóg dokonał dla nas. Świętowanie to dziękczynienie. Każde Boże Narodzenie świętowane to coroczne dziękczynienie Bogu za 

jego dobroć i miłosierdzie. Z miłości i w swoim wielkim miłosierdziu Bóg posłał nam swojego Syna. Abyśmy 

rzeczywiście mogli być wdzięczni, musimy sobie uświadomić jak bardzo zostaliśmy pobłogosławieni. 

Adwent jest właśnie tym czasem. Pierwsza niedziela Adwentu ogłasza nam: „Już czas myśleć o Bożym 

Narodzeniu! Już czas zacząć myśleć o dziękczynieniu! Przygotuj się, abyś wiedział, za co jesteś wdzięczny!”

 

 

Myśli na Uroczystość Poświecenia Kościoła

Można by było powiedzieć, że dzisiejsze czytanie z 

Ewangelii  według  św.  Mateusza  to  podstawa  całego przesłania biblijnego, całego zbawczego przesłania. Które przykazanie jest największe? To pytanie jest pytaniem o wszystko dlatego, że jeśli znamy na nie odpowiedź, to cała reszta stanie się jasna. Ktoś  mógłby  powiedzieć,  że  niekoniecznie,  że przecież  skąd  mam  znać  całą  resztę,  wszystkie  detale nauczania  Chrystusa  i  Kościoła,  znając  tylko  to  jedno przykazanie.  Nie  chodzi  o  poznanie,  o  wiedzę,  ta oczywiście jest konieczna. Św. Paweł sam pisał, że wiara się  rodzi  ze  słuchania,  czyli  z  przyjmowania  informacji. 

Musimy posiadać jakieś informacje, aby móc na tej podstawie budować nasze postawy i podejmować decyzje. Chodzi mi bardziej o to, że znając i rozumiejąc to najważniejsze przykazanie, nie będziemy mieli problemu ze zrozumieniem i 

zaakceptowaniem całej reszty. Czyli Jezus nie twierdzi, że znając przykazanie miłości Boga posiądziemy wiedzę konieczną  do  zbawienia.  Jezus  twierdzi,  że  jeśli  zaakceptujemy  to  jedno  przykazanie,  wtedy  nie  będziemy  się buntowanli wbrew wszystkiemu innemu, czego Bóg mógłby od nas zażądać. 

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest jasne. Jeśli Bóg jest dla mnie najważniejszy, wtedy wszystko, czego On ode mnie zażąda jest zrozumiałe. Ponieważ kocham Boga NADE WSZYSTKO, a więc nic nie jest ważniejsze. Nie ma rzeczy, których się nie da zrobić kiedy Bóg zażąda, dlatego, że nie ma niczego ważniejszego w życiu, nie ma większego priorytetu. I to jest właśnie nasz największy problem. Bóg nie jest na pierwszym miejscu. Często nawet nie jest na 

drugim czy trzecim. Bardzo często jest po prostu zupełnie na końcu listy naszych zainteresowań. Ot tak, jak gdyby co. 

Jeśli Bóg naprawdę jest, no to nie zaszkodzi mu tam od czasu do czasu świeczkę zapalić. Ale, ponieważ nie jestem pewien czy tak jest czy nie, a właściwie to nie za bardzo mi się to wydaje, więc nie będę marnował mojego drogocennego czasu, nie będę się wyrzekał tego, co przecież jest tak przyjemne dla czegoś, kogoś, kto nawet nie wiadomo czy jest. Problem braku miłości do Boga jest problemem braku wiary. Musimy to sobie jasno powiedzieć, Bóg nie jest dla nas najważniejszy dlatego, że większość z nas nigdy nie podjęła tej dorosłej i bardzo osobistej decyzji, że decydujemy  się  wierzyć  w  Boga  i  Bogu.  Zawsze  się  rozglądamy  wokół  i  im  więcej  wokół  nas  takich  jak  my; niezdecydowanych, wątpiących, bojących sie zaryzykować, to raczej się wtapiamy w tłum. Iluż to ludzi zluzowało z czasu danego Bogu, z modlitwy, z kierowania się katolicką moralnością w momencie kiedy opuścili dom rodzinny. Ich nowe środowisko było środowiskiem „uciekinierów” od wiary, „lekkoduchów” to i oni takimi się stali, ponieważ sami nigdy nie zdecydowali. Iluż ludzi zrobiło to samo w momencie wyprowadzenia się z Polski, albo poznania kogoś, kto nie przywiązuje wagi do wiary. Iluż to ludzi odsunęło decyzję o przyjęciu Boga w pełni dlatego, że ze zbyt wielu rzeczy 

musieliby zrezygnować, ponieważ są po prostu grzeszne w rozumieniu Kościoła. Lepiej się wyrzec Boga, który nie wiadomo czy istnieje, niż grzechu, który jest tak przyjemny. 

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem...” jest dle zdecydowanych. Albo jak to powiedziała znana Mother Angelica: „Świętość nie jest dla rozkapryszonych, a krzyż nie podlega negocjajom, kochanie. To wymóg.

 

Myśli na XXVIII Niedzielę Zwykłą

Grzeczność wobec Boga

Bóg traktuje swoją relację z nami bardzo poważnie i 

osobiście. W przypowieści z dzisiejszej Ewangelii Jezus przedstawił swoje Królestwo jako zaproszenie wysłane przez króla do jego poddanych. Było to wyróżnienie dlatego, że każdy wie iż król normalnie nie zaprasza kogokolwiek na wesele swojego syna. Czyli było to wielkie wyróżnienie. Król wiedział kogo zaprosił, musiał znać tych ludzi skoro ich wybrał. To on zdecydował kto zaproszony będzie a kto nie. Było to bardzo osobiste. Król nie zaprosił jakichś tam tłumów, jakiejś grupy ludzi. Zaprosił bardzo konkretne osoby.

Jednak odpowiedź zaproszonych na królewskie 

wezwanie była wielkim nietaktem, niegrzecznością 

i niewdzięcznością. Przecież to król ich zaprosił, nie byle kto, ale przecież sam król. Król, do którego oni należeli, ktoś, komu ich życie i istnienia były podporządkowane. A oni odrzucili zaproszenie! Nie tylko odrzucili albo zignorowali, ale nawet źle potraktowali królewskich posłów a niektórych nawet zabili. To nie był tylko akt niegrzeczności czy ignorancji. To był akt nieprzyjaźni, wrogości. Ci ludzi wysłali królowi informację: „Nie jesteś dla nas tak ważny jak myślisz; mamy inne rzeczy do roboty, bardziej interesujące. Twoje zaproszenie nic dla nas nie znaczy. Nie potrzebujemy Cię. Właściwie, nawet Cię nie lubimy, jesteś naszym wrogiem. Daj nam spokój.”

Powinniśmy wszyscy sobie uświadomić co właściwie 

Jezus chciał nam powiedzieć. Jest to ważne. Jest 

oczywistym, że Jezus miał na myśli Boga. Król z 

przypowieści to Bóg. Zaproszenie na gody weselne jest zaproszeniem do nieba i jest to zaproszenie bardzo osobiste. Każdy z nas jest zaproszony, każdy z nas osobiście. Byliśmy zaproszeni przez kogoś do kogo nasze istnienia należą, i od kogo zależą. Jezus raz powiedział, że nie możemy dodać ani jednej chwili do naszego życia. On może. On, który decyduje o każdej istocie, nawet o zwykłym wróblu. Bóg nas zaprosił do Swojego Królestwa. Nie jest to rzecz opcjonalna. Takie zaproszenie to nie dodatek do naszego pięknego i wolnego życia. Takie zaproszenie to decyzja o życiu lub śmierci, naszym życiu lub śmierci. Kiedy nie jesteśmy wdzięczni, zafascynowani tak niesamowitym zaproszeniem, wtedy jesteśmy po prostu niegrzeczni wobec Boga. Zwyczajnie Go nie szanujemy.

Dzisiejsza Ewangelia nie mówi o tym, co musimy zrobić, aby osiągnąć życie wieczne albo co musimy wypełnić, aby Bóg zwrócił na nas uwagę. Właściwie tak czy tak nie jesteśmy godni Jego uwagi, nie jesteśmy godni Jego Królewsta. Jesteśmy Jego poddanymi, których mógłby z łatwością zatracić, gdyby tylko chiał i nikt nie mógłby się sprzeciwić. Któż może sądzić Boga?

Dzisiejsza Ewangelia mówi o tym, co Bóg już zrobił dla nas i ze względu na nas, nawet jeśli nie musiał, nawet jeśli mógł świętować swoje gody weselne sam, bez nas. Mógł. A jednak nas zaprosił, osobiście. Za każdym razem kiedy się próbujemy wywlec z obowiązku poświęcenia Bogu czasu, za każdym razem kiedy szukamy wymówki, powinniśmy sie zastanowić, co właściwie próbujemy zrobić. W rzeczywistości nigdy dla nikogo nie mamy tak wielu wymówek jak dla Boga: że nie mieliśmy czasu, że mieliśmy wiele obowiązków, że On powinien zrozumieć, że.... Gdybyśmy próbowali się tak zachowywać wobec naszych przyjaciół, współpracowników czy szefów, z pewnością byśmy ich stracili jako przyjaciół, współpracowników a nasi szefowie pewnie by nas wyrzucili z pracy, jeszcze w dodatku z komentarzem, że jesteśmy niepoważni.

Nie chodzi o to, by robić dzisiaj jakiś rachunek sumienia. Chodzi tylko o to, abyśmy od czasu do czasu zastanowili się nad tym jak niesamowite jest to, co Bóg dla nas robi, jak bardzo jesteśmy obdarowani i pobłogosławieni, i jaki zaszczyt nas spotkał. Bóg nas osobiście zaprosił ponieważ chciał, abyśmy byli z Nim na zawsze, chciał nas w swoim szczęściu. Bóg uważa, że nasze miejsce jest z Nim w wiecznej szczęśliwości. Nie jest to wspaniałe? Bóg nawet zapłacił za nasze grzechy, który uniemożliwiały nam wejście do nieba. Zapłacił za nie swoją własną krwią.

Powinniśmy się cieszyć z tego faktu i spróbować być wdzięczni i gotowi na gody. Potrzebujemy szat weselnych. 

Takimi weselnymi szatami jest miłość. Kochaj Boga, kochaj ludzi wokół siebie a będziesz miał odpowiednie szaty na gody weselne. Wszystko jest możliwe kiedy sobie uświadomimy co już mamy, co już otrzymaliśmy i jak bardzo nam Bóg pobłogosławił. 

 

 

 

Mysli na Uroczystość Sw. Franciszka z Asyżu

Wcielenie,  Męka  Pana  Jezusa  i  Eucharystia 

–duchowość Franciszkańska 

4-go  października  wszyscy  Franciszkanie  na  całym świecie obchodzą uroczystość założyciela ich Zakonu. Święty Franciszek  z  Asyżu  jest  jednym  z  największych  świętych  w historii  Kościoła.  Wielu  próbowało  rozwiązać  tajemnicę  jego popularności  i  wpływu.  Wielu  próbuje  znaleźć coś nadzwyczajnego  i  niekonwencjonalnego  w  jego  osobowości. 

Jednak musimy pamiętać, że Franciszek był przede wszystkim dobrym katolikiem, który kochał Kościół i był przekonany, że Kościół jest jedyną drogą do zbawienia.

„Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie 

zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.” (Mt 11, 27) Oto misterium Boga. Jeśli ktoś chce się do Boga zbliżyć, jedyną drogą, która do tego prowadzi jest Syn Boży dlatego, że nikt nie zna Ojca. Nikt nawet nie jest w stanie Go znać dlatego, że Bóg jest  poza  zasięgiem  naszych  możliwości.  Jedyna  droga 

prowadzi  przez  Syna  ponieważ  w  Bożym  Synu,  Jezusie  z Nazaretu, którego nazywamy Chrystusem, Bóg uczynił siebie samego widocznym i możliwym do odkrycia przez człowieka. 

Dlatego św. Franciszek z Asyżu skupił całą swoją duchowość na  tajemnicy  Wcielenia  Słowa  Bożego,  Syna  Boga,  Jezusa Chrystusa.  Dlatego  św.  Franciszek,  pierwszy  raz  w  historii przygotował  szopkę  Bożonarodzeniową  w  Greccio  i  był 

wzruszony  kontemplacją  tajemnicy  Boga,  który  się  stał człowiekiem.  Bóg  pragnął  być  blisko  nas  i  zdecydował,  że wyniesie ułomną ludzką naturę poprzez zaakceptowanie jej jako swojej własnej. Święty Franciszek, w swoim życiu duchowym, 

kontemplował człowieczeństwo Boga i Jego bezkresną miłość, która  się  objawiła  we  Wcieleniu,  a  później  w  Jego  ofierze krzyża. Żeby poznać św. Franciszka, zrozumieć go, pochwycić tajemnicę jego prostoty, pokory, ubóstwa i mistycyzmu, musimy sobie uświadomić, że Franciszek był chrystocentryczny. To oznacza, że jego życie duchowe, jego religia, jego doświadczenie Chrześcijaństwa były bardzo mocno skoncentrowane na osobie Jezusa Chrystusa.   

Wielu ludzi postrzega św. Franciszka jako świętego od przyrody, lub kogoś, kto przede wszystkim kochał przyrodę i którego duchowość była, powiedzmy, ekologiczna. Taki święty od zwierzątek i kwiatków. Lecz to nie prawda. Święty Franciszek postrzegał naturę jako znak Bożej obecności, wszechmocy i wspaniałości. Dla Franciszka najważniejsze było misterium Boga. Boga, który tak kochał człowieka, że posłał swojego Syna na ten świat, pozwolił Mu stać się człowiekiem, żyć ludzkim życiem i doświadczyć  ludzkiej  śmierci.  Jednocześnie  pozwolił  Jezusowi  połączyć  swoje  bóstwo  z  ludzką  naturą  i  ocalić  ją  poprzez zmartwychwstanie oraz pozostawienie Siebie w Eucharystii jako pokarmu dla ludzkości aż do końca czasów.

Wcielenie, Męka Jezusa i Eucharystia są trzema filarami duchowości Świętego Franciszka. Oto dlaczego poprzez stulecia historii  Zakonu  Franciszkańskiego,  bracia  i  siostry  św.  Franciszka  próbowali  przynieść  ludziom  te  trzy  rodzaje  pobożności: kontemplację Bożego Narodzenia w Betlejem, rozważanie i ponowne przeżywanie Męki Pana Jezusa, oraz przede wszystkim, uwielbianie Boga, który jest nieustannie obecny wśród nas w Komunii św. Nie ma Franciszkanów bez tych trzech pobożności. Dobry Franciszkanin, czy to jest Franciszkański kapłan, brat czy siostra zakonna, mniszka w klasztorze kontemplacyjnym, jest 

zawsze osobą, która wybrała drogę do nieba poprzez rozważanie tych trzech tajemnic, trzech filarów Ewangelicznego poselstwa. Dlatego pozostałymi charakterystycznymi cechami Franciszkanizmu są ubóstwo, pokora i prostota. Jest tak dlatego, że nie możnanawet próbować kontemplować tajemnic Wcielenia, Męki i Eucharystii bez bycia zupełnie pokornym, prostym i totalnie zależnym od Boga. Czyli jest to próba poznania Boga nie poprzez ludzką mądrość, czysto intelektualne podejście do Ewangelii, lub wysokich lotów wykształcenie. Ta próba poznania Boga jest próbą poprzez miłość Boga, który w prostocie obecności wśród nas w swojej ludzkiej postaci jako Wcielony Bóg, w naszym cierpieniu jako ukrzyżowany Zbawiciel i w naszej cielesnej słabości jako Wieczny Pokarm, pokazuje nam swoją miłość. A więc, aby Go poznać, musimy wpierw Go kochać. To jest to, co Jezus mówił o maluczkich, którym Ojciec Niebieski objawił tajemnicę zbawienia. To jest droga krzyża, i dlatego św. Paweł napisał  w  swoim  Liście do Galatów, że jeśli by chciał się chwalić to jedynie krzyżem naszego Pana Jezusa Chrystusa. 

Narodzenie Bożego Syna, Jego Męka i Eucharystia to trzy podstawowe tematy. Zresztą św. Franciszek napisał w swojej Regule, że ktokolwiek by chciał wstąpić do Zakonu musi być wypróbowany z wiary katolickiej. Nie ma Katolicyzmu bez Syna Bożego, który się stał człowiekiem, bez Jego Męki i Zmartwychwstania i bez Eucharystii.

 

 

Myśli na XXVI Niedzielę Zwykłą

 

Pobłażliwa lub rygorystyczna – jaka droga prowadzi do nieba?

Czasami to, co Jezus mówi jest bardzo mylące.

Musimy to przynać! W tak wielu przypadkach potrafimy Jezusa dobrze zrozumieć. Jednak czasami jesteśmy zdezorientowani ponieważ wydaje się, że Jezus zaprzecza sam sobie. Być może bardzo podobne odczucie dezorientacji mamy po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii. Wiemy, że Jezus pragnie, abyśmy byli wierni, słuchali Boga, żyli w Jego obecności i unikali grzechu. Wiemy, że bardzo ważną rzeczą jest utrzymywanie naszych religijnych tradycji i zwyczajów, że bardzo ważna jest modlitwa, post, oraz różne nasze uroczystości. Wiemy, że nasze życie religijne musi mieć solidny fundament i porządek. To nam pozwala pozostać na drodze do zbawienia.

Przyglądając się faryzeuszom i uczonym w Piśmie, widzimy, że dokładnie to się starali robić. Ich życie było uporządkowane. Starali się pogłębiać swoją wiedzę religijną, modlić się i podtrzymywać wszystkie te praktyki religijne, które po prostu pomagały w życiu duchowym. A jednak Jezus krytykował ich bardzo często. Wygląda to tak jakby Jezus ich po prostu nie lubił.

Z drugiej strony, Jezus chwalił nierządnice i celników. Moglibyśmy odnieść wrażenie, że Jego wyobrażenie na temat odpowiedniego podejścia do zbawienia i religijności jest po prostu trochę luźne. Wygląda to jak: rób cokolwiek chcesz, możesz popełnić nawet wielkie błędy, jednak w pewnym momencie swojego życia musisz się nawrócić. Wygląda na to, że najważniejsze jest odpowiednie wyczucie czasu i wtedy wszystko można naprawić. Czyli te wszystkie nasze duchowe starania, modlitwy i praktyki religijne nie są najważniejsze i nawet zbyt wartościowe. Ważne jest wyczucie czasu i twoja dobra wola bardziej niż twoje grzechy i zdrady. Ale czy jest to prawdą? Czy rzeczywiście rozumiemy Jezusa? Czy naprawdę podejście Jezusa jest tak beztroskie? Czy naprawdę Jezus chce, abyśmy używali życia, nawet z perspektywą błędu i grzechu, jeśli tylko będziemy w stanie znaleźć odpowiedni czas na nawrócenie? Co jest większą hipokryzją: nie martwić się Bogiem aż to do ostatniej minuty lub próbować żyć według Jego zasad, jednak z pewnymi niedociągnięciami i niedoskonałościami? Jak widzimy, można się rzeczywiście w tym wszystkim pogubić. Nierządnice i celnicy hipotetycznie wchodzą do Królestwa Bożego, ale ci, którzy poświęcili swoje życie Jego służbie, nie wchodzą? To musiało faryzeuszów, uczonych w Piśmie, kapłanów i starszych zaboleć.

Wydaje mi się, że Jezus pragnął, aby ci ludzie, dokładnie ci faryzeusze i uczeni w Piśmie, kapłani i starsi, aby oni zrozumieli, że zbawienie i nawrócenie, które do zbawienia prowadzi, że to wszystko polega tylko na miłości. Nie myślę, że Jezus chwalił prostytutki i celników za ich przebiegłe podejście do zbawienia. Nie uważam, że Jezus chciał, aby wszyscy z nas mieli takie podejście. Tak, oczywiście, popełnianie błędów do rzecz ludzka, ale Jezus nie propagował luźnego podejścia do życia i jedynie dobrze zaplanowanego nawrócenia. Oczywiście wielu ludzi ma takie podejście. Zostawiamy kwestię zbawienia na nasze lata starcze i uważamy, że modlenie się i kościół to rzeczy dla starych. Młodzi mają inne sprawy na głowie. Myślę, że Jezus chciał powiedzieć że nawet mając jak najlepszą intencję i pragnienie zbawienia, używając wszystkich możliwych sposobów i narzędzi życia religijnego, jest możliwe, że popełnimy straszliwy błąd. Jaki błąd? Błąd polegający na myśleniu, że zasługujemy na zbawienie za nasze cnoty i zasługi. Jezus podał nierządnice i celników jako przykład ponieważ oni, jako wielcy grzesznicy, byli tego ich stanu świadomi i wiedzieli, że nie zasługują na zbawienie.

Kluczowe jest poznanie i uznanie Bożej miłości jako niezasłużonego daru, jako nadzwyczajnej okazji i szansy. Czyli chodzi o pokorę. Kapłani i starsi zapomnieli o tym, że zbawienie to nie biznes. Nie można zdobyć nieba, nie można go kupić, i nawet nie można na nie zasłużyć. Prostytutki i celnicy wstępują do Królestwa Bożego, ponieważ oni sobie uświadomili jak zła jest ich sytuacja. Z tego powodu próbują oni kochać Boga całym sercem, bo to ich ostatnia szansa i nie mają niczego do stracenia. W ich przypadku, mogą oni po prostu polegać tylko na Bożym miłosierdziu. Błąd faryzeuszy i starszych polegał na tym, że próbowali polegać na własnych zasługach. Jednak, nawet gdyby potrafili żyć doskonale, bez błędów, nie wystarczyłoby to do osiągnięcia

zbawienia.

Czyli Jezus, mówiąc nam o przykładzie tych dwóch synów w Ewangelii, chciał podkreślić co jest najważniejsze. Chodzi o posłuszeństwo wobec Boga, nie tylko dobrą wolę czy próbę, nie tylko oświadczenie. Możemy próbować z całego serca tylko wtedy kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy grzesznikami i jak bardzo potrzebujemy Bożego zmiłowania.

 

 

 

Myśl na XXV Niedzielę Zwykłą                        Bardzo powszechnym problemem jest to,że ludzie rozumieją Bożą sprawiedliwość jako równość. Przypowieść o robotnikach w winnicy pokazuje nam, że Bóg rozumie swoją sprawiedliwość bardziej jako dobroć serca. Czyli Bóg daje swoje dary każdemu komu chce, jak często Bóg chce,i kiedykolwiek On chce. Dlaczego nie jest Boża sprawiedliwość równością? Jest tak dlatego, że Boża sprawiedliwość nie jest zapłatą za cokolwiek. Ci robotnicy, których gospodarz zatrudnił do pracy w swojej winnicy, myśleli, że będzie im zapłacone za ich pracę. Jednak gospodarz rozumiał to bardziej jako jego dar. Oto dlaczego dał on wszystkim tyle samo pieniędzy, niezależnie od tego ile czasu spędzili w jego winnicy. Był to bowiem dar. Ci pierwsi, których zatrudnił, oczywiście umówili się z nim na zapłatę i była to zapłata sprawiedliwa; normalna dzienna stawka robotnika w tym czasie. Robotnicy przystali na taką zapłatę. Jednak gospodarz chciał pomóc także innym i dlatego dał im tyle samo, aby mogli przeżyć następny dzień. To była decyzja tego gospodarza i jego wola. Dawał ze swojego i mógł z tym zrobićcokolwiek chciał. Zbawienie jest też darem. Nie jest to zapłata. Właściwie wszystko, co mamy od Boga jest Jego darem. Oto dlaczego Bóg czasami wydaje się być niesprawiedliwym. Jest tak ze względu na to, co Bóg robi dla nas, co nam daje i nie jest to wcale po równo i zawsze tak samo dla wszystkich. Bóg daje ze swojego i daje komu chce. Czy ktoś mu może zabronić? Nie powinniśmy myśleć o tym jak wiele darów Bóg dał lub da innym. Nie powinniśmy myśleć i liczyć jak wiele Bóg daje nam w stosunku do innych, ale powinniśmy uświadomić sobie, że właśnie Bóg nam daje, że to jest Jego dar. To jest ważne! On daje. W swojej dobroci i miłosierdziu, Bóg daje o wiele więcej tym, którzy według naszej wiedzy i mniemania, mniej na to zasługują niż my. Zdarza się, że Bóg daje nawet tym, którym za bardzo na tym nie zależy. Albo daje tym, którzy publicznie zadeklarowali, że w Niego nie wierzą, albo nawet Go nie chcą w swoim życiu. To powoduje, że czasami jesteśmy zdziwieni, zaskoczeni i zdezorientowani. Jednak Bóg ze swojego daje i Jego dary nie są zapłatą za nic, za dobre uczynki lub złe. To po prostu Jego dary. Nie możemy narzekać, że nasz Bóg jest dobry dla tych, dla których chce. To ważne, ponieważ może się zdarzyć, że Bóg będzie dobry dla nas choć zupełnie na to nie zasłużyliśmy lub wręcz przeciwnie, jednak akurat wtedy tych Jego darów będziemy najbardziej potrzebować. Nie zastanawiaj się więc dlaczego Bóg daje i komu i kiedy. Bądź wdzięczny za to, że nasz Pan w ogóle daje a ty prawdopodobnie jesteś na Jego liście odbiorców. Jestem pewien, że Bóg uwzględnia ciebie na tej liście bardzo często.

 

Myśl na XXIV Niedzielę Zwykłą

Każdy z nas ma problem, kiedy jest skrzywdzony, obrażony, podeptany, obmówiony. Co zrobić? Przebaczyć? Powinienem? Nie potrafię. Odpowiedź daje dzisiejsza Ewangelia. Liczba siedem jest idiomem i oznacza „dużo, wiele”. Liczba siedemdziesiąt siedem znaczy „zawsze”. Dzisiejszą Ewangelię można wyrazić następująco: „Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: «Panie, czy wiele razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie?». Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że wiele razy, lecz zawsze masz przebaczać»”.

Uczeń Jezusa jest wezwany, by zawsze wszystkim i wszystko przebaczać. Aby nie było żadnej wątpliwości, że o takie przebaczanie chodzi, Jezus opowiada przypowieść.

Król przebacza słudze niewyobrażalny dług – dziesięć tysięcy talentów. Talent w starożytności był jednostką monetarną. W czasach Jezusa talent ważył 34,272 kg cennego kruszcu. Dziesięć tysięcy daje 342 tony 720 kg złota lub srebra. Król musi być niezmiernie bogaty, skoro jest w stanie stracić taki skarb, i niezwykle hojny, by tak ogromny dług darować.

Królem jest Bóg, ja jestem owym dłużnikiem, któremu została darowana wina. Czy mogę postąpić jak ów sługa, któremu król tak dużo darował, a nie darować stu denarów, czyli stu dniówek roboczych? On nawet nie chciał poczekać na zwrot swoich pieniędzy. Nielitościwy sługa został skazany na zawsze, ponieważ niemożliwe jest oddanie tak wielkiego długu. Każdy z nas przez grzech zaciąga winę i dług wobec Boga. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielki jest ten dług wobec miłosierdzia Bożego – dziesięć tysięcy talentów. Mnie i tobie Bóg przebacza za darmo. Czy ja i ty darujemy winy naszym winowajcom?

Jest jeszcze jedno bardzo ważne przesłanie: „I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu”. Dług więc musi być zwrócony. Jak? Przez kogo? Przez Jezusa Chrystusa – to Jezus został sprzedany, uwięziony, wydany katom. „Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża” (Kol 2, 13-14).

Dla wielu jest problemem przebaczyć z serca swemu bratu. Serce w języku Biblii nie oznacza uczuć, emocji. Serce w Biblii jest tym, co decyduje o życiu człowieka, wyraża umysł i wolę. Przebaczyć to niekoniecznie zapomnieć – przebaczyć to podjąć taką decyzję: W imię Jezusa – przebaczam. Znakiem przebaczenia będzie modlitwa za winowajcę. Zostawiam rozliczenie Jednemu, który ma prawo do sądu, Jedynemu Sprawiedliwemu, Jednemu, który nam wszystkim długi darował.

Do tego zachęcają nas pierwsze i drugie czytanie. Grzech gniewu i złości jest to świadome i dobrowolne trwanie w złości i w gniewie. Jeżeli nie chciałeś się gniewać, ale wzburzenie było reakcją na zło, na krzywdę, na czyjś grzech, to jest tylko pokusa. Jeżeli nie chcesz się złościć, walczysz z pokusą, to należy ci się medal za waleczność.

 

Myśl na XXIII Niedzielę Zwykłą

Upomnieć bliźniego. Czy wolno to dziś czynić? Bo przecież tak wiele słyszy się o tzw. tolerancji, o wolności człowieka i jego prawach. Jednak w upomnieniu, o którym mówi dziś Ewangelia, chodzi o sprowadzenie bliźniego z drogi zła i grzechu, czyli ostatecznie – o jego zbawienie. Prawda, że Jezus jest Zbawicielem świata, nie zwalnia nikogo z troski o zbawienie siebie samego i bliźniego. 

Pan Jezus w krótkich słowach przekazuje tak wiele treści o tym, jak powinno wyglądać upomnienie. Przede wszystkim mamy w Ewangelii podpowiedź, do kogo można i należy kierować upomnienie. Jezus mówi: „Jeśli brat twój zgrzeszy przeciw tobie”. „Twój brat” – to osoba z rodziny albo ktoś bliski. Nie jesteśmy zobowiązani do tego, by upominać wszystkich, którzy grzeszą, lecz Jezus przynagla nas, by podjąć trud upomnienia wobec tych, z którymi jesteśmy związani jakimiś więzami i za których jesteś odpowiedzialni. Rodzice mogą i powinni upomnieć swoje dziecko: zarówno to małe (które właśnie przeklęło, albo zbyt długo siedzi przed komputerem), jak i to dorosłe (które właśnie chce zamieszkać bez ślubu z życiowym partnerem), nauczyciele mogą i powinni upomnieć ucznia (który zachowuje się niewłaściwie).

Ewangelia pokazuje też stopnie upomnienia; są trzy, a właściwie cztery. Pierwszy etap: „upomnij w cztery oczy”. Jest to wezwanie do upomnienia z delikatnością, z miłością, bez poniżania przed innymi. Bardzo źle się dzieje, gdy małżonek upomina współmałżonka przy innych osobach. Taki sposób podejścia do problemu nie służy ani bliźniemu, ani wzajemnej więzi. Etap drugi: „weź ze sobą jednego albo dwóch”. Chodzi o to, by wzmocnić przekaz, by go zobiektywizować (to znaczy wyeliminować możliwość pomyłki ze strony tego, który upomina). Takie wzmocnione upomnienie potrzebne jest wówczas, gdy zachowanie bliźniego jest znane szerszej społeczności i gdy poważnie gorszy wspólnotę. Trzeci etap: „donieś Kościołowi”. Nikt nie chce być donosicielem. Jednak trzeci etap jest potrzebny do zastosowania, gdy zło bliźniego jest szczególnie poważne. Chodzi o przekazanie sprawy władzy kościelnej, która powinna właściwie zadziałać dla dobra wspólnoty, przy czym stopnie działania władzy mogą być różne: możliwe jest zwykłe upomnienie, możliwe jest upomnienie urzędowe, możliwe jest nałożenie kary, mniejszej lub większej. Nałożenie kar najpoważniejszych, czyli usunięcie ze wspólnoty (dla duchowego dobra tejże wspólnoty) to właściwie czwarty stopień upomnienia: „jeśli nawet Kościoła nie usłucha niech ci będzie jak poganin i celnik”. Jednak sam Pan Jezus przebywał z poganami i celnikami. I nieraz doprowadzał do ich nawrócenia. Nałożenie najcięższych kar nie oznacza potępienia człowieka. Także na tym etapie potrzebna jest troska o zbawienie bliźniego. 

Naukę Jezusa o upomnieniu braterskim należy przyjmować łącznie z innymi Jego słowami: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata”. Łatwiej jest widzieć zło (nawet małe) u bliźniego i chcieć je usuwać niż grzech (nawet wielki) u siebie i podjąć z nim walkę. Jezus zobowiązuje, by najpierw robić porządek z własnym życiem, bo przede wszystkim jesteśmy odpowiedzialni za własne zbawienie. Równocześnie mobilizuje, by pamiętać o bliźnim i jego zbawieniu. 

 

Myśli na XXII Niedzielę Zwykłą

 

 

Być  prawdziwym  to  o  wiele  ważniejsze  niż  być 

zadowolonym.

Gdy  Piotr  usłyszał  zapowiedź  męki,  odrzucenia, 

a  zarazem  zmartwychwstania,  usiłował  życzliwie 

wpłynąć  na  zmianę  decyzji  Jezusa.  Możemy 

wierzyć w Jezusa triumfującego, ale gdy zaczyna 

mówić o klęsce, drżymy i naciskamy, aby do tego 

nie doszło. Jak rodzic, który nie może pogodzić się 

z  chorobą,  nałogiem  albo  przegraną  życiową 

własnego dziecka. To pierwszy odruch naturalnej 

miłości.

Zastanawiam się, czy czasem za troską niejednego 

rodzica  o  dobrobyt  dziecka  nie  ukrywa  się 

egocentryzm,  który  chce  własnego  zadowolenia 

z  powodzenia  latorośli?  Czy  Piotr  naprawdę 

życzliwie troszczył się o los Jezusa, czy też bał się, 

że będzie musiał sam cierpieć, skoro Jezus będzie 

znosił męki? Jezus mówi do Piotra, że jest zawadą 

i  grecki  język  nie  zawahał  się  tu  zabrzmieć 

niepokojąco:   SKANDALON!   Potrzeba 

przekształcenia myślenia z dążenia ku zadowoleniu ku temu, co czyni nas prawdziwymi. Być prawdziwym 

to o wiele ważniejsze, niż być zadowolonym. Jezus mógł oczywiście, ulegając namowom Piotra, zadbać 

o  własny  domek  na  plażach  Hajfy,  ale  gdzie  byśmy  wtedy  wszyscy  skończyli?  W  bursztynowych 

komnatach nieba czy w zatęchłych piwnicach piekła?

Kiedy Paweł prosi swych adresatów o przemianę umysłu, używa słowa, które daje się przetłumaczyć jako przekształcenie, czyli absolutna zmiana formy. Jeremiasz próbował zagasić ten proces przemiany i drżał z lęku przed kształtowaniem jego wnętrza w ogniu prawdy słów Bożych, aż do bycia prawdziwym wobec mieszkańców  Jerozolimy.  Bycie  prawdziwym  kosztuje  nieraz  męczeństwo.  Jeśli  będę prawdziwy, pewnego  dnia  zostanę  znienawidzony,  jeśli  nie  chcę  być  znienawidzony,  muszę  być  koniunkturalnie zakłamany. Dlatego Paweł wzywał nie do naśladowania świata, wymogów epoki, mody, trendów, lecz do przekształcenia umysłu ku spodobaniu się Bogu. A cóż Mu się najbardziej podoba, jeśli nie prawda? I  wreszcie  Piotr,  który  z  autentyczną  życzliwością  chce  bezproblemowego  losu  Jezusa.  Gdyby  Jezus posłuchał Piotra, stałby się hipokrytą i ugodowcem, miłym rabinem zapraszanym na uczty do Kajfasza z powodu zdumiewającej erudycji.

Efekt  przekształcenia  umysłu  nie  kończy  się  na  Golgocie,  a  zarysowany  został  zaledwie  na  Taborze. Przemieniony Jezus odsłonił na chwilę prawdę Oblicza, które tryskało taką jasnością jak słońce. Temu samemu  Piotrowi  wyrywają  się  wtedy  słowa  więcej  niż  życzliwe:  „dobrze,  że  tu  jesteśmy”.  Usiłował powstrzymać chwile przemienienia. Tak, człowiekowi będzie dobrze dopiero w obliczu Boga. Paweł mówi, iż z odsłoniętą twarzą –nie ukrywając za maską naiwnej życzliwości 

–już teraz wpatrujemy się w jasność Pana, jakby w zwierciadło, coraz bardziej jaśniejąc. Ten, kto widzi, może otwierać oczy innym. Mamy nie tylko wpatrywać się w Jezusa, ale też o Nim głosić, by jak najwięcej umysłów odwieść od poszukiwania 

samozadowolenia, a skierować ku prawdzie.

 

Myśli na XVI niedzielę zwykłą

Zło  i  dobro  rosną  na  tym  samym  polu.  Tę prawdę  można  odnieść  zarówno  do  wspólnot,  jak i pojedynczych ludzi. W Kościele tuż obok ludzi promieniujących świętością widzimy grzeszników, którzy drażnią,  gorszą,  a  nawet  bulwersują.  Kiedy  robimy  przegląd  swojego  sumienia,  widzimy  także przemieszanie dobra i zła. Pisał św. Paweł: „Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło” (Rz 7,21). Jezus uczy  realizmu.  Do  końca  świata  zło  będzie  nawiedzać pola  obsiane  dobrym  ziarnem.  Zło  atakuje  i  będzie atakować dobrych ludzi, dobre parafie, dobre wspólnoty, dobre inicjatywy. Mesjasz nie oczyścił świata ze zła. Ono jest wciąż silne, choć jego kres jest pewny.

Zauważmy  moment  działania  nieprzyjaciela.  Przyszedł w nocy, tuż po dobrym zasiewie. Czy to nie odpowiada naszemu  doświadczeniu?  Czy  najgorsze  pokusy  nie przychodzą tuż po rekolekcjach, po udanej modlitwie czy zakończonym poście?

Perfidia działania nieprzyjaciela polega na tym, że sieje taki  chwast,  który  jest  bardzo  podobny  do  zboża. W  przypowieści  mowa  jest  o  gatunku  trawy,  zwanym życicą  roczną.  Wschodzi  ona  równocześnie  z  pszenicą i jest do niej tak podobna, że aż do pojawienia się kłosów trudno  je  rozróżnić.  Pszenica  i  życica  mają  splątane korzenie,  dlatego  wyrwanie  chwastu  mogłoby spowodować  zniszczenie  zboża.  Chwast,  choć  podobny do  pszenicy,  zawsze  pozostaje  chwastem.  Zło,  choć 

przemieszane z dobrem, jest zawsze złem. Chwast kiedyś zostanie wyrwany i zniszczony. Zło nie ma przyszłości. Tylko dobro ma przyszłość. Pszenica zostanie zebrana do spichrza.  Granica  między  dobrem  a  złem  jest  czymś obiektywnym,  tak  samo  jak  różnica  między  chwastem a pszenicą. Trudność polega na tym, że my nie zawsze potrafimy dobrze rozeznać: gdzie jest chwast, a gdzie pszenica. Wiedzę pewną ma tylko Bóg. Dlatego Jezus  zaleca  cierpliwość  i  ostrożność  w  ocenianiu.  Przestrzega  przed  rewolucyjną  gorliwością,  która domaga  się  natychmiastowego  egzekwowania  sprawiedliwości.  Przypomina  się  tutaj  ewangeliczna zasada: „Po owocach ich poznacie”.

Wobec  tajemnicy  zła  działającego  w  świecie,  w  Kościele  i  w  nas  samych  trzeba  zachować  realizm i  nadzieję.  Tak  odczytuję  sens  Jezusowej  przypowieści.  Muszę  liczyć  się  ze  złem.  Kościół  nie  jest wspólnotą ludzi idealnych, bez skazy. Nigdy nie był i nie będzie. I ja sam w tym Kościele jestem jako grzesznik, któremu okazano miłosierdzie. Byłem i jeszcze będę nieraz zaskoczony dorodnością chwastów na moim poletku. Liczenie się ze złem nie może jednak prowadzić ani do obojętności w stylu „i tak nic nie mogę”, ani do porywania się z motyką na słońce, że niby ja sam zrobię porządek (z sobą lub z innymi). Do Boga należy i sprawiedliwość, i miłosierdzie. W najwłaściwszych proporcjach. Ta nadzieja pomaga robić swoje. Pokornie i cierpliwie.

 

XII niedziela zwykła

W dzisiejszych czasach przecenia się wartość dóbr materialnych. Wielu ludzi nie może sobie 

wybaczyć np. stłuczki samochodu, gdyż stał się dla nich nieomal obiektem kultu. Inni złoszczą się, 

gdy dziecko niechcący stłukło jakieś kosztowne szkło albo gdy się coś popsuło. Zbyt łatwo padamy ofiarą rzeczy lub sytuacji. Niezdany egzamin, np. matura, wywołuje u młodych ludzi myśli samobójcze. A przecież to jeszcze nie wszystkie źródła problemów: wiele osób na drugim miejscu po rzeczach materialnych stawia swoje ciało. Czegóż to się nie robi, aby poprawić wygląd.

Pielęgnacja ciała, troska o zdrowie, to działania właściwe, ale ile dzisiaj w tym przesady? Popatrzmy na to w kontekście dzisiejszej Ewangelii. Co Pan Jezus ma na myśli, mówiąc „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą.” Pan Jezus pragnie, 

abyśmy zrozumieli, jak bardzo Bogu zależy na każdym człowieku i jak wielka jest godność człowieka. Naszym zadaniem jest odnalezienie właściwej hierarchii wartości, dowartościowanie duchowego elementu naszego życia.

W wielu psalmach znajdujemy piękne strofy sławiące Boga Najwyższego jako ucieczkę, ostoję, obronę i pocieszenie dla ludzi, a dzisiejsza Ewangelia skłania do refleksji na temat tego, co w naszej ludzkiej egzystencji jest naprawdę istotne. Wspaniałe to słowa. Wynika z nich, z jak wielką łagodnością i troską traktuje nas Bóg –Ojciec. Jezus, przez słowa, które do nas dzisiaj kieruje, pragnie wzbudzić w nas głębokie przeświadczenie, że Bóg interesuje się nie tylko całą ludzkością i wielkimi sprawami, lecz także losem każdego człowieka. Chce, abyśmy zrozumieli, kim każdy z nas jest dla Boga i że Bogu zależy na każdym człowieku z osobna. Skoro Bóg troszczy się o każde stworzenie, nawet najmniejsze, jak trawa polna czy wróble, to tym bardziej Jego troska ojcowska obejmuje każdego człowieka.

Niestety, to wszystko, co wiąże się z duszą i duchem, jest przez wielu ludzi wyraźnie zaniedbywane. Kto na co dzień rozmyśla o nieśmiertelności własnej duszy, o życiu wiecznym? Czyż nie bardziej troszczymy się o stan naszego ciała aniżeli o stan życia duchowego? Czy zaspakajamy nasz głód 

duchowy? Czy mamy czas na codzienny, chociażby krótki rachunek sumienia, aby świadomie pielęgnować własne wnętrze?

dusze i prosimy, ucz nas troszczyć się o nasze życie duchowe.

 

 

MATKO NAJŚWIĘTSZA powierzamy Ci nasze

 

Uroczystość Trójcy Przenajświętszej

Bóg  jest  jeden.  A  jednocześnie  jest  Ojcem,  Synem i  Duchem  Świętym.  Tajemnica  Trójcy  Świętej. Ta prawda wiary wydaje się zbyt trudna dla przeciętnego umysłu.  Co  więcej,  całkowicie  oderwana  od  życia. A przecież czyniąc znak krzyża, powtarzamy: w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. To najprostsze wyznanie wiary w Trójcę jest zarazem modlitwą. Mówienie o Bogu musi łączyć  się  z mówieniem  do  Boga.  Inaczej  sprowadzimy Boga na poziom stworzeń, które człowiek może dowolnie 

badać, mierzyć, opisywać. A Bóg pozostaje tajemnicą. Nie da się Go zamknąć w pojęciach, w zdaniach, dogmatach, opisać raz na zawsze.Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał, aby każdy, kto 

w  Niego  wierzy,  miał  życie  wieczne – pisze  św.  Jan. Jeśli  możemy  cokolwiek  powiedzieć  o  tajemnicy  Boga, to  dlatego,  że  On  sam opowiedział  nam  o  sobie,  czyli objawił nam siebie. Zrobił to jednak nie dla zaspokojenia naszej ciekawości, ale po to, by się z nami zaprzyjaźnić, by zbudować więzy, które mają moc ocalić od śmierci.

To,  że  Bóg  jest  tajemnicą,  nie  znaczy,  że  się przed  nami  ukrywa.  Przeciwnie,  daje  się  poznać. 

Kluczem do Jego poznania jest miłość, żywy kontakt z Nim. A kochać można tylko to, co tajemnicze 

(Mały Książę). To trochę tak jak z poznawaniem drugiego człowieka. Ile trzeba czasu, cierpliwości, 

wytrwałości,  miłości,  aby  poznać  drugiego  człowieka!  Beczkę  soli  trzeba  zjeść.  Ile  trzeba  czasu, cierpliwości, wytrwałości, miłości, aby poznać Boga?Jakie  jest  znaczenie  prawdy  o  Trójcy  dla  człowieka?  Zasadnicze.  Bóg  jest  wspólnotą  Osób 

zjednoczonych  miłością.  Każda  z  tych  Osób  jest  jedyna,  niepowtarzalna.  Jednocześnie  jest  sobą 

dzięki relacji z drugą Osobą. We wnętrzu Boga trwa nieustanna wymiana życia, dialog, spotkanie. 

Z tej miłości jest świat, ty i ja. Skoro człowiek jest stworzony na podobieństwo zakochanych w sobie 

Boskich Osób, to stąd wniosek: człowiek staje się sobą, kiedy buduje relacje z innymi, kiedy żyje 

z innymi, dla innych, a nie wbrew czy przeciwko innym. Każdy z nas jest jedyny, wyjątkowy, ale ta 

niepowtarzalność każdej z ludzkich osób ujawnia się, kształtuje w spotkaniu z drugim. Centrum mojego życia nie jest we mnie, jest poza mną.

Z  tajemnicy  Trójcy  Świętej  płynie  proste  przesłanie:  kochaj!  Buduj  więzy  z  innymi,  cierpliwie pielęgnuj komunię osób w rodzinie, w społeczeństwie, w Kościele. Nie wierz ateiście Sartrowi, który mówił, że piekło to inni. Licząc tylko na siebie, budujesz twierdzę samotności i niszczącego egoizmu.

Jak świętować niedzielę Trójcy Świętej? Spójrz głęboko w oczy swojej żonie, mężowi, mamie, tacie, bratu, siostrze, narzeczonej, przyjacielowi. Usiądź razem przy stole i bądź dla nich. Porozmawiaj szczerze.  Nie  wstydź  się  mówić:  kocham  cię,  tęsknię  za  tobą,  przepraszam,  dziękuję.  Pomyśl, ile zawdzięczasz innym. Podziękuj Bogu Ojcu, Synowi, Duchowi.

 

Uroczystość Zesłania Ducha Świętego

Bądźmy otwartymi na to, co czyni Ducha Święty w nas 

i  dookoła  nas,  na  charyzmaty,  jakie  rozdziela,  na 

uczucia i decyzje, które z Jego natchnienia rodzą się 

w naszych sercach. To On jest dawcą łask, światłością 

sumień,  radością  serc,  ochłodą  w  pracy, utuleniem 

w  płaczu, On leczy rany, nagina, co harde, rozpala, co  zimne, a  to,  co  zbłąkane,  prowadzi  do  przystani 

zbawienia. Duch Święty jest Duchem posłanym przez 

Chrystusa, aby dokonał w nas dzieła uświęcenia, które On nam wysłużył na ziemi.

Dzisiejsza  Ewangelia  jest  krótka,  ale  jakże  ważna 

–opisuje  Zesłanie  Ducha  Świętego,  a  równocześnie 

potwierdza  wagę  Sakramentu  Pokuty.  Co  do rangi, 

Zesłanie Ducha Świętego jest trzecim najważniejszym 

w y d a r z e n i e m  p o  N a r o d z i n a c h  

C h r y s t u s a i  Zmartwychwstaniu.  Wraz  z  Zesłaniem  Ducha Świętego narodził się Kościół.

Tym  oto  sposobem  została  ożywiona  i  wsparta  duchowo  pierwsza  wspólnota  chrześcijańska. 

W umysłach wielu uczniów i zwolenników Chrystusa po radości  Zmartwychwstania pojawiło się 

zwątpienie. Wydarzenie, które miało miejsce w dniu pięćdziesiątnicy, uzdolniło ich i wezwało do 

głoszenia światu przesłania Jezusa Chrystusa, ale również do świadczenia o Jego życiu, działalności, 

przekazywania Jego przykazań i przypowieści.

Zesłanie  Ducha  Świętego  dało  Apostołom  moc  rozgrzeszania,  dało  im  władzę  odpuszczania 

grzechów. Apostołowie mogli prowadzić ludzi grzesznych do Boga. My, dzisiaj, nieustannie prośmy 

i módlmy się o dary Ducha Świętego nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla tych, którzy nami 

kierują, przewodzą nam, opiekują się nami. Prośmy Boga, by Swym Duchem umacniał nas, dodawał 

sił i przenikał nasze serca, byśmy umieli świadczyć o jedynej Prawdzie.

Dar Zesłania Ducha Świętego dokonuje się też tu i teraz, wszędzie tam, gdzie ludzie otwierają się na 

Jego działanie i gromadzą w Jego Imię. Człowiekowi pozostaje tylko jedno: pozwolić sobą kierować. 

Pamiętajmy  słowa  św.  Pawła:  „Podobnie  jak  jedno  jest  ciało,  choć  składa  się  z  wielu  członków, 

a  wszystkie  członki  ciała,  mimo  iż  są  liczne,  stanowią  jedno  ciało, tak  też  jest  i  z  Chrystusem. 

Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to Żydzi, 

czy  Grecy,  czy  to  niewolnicy,  czy  wolni.  Wszyscyśmy  też  zostali  napojeni  jednym  Duchem.” 

Wszyscy mamy na sobie znamię Ducha Świętego, dlatego pozwólmy, by On nami kierował.

Boże, Ty pragniesz zjednoczyć w Duchu Świętym wszystkich ludzi,  spraw, 

aby wierzący budowali ten świat w jedności i pokoju; 

daj zdrowie chorym, pociechę strapionym, 

a wszystkich obdarz zbawieniem.

 

III Niedziela Wielkanocna

Można recytować Credo, rozmijając się z Bogiem. Smutek,

 

pretensje, gorycz, rozczarowanie, zapatrzenie w siebie

 

skutecznie przesłaniają prawdę, zniekształcają poznanie, zamykają oczy na obecność Boga. Tak było z uczniami idącymi do Emaus. Tak wiele spodziewali się po Chrystusie, postawili na Niego, zainwestowali. I co? I nic. Wszystko się skończyło. Kiedy tajemniczy Wędrowiec pyta, o co im chodzi, smutni panowie wypowiadają teologicznie poprawną opowieść o Jezusie: „Był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu, arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela... Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje”. To prawie dosłownie te same słowa, które wypowiada Piotr, głosząc Dobrą Nowinę. Uczniowie z Emaus wygłaszają wyznanie wiary, tyle że bez wiary. Nie widzą w tym wszystkim działania Boga, ich serca pozostają zimne.

 

Zastanawiam się, czy nie jest to często i nasz przypadek. Można znać prawdy wiary, a nawet studiować teologię, ale sam rozum nie wystarcza. Wiara potrzebuje serca. „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”. Kiedy serce pozostaje zimne, nienawrócone, skoncentrowane na sobie, wtedy można być świadkiem największego cudu i powiedzieć sobie: „to przypadek”, „nic wielkiego”. Kogo właściwie opłakiwali uczniowie z Emaus? Jezusa? Czy raczej własne zawiedzione nadzieje?

 

Jezus przybliża się, zrównuje krok, pozwala się wypowiedzieć smutkowi, słucha wyznania zawiedzionej wiary. I dopiero wtedy, kiedy uczniowie wyrzucą z siebie żal, zaczyna im tłumaczyć. Panowie, przecież w tej historii chodzi o Mnie. To Mnie ukrzyżowano. Ale tak miało się stać. Cierpienie i śmierć nie omijają nikogo, nawet Boga. Za bardzo jesteście przywiązani do własnej wizji potężnego Boga. Tymczasem miłość działa przez bezbronność. Jest gotowa na wszystko, nawet na śmierć. I właśnie dlatego jest większa od śmierci.

 

Ta historia powtarza się w naszym życiu. Cierpienie zamyka nam nieraz oczy na Boga, podcina wiarę, dobija nadzieję. Wołamy wtedy z pretensją do Boga: „Jesteś chyba jedyny, który nie wie, co się stało. Gdzie byłeś?”. Jezus nie ma o to do nas pretensji. Wie, jak działa ból. On wyrównuje krok, idzie z nami drogą naszych zawiedzionych nadziei. I wciąż przekonuje: w każdym ludzkim krzyżu, w twoim krzyżu, chodzi o Mnie. To Mnie zabito. Jestem w samym środku każdego ludzkiego bólu i dlatego możesz Mi zaufać.

 

Czy nasze serca się obudzą? Czy zapłoną? Czy Go rozpoznamy?

 

 

 

 

 

Boże Miłosierdzie

 

Na początku tej refleksji przytaczam jedną z opowieści
chrześcijańskiego pisarza Bruna Ferrero.
„Potężny król Milinda powiedział do starego kapłana:
Mówisz, że jeżeli człowiek, który przez sto lat czynił
wszelkie możliwe zło, poprosi przed samą śmiercią Boga
o przebaczenie, zdoła się odkupić i wejdzie do nieba.
Natomiast człowiek, który popełni tylko jedno wykroczenie,
a nie okaże wobec Niego swojej skruchy, zostanie wtrącony
do piekła. Czy to sprawiedliwe? Czy to znaczy, że sto
przestępstw waży mniej, aniżeli jedno? Stary kapłan
odpowiedział wtedy królowi: Jeżeli wezmę wielki kamień
i rzucę go w jezioro, pójdzie na dno, czy utrzyma się na
powierzchni? Pójdzie na dno odpowiedział król. jeśli
wezmę sto wielkich kamieni, ułożę je na barce i popchnę je
na środek jeziora, utrzymają się na powierzchni, czy pójdą
na dno? Utrzymają się na powierzchni. Czy więc sto
kamieni leżących na barce nie jest lżejszych od jednego
samotnego kamyczka? Król nie wiedział, co odpowiedzieć.
Starzec kontynuował dalej. Tak samo, królu, dzieje się
z ludźmi. Człowiek, który ma wiele grzechów, a oprze się na
Bogu, nie zostanie wtrącony w piekielną otchłań. Natomiast
człowiek, który popełnił tylko jeden grzech, a nie odwoła się
do Bożego miłosierdzia, będzie potępiony.”
Ta historyjka w prosty sposób wprowadza nas w ducha
dzisiejszej niedzieli, nazywanej Niedzielą Bożego
Miłosierdzia. Dar Miłosierdzia Bożego potrzebny jest
każdemu z nas. Boże miłosierdzie przywraca nam nadzieję
i zachęca do podążania za dobrem. Ono odmienia nasze
życie. W szczególny sposób mogę to zaobserwować, kiedy
słucham spowiedzi świętej. Bardzo często penitent, który
wchodzi do konfesjonału wyznaje swoje grzechy drżącym
i ciężkim głosem, ale po otrzymaniu rozgrzeszenia,
z radością i uśmiechem mówi: Bóg zapłać za spowiedź”.
Niektórzy nawet dodają: „Ale jestem teraz lekki.” Dla mnie
kapłana, jest to zawsze niesamowite doświadczenie mocy
jaką ma w sobie Boże Miłosierdzie.
Nie sposób dzisiaj nie docenić wielkiej zasługi Św. Jana
Pawła II w dziele krzewienia i pogłębiania kultu Bożego
Miłosierdzia. Najlepszym sposobem okazania wdzięczności
za dar Bożego Miłosierdzia jest bycie świadkami
miłosierdzia, do czego wezwał nas Święty Papież
w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie
- Łagiewnikach: „W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój,
a człowiek szczęście! To zadanie powierzam wam, drodzy
bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tutaj przybywać
będą z Polski i z całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia!”

 

Zmartwychwstanie Pańskie

 

Mały Filip, który urodził się z zespołem Downa, uczęszczał na niedzielną lekcje religii ze swoimi rówieśnikami z trzeciej klasy. Tak jak to bywa u dzieci w tym wieku, również koledzy Filipa nie byli w stanie w pełni zaakceptować różnicy w wyglądzie i zachowaniu chłopca. Ale dzięki kreatywności i dobrego podejścia ich katechety, zaczęli być bardziej otwarci i życzliwi dla Filipa, chociaż nie była to jeszcze idealna sytuacja. W niedzielę po Zmartwychwstaniu , nauczyciel przyniósł do klasy,średniej wielkości plastikowe pojemniki w kształcie jajka . Następnie rozdał pojemniki uczniompoprosił, aby poszli na zewnątrz i poszukali symboli nowego życia . Znalezione symbole mieli włożyć do pojemników i przynieść do klasy, aby je pokazać. Po kilkunastu minutach biegania i szukania symboli na zewnątrz budynku, uczniowie wrócili do klasy i położyli pojemniki na stole. Nauczyciel zaczął otwierać pojemnik po
pojemniku i za każdym razem uczniowie wyrażali swój zachwyt nad tym, co znajdowało się w środku. Były tam źdźbła zielonej trawy, świeże różnokolorowe kwiaty, nawet barwny motyl.
Ale jedno jajko po otwarciu było puste. Uczniowie byli tym zbulwersowani i na głos wyrazili swoje niezadowolenie, pytając czyj to pojemnik? Filip przyznał się, że pojemnik należał do niego. Wtedy jeden z uczniów powiedział: „ Filip ty nigdy nie
jesteś w stanie wykonać dobrze żadnego zadania.”
Filip odpowiedział bardzo głośno: „ Wykonałem polecenie dobrze, przecież grób Jezusa był pusty!”
W klasie nastała cisza. Wszyscy uświadomili sobie, że Filip miał rację. Od tego niedzielnego poranka, Filip stał się w pełni akceptowanym uczniem w grupie.
W tą Wielkanocną Niedzielę cieszymy się, że grób jest pusty. Jezus Chrystus pokonał śmierć i przywrócił nam nadzieję. Symbolem nowego życia, któremu nie zagraża śmierć, jest pusty grób Chrystusa. Fakt zmartwychwstania Chrystusa zobowiązuje nas do spojrzenia na nasze życie z perspektywy wieczności.Bardzo dobrze wyrażają to słowa Św. Pawła : „ Jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych,
szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu.”
Pusty grób Jezusa to zaproszenie do wyjścia z grobu naszych grzechów i nałogów oraz złych nawyków i przyzwyczajeń. To zachęta do codziennego pogłębiania swojej wiary i miłości dla Jezusa. Głośmy więcradosne Alleluja, życiem wypełnionym Chrystusem, Zmartwychwstałym Panem, który jest dawcą życiawiecznego.
Chrystus Zmartwychwstał. Alleluja!

 

Refleksja na Niedzielę Palmową

 

Jedna historia opowiada o Cyrusie , założycielu perskiego Imperium, który pewnego razu pojmał księcia z całą
jego rodziną. Kiedy przyprowadzono księcia przed oblicze Cyrusa, wtedy monarcha zapytał więźnia:
„Co mi dasz jeśli cię uwolnię.” Książę odpowiedział:
„Oddam Ci połowę mojego majątku.” A jeśli
wypuszczę również twoje dzieci? Zapytał Cyrus.
„Wtedy oddam ci wszystko, co posiadam” powiedział
książę. „A jeśli uwolnię również twoją żonę, co dasz mi
w zamian” spytał władca. „Wtedy oddam ci siebie
samego” odpowiedział książę. Cyrus był tak poruszony
odpowiedzią księcia, że natychmiast kazał go uwolnić
wraz z żoną i dziećmi. Kiedy książę wrócił wolny do
domu z całą swoją rodziną, wtedy powiedział do żony:
“ Czyż Cyrus nie wyglądał na bardzo przystojnego
mężczyznę?” “Nie zauważyłam tego, ponieważ moje
oczy patrzyły cały czas na ciebie, który zdecydowałeś
się ofiarować siebie samego za mnie.”- odpowiedziała żona księcia.
Niedzielą Palmową zaczynamy obchody świętego
i wielkiego tygodnia. Nasze oczy powinny być
zwrócone na Jezusa, który oddał za nas swoje życie na
drzewie krzyża, aby nas zbawić. Zapraszam więc do
głębszej modlitwy i wyciszenia w nadchodzące dni.
Bardzo wymowna i bogata jest Liturgia Świętego
Triduum.
Wielki Czwartek
- Msza wieczerzy Pańskiej. Będziemy obchodzić pamiątkę ustanowienia Eucharystii i Kapłaństwa. Częścią liturgii jest także umywanie nóg, na pamiątkę tego, co uczynił Chrystus, który umył
apostołom nogi. Ten gest przypomina nam, że mamy sobie nawzajem umywać nogi, czyli służyć i pomagać jedni drugim.
Wielki Piątek
- Ze czcią i głęboką zadumą będziemy wspominać godziny męki i śmierci Chrystusa, który oddał na krzyżu swoje życie dla naszego zbawienia. Częścią liturgii jest adoracja krzyża, podczas której
całujemy krzyż, który jest znakiem zbawienia i bezgranicznej miłości Boga do nas.
Wielka Sobota
-Ta bogata liturgia Wielkiej Soboty pozwala nam, wspominać wyprowadzenie Narodu Wybranego z egipskiej niewoli i pomaga nam przeżywać nowo testamentalną Paschę. Jezus przeprowadza nas z ciemności i niewoli grzechu do światła i wolności Dzieci Bożych. We Chrzcie Świętym umarliśmy dla grzechu i zrodziliśmy się do życia wiecznego, dlatego podczas liturgii odnowimy nasze przyrzeczenia chrzcielne.

 

Refleksja na IV Niedzielę WP

 

W narodzie żydowskim istniało przekonanie, że ślina jest skutecznym lekarstwem na chore oczy. Jezus jednak w tym przypadku posługuje się błotem. Miesza ślinę z prochem ziemi. Święty Jan Chryzostom uważa, że Jezus użył błota, które mogło jeszcze bardziej zaszkodzić oczom niż pomóc, aby nikt nie był w stanie przypisać mocy uzdrowienia ślepego człowieka innej osobie, tylko mocy Bożej.

 

Potem niewidomy człowiek musi iść przez miasto do

 

sadzawki Siloe, aby się umyć. W ten sposób jest

 

nastawiony na śmiech i drwiny innych ludzi, ponieważ idzie z obłoconą twarzą. Ślepiec przełamuje wstyd i jest posłuszny Jezusowi. Dzięki temu zostaje uzdrowiony.

 

Czas Wielkiego Postu , to czas posłuszeństwa Bogu we wszystkim, nawet za cenę wystawienia siebie na kpiny i negatywne opinie innych ludzi. Wiele złych decyzji w życiu człowieka jest podyktowanych poczuciem wstydu. Boimy się , co powiedzą inni? Co o mnie pomyślą? Zazwyczaj doskonale wiemy, co jest dobre , co należy czynić, ale fałszywy wstyd nas paraliżuje i skłania do podjęcia złych decyzji, których skutki ciążą na nas przez wiele lat.

 

W książce: “W odcieniach błękitu” aktorka  powieści

 

opowiada o przyjaźni i narzeczeństwie dwojga młodych ludzi: Agnieszki i Adama. Podjęli oni decyzję o życiu w czystości aż do małżeństwa. Kochali się bardzo, nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Razem spędzali dużo czasu. Byli szczęśliwi, radośni i pełni pokoju. Tak było aż do momentu, w którym złamali swoje postanowienie o życiu w czystości. Wtedy przyszedł na nich ogromny smutek. Agnieszka spodziewała się dziecka. Adam nie sprostał tej sytuacji. Wstydzili się i bali się wyznać prawdy przed swoimi rodzicami i przyjaciółmi. Zdecydowali się na aborcję. Moment śmierci ich dziecka, był ostatnim momentem, kiedy byli razem ze sobą. Zerwali kontakty i uciekli od siebie. Przez następne lata nie byli jednak w stanie poukładać sobie życia. Agnieszka i Piotr będą żałować, że nie przyjęli dziecka oraz, że lęk i wstyd doprowadził ich do najgorszego wyboru w ich życiu. Dopiero po latach dojdzie do pojednania z Bogiem i między tymi młodymi ludźmi.

 

Starajmy się wykorzystać pozostałe tygodnie Wielkiego postu na przyjęcie Bożej prawdy i posłuszeństwo Bożym przykazaniom. Obmyjmy nasz duchowy wzrok w sadzawce Sakramentu Pojednania. Ma nam w tym pomagać czas wyciszenenia wielkopostnego. Modlitwa i czas poświęcony na rozważanie Słowa Bożego. Znajdźmy na nie czas i  otwórzmy się na Łaskę Bożą.

 

 

 

Refleksja na III Niedzielę WP

Za czasów Napoleona we Francji, pewien obywatel

 wpadł w niełaskę cesarza i został wtrącony do lochu.

 Wszyscy przyjaciele opuścili go, a świat zapomniał

 o jego istnieniu. W tej samotności i opuszczeniu był

 w stanie kompletnej beznadziei. Wtedy wziął do ręki

 kamień i wygrawerował nim na ścianie celi

 następujące słowa: „Nikt o mnie nie pamięta”.

 Pewnego dnia zauważył, że z pęknięcia kamiennej

 posadzki jego celi, wydostało się małe zielone pnącze.To pnącze otrzymywało światło z okna lochu,

 a więzień zaczął dzielić się z nim porcją wody, którą

 codziennie otrzymywał. W ten sposób z małego

 pnącza wyrosła zielona roślina na której, zakwitł

 przepiękny kwiat. Kiedy płatki kwiatu rozwinęły się

 w pełni, wtedy więzień przekreślił słowa, które wyrył

 wcześniej i napisał: Bóg troszczy się o mnie.

 Ta historia bardzo dobrze współgra z dzisiejszą

 Ewangelią. Oto Jezus spotyka Samarytankę przy

 studni i zaczyna z nią rozmowę. Samarytanie i Żydzi

 byli wrogami . Było więc czymś zabronionym, aby

 ze sobą rozmawiali, albo razem spożywali posiłek.

 Jednak Jezus łamie tą zasadę, bo w kobiecie

 samarytańskiej widzi osobę, która potrzebuje Boga.

 Potrzebuje wody żywej, która zaspokaja wewnętrzny

 głód człowieka za Bogiem. Jezus troszczy się o nią, pamięta o niej. Bóg sam jest naszym najgłębszym

 i prawdziwym pragnieniem.

 Czas Wielkiego Postu, który obecnie przeżywamy

 zaprasza nas, abyśmy zechcieli pić wodę łaski Bożej

 pełnymi kubkami ze źródeł, gdzie ją możemy znaleźć.Tymi źródłami łaski Bożej są przede wszystkimsakramenty święte. W nich działa Duch Święty, który ożywia i oczyszcza. Na ile staram się teraz głębiej przeżywać Eucharystię, przygotowując się do niej przez wcześniejsze przybycie do świątyni?

 Co przynoszę na ofiarny stół? Czy poza zmęczeniem

 i narzekaniem, staram się, aby w duchowy sposób

 złożyć na ołtarzu moje dobre rozmowy, spotkania, prace, dzielnie zniesione chwile cierpienia?

 Chrystus mówi do nas : „Daj mi pić”. Chce rozmawiać z nami o naszych rzeczywistych pragnieniach. Chce nas wysłuchać, jak wysłuchał Samarytanki. Ile czasu Mu poświęcimy, by opowiedzieć Mu o naszych pragnieniach i przyjąć Jego Słowo o naszych rzeczywistych potrzebach?

 

Refleksja na II niedzielę WP

W  „Kwiatkach  Świętego  Franciszka”  z  Asyżu  możemy  znaleźć  takie  oto  wydarzenie. 

Pewnego razu św. Franciszek  szedł wraz z Bratem Jałowcem przez las. Podczas ich marszu dało się 

słyszeć  przepiękny  śpiew  ptaków .  Zachwycony  tym  śpiewem  brat    Jałowiec  powiedział:  „Jak 

szczęśliwe  są  ptaki  w  powietrzu  i  zwierzęta  na  ziemi  oraz  ryby  pływające  w  wodzie.  Bracie 

Franciszku,  dlaczego  ludzie  nie  są  tak  szczęśliwi  jak  one?”    Wtedy  Święty  Franciszek  mu 

odpowiedział: „Bo ptaki, zwierzęta i ryby są stworzone dla tego świata i dlatego są szczęśliwe. Ludzie nie są stworzeni  dla  tego  świata,  lecz  dla      tamtego  świata i  dlatego  tu  na  ziemi  nigdy  nie  znajdą  prawdziwego szczęścia.”

W dzisiejszej Ewangelii apostołowie Piotr, Jakub i Jan 

doświadczają  czegoś  szczególnego.  Oto  Jezus 

przemienia się przed nimi i mogą zobaczyć jego boską chwałę.  To  doświadczenie  przerasta  ich  oczekiwania i  zdolność  rozumienia.  Mimo  przerażenia,  strachu i zdziwienia czują się tam dobrze tak, że Piotr mówi: „Mistrzu  dobrze,  że  tu  jesteśmy.  Postawimy  trzy namioty.” Nie chcą wracać, chcą zostać dłużej na górze przemienienia. Ich reakcja jest dowodem na to, że są powołani do Bożej Chwały, do przebywania z Bogiem twarzą  w  twarz.  Ale  to  nie  jest  jeszcze  ich  czas. Najpierw muszą wypełnić wszystko to, czego Jezus od nich oczekuje i to co zostało potwierdzone przez Ojca Niebieskiego: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”.

Apostołowie wracają z góry przemienienia umocnieni 

i podniesieni na duchu. Potrzebują tego, ponieważ już za chwilę staną się świadkami uwięzienia ich Mistrza oraz  Jego  męki  i  śmierci.  Sami  również  doświadczą cierpień, prześladowań a potem męczeństwa.

Również  my  w  szczególny  sposób  doświadczamy 

przemienienia  Jezusa  i  jesteśmy  świadkami    Jego 

Chwały  podczas  Mszy  Świętej,  w  której  z  wiarą 

uczestniczymy. Udział we Mszy Świętej  jest  czasem, 

w którym doświadczamy Boskiej chwały Jezusa i Jego 

mocy poprzez słuchanie Słowa Bożego i,przyjmowanie Komunii świętej. Jezus przemieniając się  dla nas na ołtarzu, zaprasza nas, abyśmy Mu pozwolili przemieniać nasze życie i aby nasza przemiana była świadectwem dla innych. 

 

Refleksja na I niedzielę WP

W zbiorze opowiadań Bruna Ferrero: „Ważna róża” znajduje się  jedno  zatytułowane:  „Wiedziałeś  o  tym!”.  Chciałbym właśnie tym opowiadaniem zacząć dzisiejszą refleksję.

W  jednym  z  indiańskich  plemion  istniał  zwyczaj,  wedle którego  młodych  chłopców  uznawano  za  ludzi  dorosłych wówczas,  gdy  spędzili  pewien  czas  w  całkowitej  samotności. Przez  ten  okres  musieli  udowodnić  sobie  samym  i  całej 

wspólnocie plemiennej, że mogą już być wojownikami. W czasie takiej próby jeden z młodych ludzi zawędrował do przepięknej  doliny,  w  której  zieleniły  się  drzewa  i  kwitły wspaniałe  kwiaty.  Spoglądając  na  otaczające  dolinę  góry, zauważył  szczyt  pokryty  olśniewająco  białym  śniegiem. 

Poddam się próbie, zmierzając się z tą górą, pomyślał. Włożył koszulę ze skóry bizona, na ramiona zarzucił koc i rozpoczął wspinaczkę. Dotarłszy po wielu trudach na szczyt, ujrzał bezkresne obszary 

ścielące  się  pod  jego  stopami.  Wzrok  chłopca  wędrował swobodnie po tych krajobrazach, a serce przepełniała duma. Nagle usłyszał szmer, spojrzał w tym kierunku i zobaczył węża. Zanim zdołał uczynić jakikolwiek ruch, wąż przemówił: 

-Umieram.  Tutaj  jest  mi  za  zimno i  nie  mam  nic do  jedzenia. Schowaj mnie pod swoją koszulą i znieś w dolinę. 

-Nie -odparł  młodzieniec. 

-Znam  takich  jak  ty.  Jesteś grzechotnikiem. Jeśli Cię podniosę, ukąsisz mnie śmiertelnie. 

-Na pewno nie. W stosunku do Ciebie nie będę taki. Jeśli mnie uratujesz, nie wyrządzę Ci żadnej krzywdy. 

Młody  człowiek  nadal  odmawiał,  lecz  wąż  miał  wielką  siłę przekonywania.  Wreszcie  młodzieniec  włożył  go  pod  koszulę i zabrał ze sobą. Kiedy zeszli do doliny, wyjął go i ostrożnie ułożył  na  ziemi. Nagle  wąż  zwinął  się,  wysunął  do  przodu i ukąsił chłopca w nogę. 

-Przecież mi obiecałeś...

-zawołał młody człowiek. 

-Wiedziałeś, co ryzykujesz, biorąc mnie ze sobą 

-odparł wąż, odpełzając w dal. 

Na początku Wielkiego Postu Jezus zaprasza na , abyśmy razem z Nim udali się na pustynię i przeżyli czas nawrócenia oraz umocnienia naszej wiary, nadziei i miłości. Tak jak Jezus, spotkamy się z pokusami złego ducha, który będzie zachęcał nas do egoizmu i wiary w różnych bożków. Ale tak jak Chrystus musimy sobie zdawać sprawę z tego, że szatan jest kłamcą i jakakolwiek dyskusja z nim i pójście na ustępstwa sprawia, że popadamy w grzech, który oddala nas od Boga i zadaje śmierć duchową. Dzisiejsze opowiadanie w prosty sposób pokazuje nam logikę działania  diabła.  Indiański  chłopiec  wiedział,  że  grzechotnik  jest  śmiertelnie  jadowity,  a  jednak  poszedł  na ustępstwa, dał się okłamać i został śmiertelnie ukąszony przez węża. Takimi jadowitymi wężami w naszym życiu są 

sytuacje i okazje, które prowadzą nas do grzechu. Na pewno więc post, to czas, w którym trzeba by się wyrzec takich okazji, używek, przyjemności. Jeśli podejmujemy taką decyzję, to Bóg szczególnie teraz, w czasie Wielkiego Postu wspiera nasze wysiłki swoją łaską. A więc z optymizmem i zaufaniem w Boga zabierzmy się do wielkopostnego procesu nawrócenia.

 

Refleksja na 7 niedzielę zwykłą

W  książce  zatytułowanej:  „Dar  dawania”  Stephen  Olford opowiada  historię  protestanckiego  pastora  podczas Amerykańskiej  Rewolucji,  Petera  Millera,  który  mieszkał w Ephrata w Pensylwenii i był dobrym przyjacielem Georgea Washingtona. W tej samej miejscowości, żył także niejaki Michael Wittman, który był bardzo niedobrym i złośliwym człowiekiem  oraz  często  upokarzał  pastora  i  robił  mu  na złość. Pewnego dnia Michael Wittman został zaaresztowany 

za  zdradę  i  skazany  na  karę  śmierci.  Pastor  Peter  Miller szedł 70 mil pieszo do Philadelphi, aby się za niego wstawić i  prosił  o  ułaskawienie  zdrajcy.  „Nie,  Peter,”  Powiedział Generał  Washington.  „Nie  mogę  ułaskawić  twojego przyjaciela.”  

„Przyjaciela!”  wykrzyknął  pastor.  „On  jest moim  największym  nieprzyjacielem  ze  wszystkich  jakich 

mam.”

„Co?” wykrzyknął Washington.

„Przebyłeś pieszo 70 mil, aby uratować życie swojemu wrogowi? W takim razie twój  czyn  rzuca  na  tą  sprawę  zupełnie  nowe  światło. Ułaskawiam  go.”  I  rzeczywiście  Michael  Wittman  został zwolniony z więzienia, a jego życie było uratowane. Pastor 

Miller  wziął  go  ze  sobą  w  powrotną  drogę  do  domu w Ephrata. Tym razem wracali już jako przyjaciele.

Myślę, że pastor Peter Miller modlił się każdego dnia za swojego  nieprzyjaciela  i  ta  modlitwa  dała  mu  siłę,  aby wstawić się za nim, gdy ten był o krok od wykonania na nim kary  śmierci.  To  jest  właśnie  prawdziwe  powołanie chrześcijańskie, miłować naszych nieprzyjaciół. Chrystus dał nam  tego  przykład  na  krzyżu,  kiedy  modlił  się  za  swoich 

prześladowców i morderców. 

Czy  jesteśmy  w  stanie  kochać  taką  miłością,  tak  sami z  siebie?  Oczywiście  nie.  Nie  możemy  tego  osiągnąć  bez pomocy  Jezusa.  Tylko  On  kocha  bezwarunkowo  każdego człowieka. Modląc się za naszych nieprzyjaciół, pozwalamy Chrystusowi kochać ich przez nas.

Co jest więc naszą lekcją z dzisiejszej Ewangelii? Jeśli modlimy się za nasze dzieci, współmałżonka, przyjaciół, krewnych i tych, którym jesteśmy winni naszą wdzięczność -robimy słusznie i szlachetnie. Ale to nie wystarcza, aby być autentycznym naśladowcą Chrystusa. Dlatego zadbajmy o to, aby na liście osób, za które się modlimy, znaleźli się również nasi nieprzyjaciele. Prośmy Boga o łaski i błogosławieństwo dla nich. Jeśli trwają w złym, prośmy dla nich o łaskę opamiętania, nawrócenia i przejrzenia. Codzienna modlitwa za nieprzyjaciół zmienia również serca modlących się i sprawia, że wrogowie stają się przyjaciółmi.

 

 

 

Refleksja na 6 niedzielę zwykłą

Dzisiejsza Ewangelia uświadamia nam, że najważniejszym elementem w naszej wierze w Boga i w naszych relacjach z drugim człowiekiem jest miłość. To ona sprawa, że przykazania Boże rozumiemy głębiej i chcemy je wypełniać szczerze. I tak na przykład rozumiemy, że przykazanie nie zabijaj, nie ogranicza się tylko do powstrzymania się od

zabrania komuś życia, ale wzywa nas, abyśmy ani gniewem, ani złym słowem, ani żadnymi innymi negatywnymi emocjami nie ranili i nie krzywdzili innych. Panowanie nad sobą i swoimi słowami zawsze było postrzegane jako zadanie niezwykle trudne. Dlatego też ludzie przychodzili do pustelników, prosząc o radę. Wiedzieli bowiem, że wypowiedziane pod wpływem gniewu nierozważne słowa, potrafią niszczyć więzi rodzinne oraz więzi przyjaźni. Stąd troska o panowanie nad sobą i swoim słowem, ale także opanowanie w sytuacji, gdy pod naszym

adresem padają obraźliwe i krzywdzące słowa.

„Pewien brat przyszedł do abba Makarego Egipcjanina

i prosił go: ‘Abba, powiedz słowo, jak mógłbym się zbawić?’.

Starzec mu rzekł: ‘Idź do grobowca i lżyj umarłych’.

Brat więc poszedł, lżył ich i ciskał kamieniami, a potem wrócił do starca, ten zaś go zapytał: ‘Nic ci nie odpowiedzieli?’.

On odrzekł: ‘Nic’. Starzec na to: ‘idź znowu jutro

i wychwalaj ich’. Brat poszedł i chwalił ich, mówiąc: ‘O wyświęci i sprawiedliwi, apostołowie!’ – a potem wrócił do starca i oznajmił mu: ‘Wychwalałem’. Starzec spytał:‘I nic ci nie odpowiedzieli?’. Brat na to: ‘Nic’. Rzekł mu starzec: ‘Widzisz, tak ich lżyłeś, a oni na to nie odpowiedzieli ani słowa, a potem tak ich wychwalałeś, a oni i na to nic: otóż tak samo i ty, jeżeli chcesz być zbawiony, stań się jak umarły. I nie przejmuj się ani krzywdami, ani ludzkimi pochwałami, jak ci umarli: w ten sposób będziesz zbawiony”.

Miłość do Boga i bliźniego pomoże nam opanować nasze emocje i zapanować nad językiem, abyśmy

nie obrażali i nie krzywdzili naszych bliźnich, nawet wtedy jeśli to my będziemy urażeni zachowaniem,

lub niestosownym językiem innych.

 

 

Refleksja na Uroczystość Objawienia Pańskiego

Można  by  ich  drogę  określić  jako  poszukiwanie  prawdy i wiary, poszukiwanie sensu życia. Nazwano ich w późniejszym  czasie  Królami,  nawet  nadano  im  imiona.  W  historycznych księgach pisze się o wystawieniu im po śmierci wspaniałych grobowców, w których mimo upływu czasu ich ciała nie tylko nie uległy zniszczeniu, lecz wręcz odmłodniały. Ludzie szukają ludzi. Niektórzy pokonują duże odległości, 

aby  z  kimś  się  spotkać.  Podejmują  wiele  trudności i niewygód, aby móc zobaczyć wytęsknioną osobę. Podobnie postępowali  Mędrcy  ze  wschodu,  których  spotykamy  na kartach  dzisiejszej  Ewangelii.  Byli  oni  bardzo  konsekwentni 

w  szukaniu  Mesjasza, żadne  przeszkody  nie przerwały  ich przedsięwzięcia. „Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego,  Maryją;  upadli  na  twarz  i  oddali  Mu  pokłon. I  otworzywszy  swe  skarby,  ofiarowali  Mu  dary:  złoto, 

kadzidło i mirrę.” 

Epifania – czym jest ten dzisiejszy dzień? Co on dla nas oznacza?  To  dzień  Objawienia  się  Boga

– człowieka.  Jak podają  teksty,  objawił  się  Bóg

–człowiek,  który  postanowił nam  dać  szansę.  Wynika  z  tego,  że  powinniśmy  wiedzieć więcej  o  wierze,  miłości,  dobroci.  Powinniśmy,  fakt 

niezaprzeczalny,  ale  czy  wiemy?  „Bo  przecież  słyszeliście o  udzieleniu  przez  Boga  łaski  danej  mi  dla  was, że  mianowicie  przez  objawienie  oznajmiona  mi  została  ta tajemnica,  Nie  była  ona  oznajmiona  synom  ludzkim w poprzednich pokoleniach, tak jak teraz została objawiona 

przez Ducha świętym Jego apostołom i prorokom.”

W uroczystość Epifanii Kościół dziękuje Bogu za dar wiary, która stała się i wciąż na nowo staje się udziałem tylu ludzi. 

Świadkami  tego  daru,  jego  nosicielami,  jednymi 

z  pierwszych  byli  właśnie  owi  trzej  ludzie  ze  Wschodu. Znajduje    w    nich    swój    przejrzysty    wyraz    wiara    jako wewnętrzne otwarcie człowieka, jako odpowiedź na światło, na  Epifanię  Boga.  W  ten  dzień  jesteśmy  świadkami obrzędów  błogosławieństwa  kredy  i  kadzidła, znaczenia 

kredą  drzwi  domów.  Zaś  w  Kościołach wspominamy i    wspomagamy    misje i  misjonarzy,    którzy    nierzadko narażają własne życie, głosząc Jezusa Chrystusa.

Rozważając to wszystko, stańmy się poszukiwaczami, uszanujmy ten dzień jako dzień poszukiwania, dzień 

wrastania w wierze, dzień objawienia się Boga. W końcu jesteśmy Jego dziećmi...

BOŻE, który posłałeś na świat Swego Syna, Światłość Prawdziwą, prosimy, obdarz nas duchem wytrwałości, 

abyśmy żyjąc prawdą i miłością dali odpowiedź wiary.

 

Refleksja na Niedzielę Świętej Rodziny

W dzisiejszej Ewangelii nasza uwaga zwrócona jest na 

postawę  Heroda,  który  czyha  na  życie  nowo 

narodzonego  Dziecięcia.  W  chwili,  kiedy  dobro  o

bjawiło się z wielką mocą w szopce w Betlejem, również  zło  zaatakowało  ze  zdwojoną  siłą.    Święta  Rodzina jednak bardzo skutecznie przeciwstawia się złu i chroni Dziecię  oraz  więź  małżeńską.  Odnoszą  sukces  dzięki ufności i wierze w Boga, z której wypływa autentyczna miłość.Niestety  jesteśmy  dzisiaj  świadkami  wypaczania właściwie rozumianej miłości przez sprowadzanie jej do zaspokajania  własnych  pożądań,  lub  do  mnożenia przyjemnych doznań. Tak wygląda karykatura miłości, będąca w istocie formą egoizmu. Jeśli mąż, żona i dzieci dadzą  się  zwieść  takiej  wizji  rzekomego  szczęścia, 

bardzo  szybko  zamieniają  swój  pobyt  pod  jednym dachem  w  piekło  na  ziemi.  Egoizm  bowiem  jest nastawiony wyłącznie na branie, a drugi człowiek staje się tylko narzędziem do zaspakajania swoich potrzeb. 

Tymczasem  nie  ma  szczęśliwej  rodziny  bez 

autentycznej  miłości,  a  ta  możliwa  jest  jedynie 

wówczas, gdy istnieje gotowość do poświęcenia i ofiary. Matka prawdziwie kochająca swoje dziecko jest zdolna do każdego poświęcenia, jeśli tylko będzie to służyć jego autentycznemu dobru. Ojciec i mąż zawsze znajdzie  czas  dla  swoich  najbliższych,  nawet  jeżeli  stanie  się  to  kosztem  jego  obowiązków zawodowych. W okresie przedświątecznym jeden z kanałów telewizyjnych przeprowadzał wywiad z  dziećmi  na  temat  ich  pragnień  i  oczekiwań  z  okazji  Bożego  Narodzenia.  Mała  dziewczynka odpowiedziała, że jej największym pragnieniem jest, aby jej tata miał więcej wolnego z pracy i ten czas spędził z nią. Oczywiście każda ofiara, także poświęcenie czasu, jest czymś trudnym, ale bez niej nie ma prawdziwej miłości.

 

Refleksja na Uroczystość Bożego Narodzenia

Podczas mojej czteroletniej pracy w Stroniu Śląskim lubiłem jeździć na pasterkę do Gierałtowca. Tam ks. Proboszcz wraz z młodzieżą i zaangażowanymi parafianami  przygotowywał żywą szopkę Bożonarodzeniową z prawdziwymi zwierzątkami,a prawdziwi rodzice z maleńkim dzieciątkiem pełnili rolę św. Rodziny a  młodzież występowała przebrana za postacie: pasterzy i trzech mędrców. Uroczyście wnoszono Najświętrzy Sakrament i postawiono nad żłóbkiem. Wszyscy w ciszy adorowali Chrystusa w Eucharystii. Tamtejsi mieszkańcy nazwali to wydarzenie nabożeństwem: „Greccio”. Nazwa ta pochodzi od nazwy małego miasteczka Greccio we Włoszech, gdzie Św. Franciszek zorganizował pierwszą żywą szopkę. Relację tego wydarzenia znajdujemy w życiorysie Biedaczyny z Asyżu, napisanego przezTomasza z Celano. Pochylmy się nad treścią tego opisu i niech refleksja nad tym tekstem, pomoże nam w głębszym przeżyciu tajemnicy Wcielenia.

„Nastał dzień radości, nadszedł czas wesela. Z wielu miejscowości zwołano braci. Mężczyźni i kobiety z owej krainy, pełni rozradowania, według swej możności przygotowali świece i pochodnie dla oświetlenia nocy, co promienistą gwiazdą oświeciła niegdyś wszystkie dnie i lata. Wreszcie przybył święty Boży i znalazłszy wszystko przygotowane, ujrzał i ucieszył się. Mianowicie nagotowano żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt. Przybyły rzesze ludzi, ciesząc się w nowy sposób z nowej tajemnicy. Głosy rozchodziły się po lesie, a skały odpowiadały echem na radosne okrzyki. Bracia śpieszyli, oddając Panu należne chwalby, a cała noc rozbrzmiewała okrzykami wesela. Święty Boży stał przed żłóbkiem, pełen westchnień, przejęty czcią i ogarnięty przedziwną radością. Ponad żłóbkiem kapłan odprawiał uroczystą mszę świętą, doznając nowej pociechy.

Święty Boży ubiera się w szaty diakońskie, był bowiem diakonem, i donośnym głosem śpiewa świętą 

Ewangelię. A jego głos mocny i słodki, głos jasny i dźwięczny, wszystkich zaprasza do najwyższych nagród. Potem głosi kazanie do stojącego wokół ludu, słodko przemawiając o narodzeniu ubogiego Króla i małym miasteczku Betlejem. Często też, gdy chciał nazwać Chrystusa „Jezusem”, z powodu bardzo wielkiej miłości zwał Go „dziecięciem z Betlejem” i jak becząca owca wymawiał słowo „Betlejem”, napełniając całe swe usta głosem, a jeszcze bardziej słodkim uczuciem. Również, gdy wzywał „dziecięcia z Betlejem” lub „Jezusa”, zdawał się oblizywać wargi językiem, na podniebieniu smakując i połykając słodycz tego słowa. Tamże Wszechmogący rozmnożył swe dary, a pewien cnotliwy mąż miał dziwne widzenie. Widział w żłóbku leżące dzieciątko, bez życia, ale kiedy święty Boży zbliżył się doń, ono jakby ożyło i zbudziło się ze snu. To widzenie nie jest nieodpowiednie, gdyż w wielu sercach dziecię Jezusa zostało zapomniane. Dopiero Jego łaska, za pośrednictwem sługi świętego Franciszka sprawiła, że zostało w nich wskrzeszone i wyrażone w kochającej pamięci. Wreszcie zakończył się uroczysty obchód i każdy z radością powrócił do siebie” 

 

Refleksja na III niedzielę adwentu

          W jednym ze słynnych musicali  granym na Broadway  pt. „Oliver”,  główny  bohater  sztuki,  Oliver  Twist,  jest  sierotą. Sierociniec w którym mieszka jest okropnym i nieludzkim miejscem  .Ciemny,  ciasny, zbyt zimny w zimie , za gorący w  lecie  .  Nigdy  nie  ma  wystarczająco  dużo  żywności, czystego ubrania, czy wygodnych łóżek .

          W  pierwszej  scenie  musicalu,  sieroty  jedzą  ich  dzienny przydział kleiku, pod groźnym spojrzeniem opiekuna. Oliver kończy swoją skromną porcję , ale wciąż jest głodny. Zanosi pustą  miskę  do  wychowawcy  i  pyta:  "  Proszę  pana,  czy mógłbym  dostać trochę  więcej?"  Nadzorca wpada  w furię. Jest  zdumiony  i  rozwścieczony    prośbą  chłopca.  Zaczyna śpiewać piosenkę, w której wyjaśnia, że  w sierocińcu nikt nigdy  nie  prosi  o  więcej,    nikt  nigdy  nie  oczekuje  czegoś więcej. Wychowankowie powinni być zadowoleni z tego co otrzymali .

          Nasze serca zostały  tak stworzone, że ciągle oczekują czegoś więcej.  To  dlatego,  tak  jak  Olivier  z  musicalu,  zawsze oczekujemy  wspanialszych  rzeczy.  To  nie  jest  nasza  wina. Bóg stworzył nas w ten sposób. Pragniemy miłości , szczęścia i  wieczności  .  Żadne  ziemskie  rzeczy  nie  zaspokoją    tego rodzaju głodu . Tylko Bóg może ugasić w nas to pragnienie. Okres Adwentu sprawia, że wszystkie te piękne pragnienia są jeszcze  silniejsze.  Mamy  też  nadzieję,  że  zostaną  one spełnienie przez Jezusa, naszego Zbawiciela . Razem z Janem Chrzcicielem z dzisiejszej Ewangelii pytamy : „Czy Ty jesteś Tym,  który  ma  przyjść,  czy  też  innego  mamy  oczekiwać?” Otrzymujemy wiele odpowiedzi od świata, w którym żyjemy. Często odpowiedzi te brzmią: nowy telewizor na święta zaspokoi cię, nowy Ipad czy, nowy samochód lub inne „rzeczy". Tak, te rzeczy mogą przynieść nam radość i zadowolenie na chwilę . Ale nie mogą przynieść satysfakcji, której nasze dusze naprawdę pragną.

          Jezus  odpowiedział  uczniom  Jana  Chrzciciela:  „niewidomi  wzrok  odzyskują,  chromi  chodzą,  trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię.” Wszystkie te znaki były dowodem, że Jezus jest Mesjaszem . Kiedy zaprosimy Jezusa w tym Adwencie do naszego życia, my również będziemy mogli zobaczyć znaki działania łaski Bożej w nas. Od bycia ślepymi, możemy być ludźmi z  duchowym  wzrokiem,  którzy  widzą  obecność  Boga  i  potrzeby  bliźnich  .  Od  bycia  kulawymi  z  powodu naszych grzechów i słabości , możemy być ludźmi idącymi prostą drogą, wypełniając Bożą wolę na co dzień. Od bycia trędowatymi , możemy być oczyszczeni przez sakrament pokuty. Od bycia głuchymi, możemy stać się ludźmi, którzy słuchają Boga i tych, którzy, potrzebują naszej uwagi . Radujmy się więc, bo Jezus nadchodzi. 

Bądźmy gotowi i pozwólmy Mu , zaspokoić wszystkie pragnienia naszej duszy.

 

Refleksja na XXXI niedzielę zwykłą

Chciałbym być Zacheuszem

W sprawie przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa i naszego zgromadzenia się wokół Niego, prosimy was,

bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać ani zastraszyć.

Jezus otwarcie mówił o swoim powtórnym przyjściu.

Podsumowaniem i potwierdzeniem tego były słowa aniołów w dniu Jego wniebowstąpienia: „Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11). Pierwsze pokolenia chrześcijan żyły więc oczekiwaniem. Jezus zapowiadając swe powtórne przyjście, posługiwał się językiem obrazowym, choć mówił o czymś niewyobrażalnym. To powodowało, że pierwsi chrześcijanie każdego dnia czekali na Jego powrót. Równocześnie ciągle mieli przed oczyma obrazy ziemskiego życia Jezusa – jak chociażby ten, opowiedziany dziś w ewangelii przez Łukasza. Realistyczny, a zarazem niecodzienny. Poważny, a przecież ze szczyptą humoru: tłumy ludzi, na drzewie znany urzędnik. Przechodzący obok Jezus zwraca się do niego: Zacheuszu, zejdź prędko! Widzę oczyma wyobraźni, jak naczelnik

ówczesnego „urzędu skarbowego”, zdemaskowany przez Jezusa, zsuwa się w dół, czując na sobie spojrzenia

niechętnych mu ludzi. Cała sprawa, przynosząc sporo

duchowego ciepła i pokoju, ma bardzo głęboki wydźwięk.

Czyżby takie miało być Jezusowe przyjście i nasze z Nim spotkanie? Zwykłe i niezwykłe? Poważne i nieco zabawne?

W tłumie ludzi, a jednak bardzo osobiste? Oczekiwane, a przecież zaskakujące?

W ciągu prawie dwóch tysięcy lat oczekiwania postawy

chrześcijan wobec problemu powtórnego przyjścia Jezusa były i są bardzo różne. Z jednej strony jest to lęk. Z drugiej strony lekceważenie. Lęk – bo zwykło się mówić o końcu świata i ostatecznym sądzie. Lekceważenie – bo skoro tak długo nie wydarzyło się nic, to i pewnie się nie wydarzy. Stąd wyważone ale i zdecydowane słowa apostoła w liście do Tesaloniczan: nie dajcie się ani zachwiać, ani zastraszyć. Nie tylko wtedy, ale także dzisiaj co rusz odżywają zapowiedzi różnej maści „proroków”, którzy przepowiadają i dzień, i straszne okoliczności „końca świata”. Nie baczą przy tym, że Jezus mówił, że „o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13,32).

Z drugiej zaś strony nie brakuje prześmiewczych komentarzy ludzi niewierzących, którzy „takie widzą świata koło, jakie tępymi zakreślają oczy” (z Mickiewicza). A zatem? A zatem jak Zacheusz. Przynajmniej z ciekawością. Jeśli nawet nie we wszystko potrafię uwierzyć, to może warto wdrapać się na drzewo choćby po to, by zobaczyć i samemu się przekonać. Innymi słowy –

potrzebna jest otwartość, gotowość przyjęcia wszystkiego, co okaże się prawdą. I jeszcze coś – potrzebna jest gotowość przemiany serca, sumienia, życia. Jak u Zacheusza. Taka postawa – otwartości i gotowości pomaga odnaleźć samego siebie. Umożliwia także szersze, dalej sięgające spojrzenie na świat, na życie, na Boga. Wtedy któregoś dnia na naszej drodze stanie Jezus, każe zejść z drzewa i wprosi się do naszego domu. I to wcale nie będzie koniec, lecz początek nowego świata, nowego życia. Chciałbym być Zacheuszem, wyzbyć się zła, bez reszty uwierzyć w Boga i Bogu. Bo i we mnie jest Jego nieśmiertelne tchnienie.

 

Refleksja na II niedzielę adwentu

Dniami i nocami, pod głównym dworcem jednego 

z dużych miast spotykał się tłum ludzi z marginesu: 

włóczędzy, złodziejaszki, imigranci i młodzi narkomani. Wszelkiego rodzaju i wszelkiej maści. Gołym okiem było widać, że są nieszczęśliwi i zrozpaczeni. Długie brody, zaczerwienione oczy, trzęsące się ręce, łachmany, brud. Potrzebowali nie tyle pieniędzy, co odrobiny pociechy i siły do życia, ale dziś prawie nikt nie potrafi tego dać. 

Na tle tej biedoty rzucał się w oczy pewien młodzieniec, brudny, o długich i zaniedbanych włosach, krążący wśród innych biednych 

rozbitków miasta, jak gdyby miał swoją osobistą tratwę ratunkową.

           Kiedy  wszystko  zdawało  się  iść  jak  najgorzej,  w  chwilach samotności  i  najczarniejszej  rozpaczy,  młodzieniec  wyciągał z  kieszeni  wyświechtaną  i  pomiętą  karteczkę  i  czytał  ją.  Potem starannie  składał  i  chował  do  kieszeni.  Czasami  całował  ją, przykładał  do  serca  albo  do  czoła.  Przeczytanie  karteczki wywoływało  natychmiastowy  rezultat.  Młodzieniec  wydawał  się 

pocieszony, prostował plecy, nabierał odwagi.

            Co zawierała ta tajemnicza karteczka? Zaledwie kilka słów: „Małe drzwi są zawsze otwarte”. Tylko tyle.

            Była to karteczka, którą przysłał mu ojciec. Oznaczała, że przebaczono mu i w każdej chwili mógł wrócić do domu. I pewnej nocy rzeczywiście to zrobił. Zastał otwarte małe drzwi do przydomowego 

ogrodu. W milczeniu wszedł po schodach i położył się do łóżka.

            Kiedy się obudził o poranku, obok jego łóżka stał ojciec. Uścisnęli się w milczeniu.

           To  już  druga  niedziela  adwentu.  Tydzień  temu  Boże  Słowo przypomniało  nam,  że  mamy  być  zawsze  gotowi  na  spotkanie z Chrystusem. Wprawdzie nie znamy dnia, ani godziny powtórnego 

przyjścia Zbawiciela, ale dlatego właśnie powinniśmy czuwać i być przygotowani. Wiemy, że spotkamy Jezusa w już niedługo w Dzień Bożego Narodzenia. Tak Chrystus narodził się już 2000 lat temu, 

ale  w  tajemnicy  Bożego  Narodzenia  będzie  się  chciał  narodzić ponownie  w  naszych  sercach.  Dzisiejsza  Ewangelia  zaprasza  nas abyśmy  uczynili  ścieżki  naszego  życia  prostymi  i  równymi  dla 

Chrystusa.  

               Jako  katolicy  mamy  sakrament  spowiedzi,  który  powinniśmy wykorzystać do prostowania naszych ścieżek.  Proszę was w tym roku, abyście przy rachunku sumienia przed spowiedzią zwrócili 

waszą  uwagę  w  sposób  szczególny  na  trzy  pierwsze  przykazania dekalogu. Mówią one o naszej relacji z Bogiem. Czy stawiam Boga na pierwszym miejscu w moim życiu? Czy modlę się codziennie i jaka jest jakość mojej modlitwy? Czy moja modlitwa 

zawiera  takie  części  jak:  prośba  o  przebaczenie  popełnionych  grzechów,  dziękczynienie za  otrzymane  łaski  i  dary, chwalenie Go za obecność w moim życiu, prośba o zbawienie dla mnie i innych ludzi, czy modlę się o łaski dla innych? 

A co z moim uczestnictwem na Mszach Świętych w niedzielę i przykazane święta. Czy nie opuszczam ich dla błahej przyczyny? Czy uczestniczę na Mszy Św. aktywnie i z uwagą? Czy imię Boga i świętych używam w modlitwie i w moich aktach strzelistych ( Jezu Ufam Tobie, Jezu kocham Ciebie itp..) aby w ciągu dnia nie zapomnieć o Bogu? Takie lub podobne pytania powinniśmy zadać sobie przed spowiedzią, aby ocenić głębię i intensywność naszej więzi z Bogiem.  

          Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana. Niech dobrze odbyta świąteczna spowiedź , pomoże nam uczynić nasze serca radosnymi na spotkanie z Jezusem.

 

Refleksja na I niedzielę adwentu

Pewna historyjka opowiada o świecach, które znajdowały się razem w tym samym pokoju. Jedna z nich, która nie była tak okazała,  porównywała  się  z  innymi.  Niektóre  były  bardzo pięknie  udekorowane,  inne  małe  i  skromne  tak  jak  ona. 

Niektóre  miały  kolor  biały,  inne  niebieski    albo  różowy, a  jeszcze  inne  były  koloru  zielonego.  Świeczka  nie  miała pojęcia,  dlaczego  właśnie  znajduje  się  w  tym  miejscu. Wygląd  innych  świec  powodował,  że  czuła  się  mała i niepotrzebna. Po zachodzie słońca, kiedy pokój stawał się coraz  ciemniejszy,  zauważyła  wysokiego  mężczyznę,  który zbliżył się do niej z zapaloną zapałką, aby podpalić jej knot. 

„Nie! Nie!”zakrzyczała świeca. „Nie zapalaj mnie, proszę!” Ale  świeca  wiedziała  również,  że  człowiek  nie  usłyszy  jej krzyku i przygotowała się na ból. Ku jej zdziwieniu, pokój wypełnił się światłem. Początkowo nie wiedziała skąd ono pochodzi, bo przecież mężczyzna zgasił zapałkę. Ku swojej 

radości  zobaczyła,  że  światło  pochodzi  od  niej  samej. Następnie mężczyzna po kolei zapalał dalsze świece, które wydawały takie  samo światło jak ona. W czasie następnych kilku godzin świeca zauważyła, że jej wosk powoli się topi. Zrozumiała  również,  że  umrze  za  parę  godzin. Po uświadomieniu sobie tego faktu, wiedziała już jaki jest cel jej istnienia. „Celem mojego życia jest świecić aż do końca 

moich dni” wyszeptała. Kiedy w każdym tygodniu adwentu zapalamy świece na wieńcu, przypomina nam to, że nasze życie jest drogą, jest wezwaniem, jest misją, a nie jest celem. Jest pielgrzymką ku Bogu.

             Tak więc nasze życie na ziemi nie jest celem samo w sobie. Życie nasze jest adwentem, czyli oczekiwaniem na Boga. Jest to oczekiwanie radosne, pełne światła i nadziei, bo Zbawiciel przychodzi.  Kolejny raz chcemy przygotować nasze serca na radość Bożego Narodzenia. Będziemy mieć wiele okazji, aby wyrazić naszą dobroć i miłość do Boga i ludzi w tym adwencie. Pamiętajmy o modlitwie, o tym, aby w każdy prezent, życzenia świąteczne i pozdrowienia wkładać żywą wiarę, nadzieję i miłość. 

W okresie adwentu zewnętrznym znakiem i symbolem naszego oczekiwania jest wieniec. Ma on zielony kolor, który  oznacza  nadzieję.  Cztery  świece  symbolizują  wiarę,  nadzieję,  miłość  i  pokój.  Okrągły  kształt  mówi o doskonałości i nieskończoności Boga, na którego czekamy. Zaprasza nas również, abyśmy nasze adwentowe oczekiwanie przeżywali we wspólnocie rodzinnej, parafialnej i całego Kościoła.

 

Refleksja na Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata

Na Placu Świętego Piotra w Rzymie , stoi starożytny egipski obelisk pojedynczy  blok  z  marmuru, 

prawie 31 metrów wysokości, w kształcie pomnika Waszyngtona i waży 330 ton .Obelisk został wzniesiony około roku 1850 p.n.e. jako pomnik faraona Egiptu.

         W    czasach    Chrystusa,    po    podbiciu    Egiptu    przez Rzymian, rzymski cezar Kaligula przeniósł  obelisk do Rzymu, jako znak wyższości Rzymu nad Egiptem.

         Wieki później, gdy barbarzyńcy najechali Rzym i miasto zniszczono  do  reszty,  obelisk  runął.  Bluszcz  wyrósł wokół  niego,  a  ziemia  do  połowy  pochłonęła  go w pobliżu starej Bazyliki Świętego Piotra .

           Po nawróceniu barbarzyńców przez Kościół, kiedy nowa kultura  chrześcijańska  wzrastała  i  rozkwitała,  oraz Bazylika Świętego Piotra została odbudowana i rozbudowana,  Papież  Sykstus  V  nakazał  umieścić  obelisk w centrum placu Świętego Piotra , gdzie stoi do dziś .

          Nie  jest  on  już  przypomnieniem  zagłady  imperiów Egipskiego  i  Rzymskiego,  i  wyczynów  barbarzyńców. Teraz  jest  on  w  służbie  Królestwa  Jezusa  Chrystusa. Teraz  wieńczy  go  krzyż  z  brązu,  a  wewnątrz  tego brązowego  krzyża  jest  umieszczony  mały  fragment prawdziwego  krzyża,  na  którym  Chrystus  został ukrzyżowany Jego tron.

          Na  nasadzie  obelisku  została  wyrzeźbiona  dedykacja, aby przypomnieć nam, że ten tron jest inny, inny niż tron  Faraona  czy  tron  Cezara.  Część  dedykacji skierowana na zewnątrz, na resztę świata, brzmi: [ Ecce crux domini, partes fugite adversae, vincit leo de Tribu judae ] Oto krzyż Pana , niech jego wrogowie uciekają, lew plemienia Judy zwyciężył ! Część napisu z widokiem na bazylikę brzmi: [Christus vincit ! Christus regnat ! ] Chrystus Król zwyciężył prawdziwie, a Jego królestwo będzie trwać na wieki.

           Jezus został królem poprzez miłość, która zaprowadziła Go aż na krzyż, aby nas zbawić. Każdy, kto chce  być  częścią  Jezusowego  królestwa,  jest  przez  Niego  wezwany  do  miłości  Boga  i  bliźniego. Do miłości niełatwej, która kosztuje ofiary i wyrzekanie się siebie samego, czasami nawet prowadzi do ofiary z życia. Niech więc również i w naszych sercach będzie więcej miłości i ufności w Boga. Kto wytrwa do końca będzie zbawiony. Boża miłość i prawda zawsze zwyciężają.

Chrystus wodzem, Chrystus Królem, Chrystus władcą nam.

 

Refleksja na XXVII niedzielę zwykłą

Dzisiejsze Słowo Boże zachęca nas do odpowiedzi na dwa ważne pytania dotyczące naszej wiary.

Jaka jest nasza wiara i czy we wszystkim potrafimy zaufać Panu Bogu. Jezus mówi nam, że gdybyśmy mieli wiarę jak ziarno gorczycy to bylibyśmy w stanie robić wielkie rzeczy, nawet takie, których nie jesteśmy

w stanie dokonać o ludzkich siłach. Wiara daje nam siłę do niesienia codziennych przeciwności i ciężarów

bez tracenia nadziei. Wiara wymaga również zaufania Bogu we wszystkim. Dzięki ufności w Boga potrafimy

przetrwać najcięższe chwile i dokonywać wielu wspaniałych rzeczy.

Trzy lata temu ukazała się w języku polskim książka

Antoniego Ferrary pt. Byłem zły. Jest to autobiografia

prezentująca jeden rok z życia dwunastoletniego chłopca.

Główny bohater opowiada o sobie, że tak źle się zachowywał w szkole, że nikt z nim nie mógł wytrzymać. Wstydził się być dobrym i dlatego nieustannie robił głupie kawały. Chciał, żeby go uważano za złego i na wszelkie sposoby starał się

potwierdzać, że tak jest. Doszło do tego, że nikt już się niczego dobrego po nim nie spodziewał i wtedy oddano go do ośrodka prowadzonego przez księdza o imieniu Constantino. Przebywało w nim kilku nastolatków, z którymi nikt nie wiązał już żadnych nadziei. Chłopiec nadal w ośrodku czynił głupie kawały. Pierwszy szok, który go spotkał, był związany

z tym, że nikt na niego nie krzyczał. Zawsze za swoje

zachowania był ostro karany, a tu nie. Wydawało mu się wręcz, że nikt nie zwraca uwagi na jego wybryki. Po pewnym czasie ksiądz zapytał go, jakie ma marzenia. Chłopiec uświadomił sobie, że nie ma żadnych marzeń ani planów. Po chwili jednak odpowiedział, że chciałby mieć psa. Za kilka dni otrzymał psa, którym miał się zajmować. Pies był ze

schroniska i był wyjątkowo agresywny wobec ludzi, dlatego chłopiec musiał go pilnować i poświęcać mu wiele czasu, aby go nieco oswoić. Zaczęło mu zależeć na psie. A nawet zaczął czuć się odpowiedzialny, żeby pies nie czynił nikomu nic złego. Odpowiedzialność za psa doprowadziła do częściowej przemiany chłopca. Ale największym wstrząsem były słowa księdza, że „nawet święci mają za sobą przeszłość, a więc i przed grzesznikami jest przyszłość”. Wtedy ten dwunastolatek zrozumiał, że w jego życiu nie wszystko jest stracone, że może jeszcze wygrać swoje życie. Końcowe egzaminy w gimnazjum zdał na same

piątki.

Kluczem do zmiany życia chłopca była wiara księdza, który jako jedyny nie spisał go na straty i nie stracił co do niego nadziei.

Na ścianie w naszym kościele wisi obraz z wizerunkiem Jezusa miłosiernego z napisem:

Jezu Ufam Tobie. Te słowa Jezus przekazał Św. Faustynie, aby pomogła ludziom wprowadzać je w czyn. Potrzeba, abyśmy każdego dnia zaczynali nasz dzień z odnowieniem aktu wiary i z ufnym oddaniem naszego życia Jezusowi.

 

Refleksja na XXVI niedzielę zwykłą

Jaki szczególny grzech popełnił bogacz? Przecież nie

nakazał, aby Łazarza wyrzucono z jego domu, nie

sprzeciwiał się temu, że spożywał on spadające z jego stołu kromki chleba. Nie kopał siedzącego w kącie żebraka. Nie był wobec niego wyjątkowo okrutny. Grzech bogacza polegał na tym, że nigdy nie zauważał on Łazarza, traktował go jako element pejzażu, jego sytuację uważał za naturalną i konieczną, podczas gdy on sam rozkoszował się dostatkiem. Jak ktoś

powiedział: To nie zły uczynek, ale brak dobrego uczynku zaprowadził bogacza do piekła. Grzech bogacza polegał na tym, że patrząc na potrzeby i cierpienia świata, nie wzruszał się tym zbytnio i nie smucił; widok głodnego i cierpiącego człowieka nie wzbudzał w nim uczucia litości i dlatego nie okazywał mu żadnej pomocy. I został ukarany jako człowiek, który nigdy niczego nie zauważał.

Bruno Ferrero w zbiorze opowiadań „365 krótkich opowiadań dla ducha” opisuje następującą historię:

„Straszliwa burza rozszalała się na morzu. Ostre podmuchy lodowatego wiatru przeszywały wodę i unosiły w olbrzymich falach, które spadały na plażę, niczym uderzenia młota mechanicznego. Jak stalowe lemiesze orały dno morskie, wyrzucając z niego na dziesiątki metrów od brzegu małe zwierzątka, skorupiaki, małe mięczaki. Gdy burza minęła tak gwałtownie, jak przyszła, woda uspokoiła się i cofnęła. Teraz plaża była pokryta błotem, w którym zwijały się w agonii tysiące, tysiące rozgwiazd. Było ich tyle, że plaża wydawała się być zabarwiona na różowo. Zjawisko to przyciągnęło wielu ludzi ze wszystkich stron wybrzeża. Przyjechały nawet ekipy

telewizyjne, aby sfilmować to dziwne zjawisko. Rozgwiazdy były prawie nieruchome. Umierały. Wśród tłumu stało również dziecko, trzymane za rękę przez ojca. Oczyma zasmuconymi wpatrywało się w małe rozgwiazdy. Wszyscy na nie patrzyli, ale nic nie robili. Nagle dziecko puściło rękę ojca, zdjęło buciki i skarpetki, i pobiegło na plażę. Pochyliło się i małymi

rączkami wzięło trzy rozgwiazdy, i biegnąc szybko zaniosło je do wody, potem wróciło i zaczęło robić to samo. Zza cementowej balustrady jakiś mężczyzna zawołał:

– Co robisz, chłopczyku?

– Wrzucam do morza rozgwiazdy. W przeciwnym razie wszystkie zginą na plaży – odpowiedziało dziecko.

– Tu znajdują się tysiące rozgwiazd, nie możesz uratować ich wszystkich. Jest ich zbyt wiele! – zawołał mężczyzna. – Tak dzieje się na tysiącach innych plaży wzdłuż brzegu! Nie możesz zmienić tego faktu!

Dziecko pochyliło się, by wziąć do ręki inną rozgwiazdę i rzucając ją do wody, powiedziało: – A jednak zmieniłem ten fakt dla tej oto rozgwiazdy.

Mężczyzna przez chwilę milczał, potem pochylił się, zdjął buty i skarpety, i zszedł na plażę. Zaczął zbierać rozgwiazdy i wrzucać je do morza. Po chwili zrobiły to samo dwie dziewczyny. Było ich czworo, wrzucających rozgwiazdy do wody. Po paru minutach było ich 50,

potem 100, 200, tysiące osób, które wrzucały rozgwiazdy do morza. W ten sposób uratowano je wszystkie.”

Każdy z nas może coś dobrego zrobić w swoim środowisku, aby zmienić los innych. Co więcej nasz przykład może pociągnąć innych.

Straszny jest grzech obojętności i znieczulicy wobec problemów, które dotykają naszych bliźnich. Łazarzy w naszym życiu spotykamy na każdym kroku. Tak, w pierwszym rzędzie są to ludzie głodni, ubodzy, chorzy odrzuceni i niezaradni życiowo, którzy potrzebują aby

ich nakarmić, przyodziać i dać im schronienie. Mamy też łazarzy innego rodzaju, ludzi smutnych, strapionych, tracących nadzieję. Są to często osoby, które nie są głodne, czy też nie mają dachu nad głową. Są to ludzie potrzebujący naszego zainteresowania się nimi, naszego czasu, naszego współczucia, uśmiechu, modlitwy. Zdarza się że tym Łazarzem jest ktoś, kto z naszej rodziny: żona, mąż, dzieci, dziadkowie. Nie bądźmy obojętni, otwórzmy oczy naszych serc i zaopiekujmy się naszymi Łazarzami.

 

Refleksja na XXV niedzielę zwykłą

Św. Ojciec Pio z Pieterelciny powiedział : „Bądź zawsze

wiernym Bogu i dotrzymuj złożonych Mu obietnic, nie

zwracaj uwagi na kpiny głupców. Wiedz, że świat zawsze naigrywał się ze świętych, ale oni podeptali wszystko co światowe i odnieśli zwycięstwo.”  Dzisiejsza Ewangelia zachęca nas do bycia człowiekiem uczciwym i wiernym Bogu nawet w rzeczach małych. Taka postawa wymaga nieustannej pracy nad sobą i formowania naszych serc według wartości ewangelicznych. Musimy się starać być ludźmi dobrego serca.

Był kiedyś człowiek, który siedział na skraju oazy u wejścia do pewnego miasta na Bliskim Wschodzie. Jakiś młodzieniec zbliżył się do niego i zapytał: Nigdy nie byłem w tych stronach. Jacy są mieszkańcy tego miasta? Starzec odpowiedział mu pytaniem: A jacy byli mieszkańcy miasta, z którego przybywasz? Egoistyczni i źli. Dlatego chętnie stamtąd wyjechałem. Tacy są też mieszkańcy tego miasta – odpowiedział starzec. Wkrótce potem inny młodzieniec zbliżył się do mężczyzny i zadał podobne pytanie. Dopiero

przybyłem do tego kraju. Jacy są mieszkańcy tego miasta?

Starzec znów odpowiedział tym samym pytaniem: A jacy byli mieszkańcy miasta, z którego przybywasz? Byli dobrzy, szlachetni, gościnni i uczciwi. Miałem wielu przyjaciół i trudno mi było ich pozostawić. Również mieszkańcy tego miasta są tacy – odpowiedział starzec. Kupiec, który przyprowadził swoje wielbłądy do wodopoju, słyszał te rozmowy i kiedy drugi młodzieniec oddalił się, zwrócił się do starca z wyrzutem: Jak możesz dawać dwie zupełnie różne odpowiedzi na to samo pytanie, postawione

przez dwie osoby? Synu mój, odpowiedział starzec, każdy nosi swój świat w sercu. Ten, kto nie znalazł nic dobrego w przeszłości, nie znajdzie też nic dobrego tutaj. Natomiast ten, kto posiadał przyjaciół w innym mieście, znajdzie również tutaj lojalnych i wiernych przyjaciół. Osoby bowiem są takie, jakimi my je znajdujemy

Człowiek dobrego serca, który je formuje według Ewangelii wie, że pieniądze nie są Bogiem, i że nie żyjemy po to żeby mieć, ale po to aby bardziej być. Pieniądze i dobra doczesne są tylko środkami do wykorzystania ich tutaj dla dobra innych a przez to do zaskarbienia sobie łask w niebie. 

 

Refleksja na XXIV niedzielę zwykłą

Bruno Ferrero w jednym ze zbiorów swoich opowiadań

przytacza następującą historię:

„Trzej młodzieńcy odbyli skrupulatnie swoje studia w szkole wielkich mistrzów. Przed rozstaniem przyrzekli sobie, że objadą świat i powrócą po upływie roku, przywiózłszy ze sobą najcenniejszą rzecz, jaką każdemu uda się znaleźć. Pierwszy z nich nie miał wątpliwości: wyruszył na poszukiwanie najpiękniejszego i największego klejnotu. Przemierzył morza i pustynie, wszedł na szczyty i odwiedził miasta, aż zdobył najpiękniejszy klejnot, jaki kiedykolwiek istniał pod słońcem. Powrócił do ojczyzny w oczekiwaniu na przyjaciół. Drugi wrócił krótko po nim, trzymając za rękę dziewczynę o najsłodszym i najpiękniejszym obliczu. Zapewniam cię, że nie ma nic cenniejszego ponad dwie osoby, które się kochają – powiedział do przyjaciela. Postanowili zaczekać na trzeciego.

Wiele lat minęło, zanim powrócił. Wyruszył on na poszukiwanie Boga. Rozmawiał z najbardziej znanymi mistrzami we wszystkich miastach, ale Boga nie spotkał. Czytał i uczył się, nie znajdując Boga. Zrezygnował ze wszystkiego, ale Boga nie znalazł. Pewnego dnia, wycieńczony samotną włóczęgą, rzucił się w trawę nad brzegiem jeziora. Zaciekawiony śledził ruchy zaniepokojonej kaczki, poszukującej pomiędzy trzcinami swoich młodych. Kaczątek było wiele, były bardzo ruchliwe i aż do zachodu słońca kaczka szukała ich, pływając bez odpoczynku wśród trzcin – dopóki ostatnie pisklę nie powróciło pod jej skrzydła. Wtedy człowiek uśmiechnął się i rozpoczął powrót do kraju. Gdy przyjaciele go zobaczyli, jeden pokazał mu klejnot, a drugi dziewczynę, która została jego żoną. Następnie, oczekując w napięciu, zapytali go: – A ty, cóż cennego znalazłeś? Coś wspaniałego, skoro zajęło ci to tyle lat. Poznajemy to po twoim uśmiechu…

– Szukałem Boga – odpowiedział trzeci młodzieniec.

– I znalazłeś Go? – zapytali dwaj pozostali, zaskoczeni.

– Odkryłem, że to On poszukiwał mnie “

Kochani czy nie jest to najwspanialsza wiadomość i przesłanie dzisiejszej Ewangelii, że to właśnie Bóg szuka Ciebie i mnie. Nasz Ojciec w Niebie kocha nas tak bardzo, że żaden nasz grzech , czy występek nie jest w stanie powstrzymać Go od kochania nas i poszukiwania, gdy się zagubimy. Bóg jest stale ten sam. On nigdy nie zmienia swojej decyzji miłowania nas. Ukochał nas tak bardzo, że Syna swojego Jezusa dał, który dobrowolnie oddał życie za nasze grzechy i wstał z martwych, abyśmy mogli mieć zbawienie. Nawracajmy się więc i pozwólmy Mu nas odszukać. Wychodźmy z ciemnych kryjówek grzechu, słabości oraz bylejakości chrześcijańskiego życia i podążajmy w stronę miłosiernej miłości Boga Ojca. “ Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać.” Również my dołączmy do ich grona i słuchajmy słów Jezusa . Słów, które niosą przebaczenie i miłosierdzie oraz zachętę do pięknego życia zgodnego z Bożą prawdą, życia Dzieci Bożych wolnych od grzechu i napełnionych łaską Bożą. 

 

Refleksja na XXIII niedzielę zwykłą

W dzisiejszej Ewangelii Jezus przypomina nam,

że jednym z podstawowych warunków pójścia za Nim

jest niesienie swego krzyża : „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za mną, ten nie może być moim uczniem”. Ogólnie kiedy mówimy o krzyżu to zaraz naturalnie kojarzy się on nam z czymś negatywnym i raczej z czymś czego najlepiej uniknąć albo w ogóle w swoim życiu nie spotkać. Dlatego od czasu do czasu potrzebujemy tego ewangelicznego spojrzenia na nasze krzyże, aby zrozumieć że one przybliżają nas do Chrystusa i że Chrystus razem z nami niesie nasze krzyże.

Pewien kapłan otrzymał list od kobiety, która pisze

o swoim ciężkim krzyżu, który stał się cennym skarbem w jej życiu. „Miałam syna, który urodził się głuchoniemy i lekarze od razu chcieli go zamknąć w zakładzie dla upośledzonych. Ale mój syn pracował bardzo ciężko z osobami, które pomagały mu żyć w normalnym świecie. Dzięki temu dało się zauważać duże postępy w jego rehabilitacji od etapu, gdzie nie rozróżniał żywej rzeczy od kamienia do momentu w którym zaczął się bawić z naszym małym psem. Nauczył się języka migowego w takim stopniu, że potrafił wyrazić swoje uczucia i pragnienia. Za każdym razem kiedy eksperci myśleli że to już szczyt jego możliwości, on znów zaskakiwał ich nowymi osiągnięciami. Dwa lata przed śmiercią jego częste napady złości ustąpiły nagle całkowicie i każdy terapeuta z przyjemnością z nim pracował. Nikt nie mógł zrozumieć jak to się stało, ale mój syn był bardzo szczęśliwy i swoim szczęściem dzielił się z innymi. Na rok przed śmiercią mój syn zachorował na raka złośliwego i żadne leczenie nie mogło

tego zatrzymać. Zmarł w wieku 33 lat szczęśliwy i akceptujący swoją chorobę. Przed śmiercią w migowym języku powiedział pielęgniarkom: dziękuję a do mnie: kocham cię. Wiem że obietnice Jezusa są prawdziwe i że mój syn jest w Bożym Królestwie. Często dano mi odczuć że z materialistycznego

punktu widzenia mój syn był ciężarem dla społeczeństwa ale ja wiem , że społeczeństwo staje się bogatsze dzięki obecności takich ludzi jak on. Mój syn pokazał mi jak bardzo Bóg go kocha i każdego z nas, nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, że tak nie jest. Przez mojego syna Bóg pokazał mi co tak naprawdę jest ważne: nie władza, sława, bogactwo czy przyjemność, nie te rzeczy, ale miłość. Jeśli Bóg jest wymagający od nas i posyła nam krzyże, to dlatego że chce nas nauczyć co jest w życiu najważniejsze.”

 

Refleksja na XXII niedzielę zwykłą

Pewna historia opowiada o profesorze uniwersytetu, który lecąc samolotem siedział obok prostego farmera w starszym wieku. Profesor chciał pokazać swoją wyższość i przewagę nad prostym farmerem i zaproponował mu grę podczas lotu. Farmer grzecznie podziękował, ponieważ był zmęczony i chciał się przespać. Ale profesor upierał się przy swoim.

Powiedział: „Jeśli ja zadam panu pytanie, na które pan nie odpowie , wtedy płaci mi pan $ 5. Jeśli ja nie odpowiem na pytanie, które pan mi zada, wtedy ja płacę panu $500. Zachęcony tą propozycją, farmer zgodził się na grę. Profesor zadał mu pytanie: „Jaka odległość dzieli nas od księżyca?”

Farmer bez słowa wyciągnął pięciodolarowy bankiet

z kieszeni i oddał go profesorowi. Następnie farmer zadał mu pytanie: „Co to takiego, co idzie do góry na trzech nogach, a schodzi w dół na czterech nogach?” Profesor zamilkł przez dłuższą chwilę podczas której farmer urządził sobie drzemkę. Sfrustrowany, że nie zna odpowiedzi, profesor nerwowym gestem wyciągnął $ 500 z kieszeni i budząc farmera podał

mu pieniądze. Farmer schował pieniądze do kieszeni i znowu się zdrzemnął. Profesor był poirytowany, że farmer nie podał mu odpowiedzi, zbudził farmera i zapytał : „Co to więc jest, co wchodzi do góry na trzech nogach, a schodzi w dół na czterech?” Farmer sięgnął do kieszeni wyciągnął z niej 5 dolarów, podał profesorowi po czym znowu oddał się

drzemce. Myślę, że od czasu do czasu lubimy sytuacje, w których ludzie wywyższający się nad innych zostają sprowadzeni na ziemię, tak jak w powyższej historii. W dzisiejszej Ewangelii Jezus nie próbuje nas uczyć dobrych manier o zajmowaniu

miejsc przy stole, ale wykorzystuje pyszną postawę

faryzeuszy, aby nam powiedzieć, jakimi ludźmi mamy być, aby wejść do Królestwa Bożego. „Każdy bowiem, kto się wywyższa będzie poniżony, a kto się poniża będzie wywyższony.” Pyszny człowiek jest wypełniony samym sobą, własnym Ja i nie ma tam miejsca ani dla Boga, ani dla drugiego człowieka. Dzisiejsze pierwsze czytanie z Księgi Syracydesa zachęca nas również do pokory: „O ile wielki jesteś, o tyle się uniżaj, a znajdziesz łaskę u Pana. Na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa, albowiem nasienie zła w nim zapuściło korzenie.” Na pewno pozbawianie się grzechu pychy, a zdobywanie cnoty pokory to ciężka praca duchowa. Ale właśnie do podjęcia tego wysiłku zaprasza nas dzisiejsze Boże Słowo. Codzienny rachunek sumienia i stanięcie przed Bogiem w prawdzie każdego wieczoru pomaga nam być wdzięcznymi za sukcesy i talenty, które posiadamy oraz być pokornymi, w obliczu naszych słabości i niedociągnięć.

 

Refleksja na XXI niedzielę zwykłą

Na pytanie czy tylko nieliczni będą zbawieni , Jezus odpowiada zachętą , abyśmy się starali wejść do Królestwa Bożego ciasną bramą. To znaczy, że mimo iż zbawienie jest nam dane jako dar, który Jezus wysłużył dla nas na krzyżu, to z naszej strony musimy podjąć wysiłek aby to zbawienie przyjąć. Przylgnięcie do Jezusa przez wiarę i miłość oraz wierność Jego nauce są tymi warunkami, które musimy spełnić abyśmy byli gotowi przyjąć dar zbawienia. Królestwo Boże nie jest więc czymś automatycznym. Sam chrzest i bycie chrześcijaninem tylko z nazwy nie znaczą że jesteśmy gotowi przyjąć zbawienie. Jezus mówi: “ Starajcie się wejść”. Słowo starajcie się pochodzi od greckiego agonidzeste, czyli agonia. Walka o wejście musi być intensywna stojąca na pograniczu życia

i śmierci. Jesteśmy nieustannie w drodze i wspinamy się na szczyt. Tak jak powiedział papież Franciszek do młodzieży w Krakowie nie możemy stać się chrześcijanami kanapowymi, czyli tymi którzy wygodnie siedzą na kanapie i jedyną ich troską jest ich własna wygoda, komfort i bezpieczeństwo. W Królestwie Bożym będzie wiele niespodzianek. Dostojni tego świata zostaną bardzo poniżeni w świecie przyszłym, a ci, których teraz nikt nie zauważa, staną się książętami świata przyszłego. Istnieje opowiadanie o niewieście żyjącej w przepychu i powszechnym poszanowaniu. Po śmierci znalazła się ona w niebie, gdzie anioł poprowadził ją do jej domu. Przechodzili obok wspaniałych budowli, potem zbliżyli się do dzielnicy biedaków. Na samym jej końcu stała mała chatka, podobna do lepianki.

–Oto twój dom – powiedział anioł.

–Co? – krzyknęła niewiasta – taki dom? Nie będę mogła w nim mieszkać!

–Przykro mi – wyjaśnił anioł – ale tylko taki mogliśmy

zbudować z materiałów, jakie pani nam przysłała!

Zasady nieba nie są zasadami ziemi. Kto na ziemi jest pierwszy, w niebie może być ostatni, a kto na ziemi

ostatni, w niebie może być pierwszy” (W. Barclay, Ewangelia św. Łukasza, Poznań 2002, s. 124–125).

Jezus otworzył nam bramy zbawienia poprzez ofiarę jaką złożył z siebie na krzyżu z miłości do nas. Ta miłość wymaga odpowiedzi z naszej strony. Każdy dzień niech będzie dla nas wchodzeniem przez ciasną bramę do Bożego Królestwa.

 

 

Refleksja na XX niedzielę zwykłą

Upłynęło już kilka tygodni, od kiedy wróciłem z moich wakacji. Był to dobry i przyjemny czas. Mogłem spotkać się z rodzeństwem, rodziną i przyjaciółmi. Oprócz przyjemnych i wesołych spotkań, zaistniały również sytuacje, w których dały się odczuć podziały i różnice dotyczące wiary, Kościoła i moralności. Czasami przybierały one formę słownych wojen i negatywnych emocji. Ale chyba nie mogło być inaczej, ponieważ sprawy dotyczyły takich problemów jak aborcja, eutanazja, małżeństwa homoseksualne i teoria gender. Jako kapłan katolicki przedstawiałem jasną naukę Kościoła dotyczącą tych spraw i moje własne przekonania, które są zgodne z magisterium Kościoła. Jezus przyszedł na ten świat przynieść pokój

i harmonię między ludźmi . Czy więc słowa z dzisiejszej Ewangelii o ogniu i rozłamie naprawdę

należą do Jezusa? Tak oczywiście, że są to słowa

samego Jezusa Chrystusa. Możemy mieć “święty

spokój “ i pozwolić, aby zło szerzyło się bez żadnych

przeszkód. Nie reagować i być cicho w chwilach kiedy

łamane są Boże zasady. Ale jako chrześcijanie nie

jesteśmy tutaj po to, aby mieć „święty spokój”

i pozwolić złu zdobyć nasze dusze i świat. Jesteśmy

tutaj, aby walczyć o zbawienie nasze i całego świata.

To jest zadaniem chrześcijan od samego początku.

Wystarczy spojrzeć na ogromną liczbę męczenników

od początku dziejów Kościoła. Oni wybrali podążanie za Prawdą, Drogą i Życiem, czyli za Jezusem. Oni nikogo nie zabili, ani nie prześladowali. Oni walczyli za prawdę, czego rezultatem były prześladowania ich samych i śmierć. Nic się nie zmieniło również w dzisiejszym świecie. Jeśli mamy prawdziwą wiarę, to nasze sumienie nie pozwoli nam na “ święty spokój “ wtedy, kiedy Szatan atakuje. Właśnie dlatego, wiele razy musimy doświadczyć różnych podziałów i różnicy zdań w naszych rodzinach i środowiskach, w których żyjemy. To dobrze, że są chwile, w których potrafimy odważnie stanąć za swoimi przekonaniami, nawet za cenę straty sympatii i popularności u innych. Bardzo często ludzie, którzy widzą naszą jasną postawę jako katolików, zaczynają zastanawiać się nad swoją postawą i rewaluować własne poglądy i świat wartości.

Tak, jesteśmy powołani, aby być ludźmi pokoju. To znaczy ludźmi, którzy żyją Bożą prawdą i kochają , ludźmi, którzy dla Chrystusa potrafią znieść prześladowania. Ale nie możemy zaakceptować “świętego spokoju”, który oznacza zgodę na zło.

 

Refleksja na XIX niedzieę zwykłą

Antoine Saint-Exupery napisał książkę pod tytułem:

„Wiatr, piasek i gwiazdy”. W książce opisuje jedno wydarzenie, które jest bardzo interesujące. Saint- Exupery razem ze swoim kolegą Guillaumetem pracowali dla chilijskiego rządu latając samolotem nad Andami i przewożąc przesyłki pocztowe. Pewnego poranka Guillaumet wystartował z lotniska - do, jak mu się wydawało - zwykłego i bezpiecznego lotu. Ale po jakimś czasie, kiedy już był nad Andami, rozszalała się potężna burza śnieżna. Skrzydła samolotu oblodziły się bardzo szybko i pilot musiał

posadzić samolot awaryjnie na zamarzniętej płycie wodnej jeziora. Guillaumet wykopał dla siebie w śniegu dużą jamę pod kabiną pilota i obłożył się wkoło workami z pocztą. W tym śnieżnym schronie przebywał dwa dni i dwie noce. Kiedy burza śnieżna się skończyła zaczął wędrówkę w kierunku najbliższych ludzkich osad. Szedł przez pięć dni, walcząc z przeraźliwym zimnem, głodem i zmęczeniem. Wreszcie w piątym dniu swej wędrówki, doczołgał się do osady, w której mieszkali ludzie.

Po tym wydarzeniu wiele osób pytało go , w jaki sposób udało mu się przezwyciężyć pokusę położenia się na śniegu i odpoczynku? Odpowiedział: „Ile razy ogarniała mnie taka pokusa, tyle razy myślałem o mojej żonie i moich synach, którzy na mnie czekają

i mnie potrzebują. Myślałem także o mojej odpowiedzialności za przekazane mi przesyłki pocztowe”. Ocalał chociaż jego ręce i stopy były tak bardzo przemarznięte, że trzeba je było amputować. Saint-Exupery tak podsumował całe to tragiczne

wydarzenie i nadludzki wysiłek kolegi: “ Być człowiekiem, to nic innego, jak być odpowiedzialnym”.

Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam o odpowiedzialności jaką ponosimy za dobro, które otrzymujemy od Boga. On chce nam dać swoje Królestwo i życie wieczne razem z Nim. W dzisiejszej

przypowieści Jezus mówi nam, że przyjdzie powtórnie, aby dopełnić dzieła zbawienia, a my powinniśmy czekać na Niego i być gotowymi na to przyjście. Dar Królestwa Bożego jest przepiękny

i różni się bardzo od rzeczywistości, w której żyjemy teraz. Pan z dzisiejszej przypowieści, będzie osobiście obsługiwał swoje sługi. W kulturze i czasach Jezusa , pan nigdy nie obsługiwał swoich sług. Jest to obraz, który pokazuje, jak różne jest Boże Królestwo od naszych myśli i wyobrażeń. Chrystus powierzył

nam miłość, wiarę i nadzieję. Jesteśmy za te dary odpowiedzialni. Mamy je w sobie umacniać i rozmnażać, oraz dzielić się nimi z innymi ludźmi. Za to właśnie jesteśmy odpowiedzialni. Jako

chrześcijanie mamy większą odpowiedzialność niż ci, którzy nie znają Chrystusa, bo dostali mniej niż my. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za nasze zbawienie, ale również za zbawienie naszych dzieci, rodzin, współmałżonków i tych, których Bóg stawia na drodze naszego życia. Przykładem jest dla nas sam

Chrystus, który z miłości do nas i odpowiedzialności za nasze zbawienie, umarł na krzyżu za nasze grzechy. Niech więc dar zbawienia, który od niego otrzymaliśmy pomoże nam być odpowiedzialnymi współpracownikami i sługami Boga w dziele odkupienia.

 

 

Refleksja na XVIII niedzielę zwykłą

Pewna historia opowiada o fryzjerze, który po wysłuchaniu niedzielnego kazania swojego proboszcza, postanowił jeszcze bardziej aktywnie i wyraźnie dawać świadectwo swojej wiary w Boga. Na drugi dzień rano przyszedł do jego salonu pierwszy klient i poprosił, aby go ogolić. Fryzjer zaprosił

klienta na fotel i kazał mu chwilkę poczekać . Sam zaś

poszedł na zaplecze i modlił się: “ Panie, właśnie przyszedł mój pierwszy klient. Daj mi mądrość, abym mógł znaleźć odpowiednie słowa i pogłębić jego wiarę.” Po modlitwie fryzjer stanął przed klientem z biblią w jednej i z brzytwą w drugiej ręce mówiąc: “ Czy jesteś gotowy na spotkanie ze swoim Stwórcą?”

Dzisiejsze Słowo Boże zadaje nam podobne pytanie, ale oczywiście nie w tak drastyczny sposób. W Ewangelii widzimy człowieka, który poprosił Jezusa o interwencję, ponieważ czuł się pokrzywdzony przy podziale spadku.

Swoją postawą Jezus daje mu do zrozumienia, że nie przyszedł na ten świat zajmować się majątkiem. Przyszedł ogłaszać Królestwo Boże, któro nie jest z tego świata, a jego wspaniałość jest nieporównywalna z rzeczami tego świata. Ten człowiek i wszyscy słuchający Jezusa, potrzebowali przypomnienia prawdy, że życie człowieka nie jest zależne od jego mienia. Te słowa nie dotyczą tylko ludzi bogatych i zamożnych, ale każdego . Każdy z nas może wpaść w zasadzkę chciwości i myśleć, że posiadanie rzeczy oraz bogactwo czyni jego życie lepszym i bardziej wartościowym.

Oczywiście dzięki dobrom materialnym mamy co jeść , gdzie mieszkać i możemy godnie żyć. Jeśli brakuje nam środków na utrzymanie, wówczas życie może się stać mizerne i przytłaczające. Dlatego Jezus zachęca nas, abyśmy troszczyli się o ubogich i bezdomnych, aby polepszyć warunki ich egzystencji. W świecie, którym żyjemy teraz, musimy troszczyć się o zaspokojenie naszych potrzeb i potrzeb naszych rodzin. Po to Bóg dał nam rozum i ręce. Ale przy tym wszystkim nie możemy zapomnieć o największej potrzebie, którą jest Bóg. Człowiek z Ewangelii, któremu obficie obrodziło pole uwierzył, że mając tyle zasobów będzie szczęśliwy przez długie lata. Uwierzył że jego szczęście i bezpieczeństwo jest w bogactwie. A przecież nasze szczęście i bezpieczeństwo jest w Bogu. Bogactwa materialne nie są skarbami, które wprowadzą nas do nieba. Wszystko trzeba będzie zostawić, a liczyć się będzie miłość Boga i bliźniego, czyli to, na ile umieliśmy wykorzystać posiadane dobra, aby pomóc innym. Wiem, że nie lubimy słuchać o tym, jak bardzo nasze życie na ziemi jest

kruche i może się skończyć każdego dnia. Lubimy żyć iluzją, że wszystko mamy pod kontrolą. Ale Jezus dzisiaj przypomina nam bardzo wyraźnie, że życie jest tylko przejściowe, a wieczność jest na zawsze. Dobra materialne są drugorzędne i powinny nam służyć w dojściu do Nieba. Nie mogą one być na pierwszym miejscu w naszym życiu. Niech słowa z dzisiejszego Listu Św. Pawła do Kolosan staną się naszą modlitwą i zachętą, aby stawiać Boga na pierwszym miejscu w naszym życiu: „Dążcie do tego, co w górze nie do tego co na ziemi.

Zadajcie więc śmierć temu, co przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej

żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem.” 

 

Refleksja na XIV niedzielę zwykłą

Moc błogosławieństwa - ks. Dominik Chmielewski

 

Błogosławieństwo kapłanów jest największym błogosławieństwem na ziemi. Gdyby kapłani wiedzieli jaką mają moc błogosławieństwa – błogosławiliby nieustannie wszystkich. Jako świeccy jesteśmy także powołani do tego, aby błogosławić. Szczególną moc, poprzez więzy krwi, ma błogosławieństwo w rodzinie

 

Jesteśmy powołani do tego, aby błogosławić

Bóg nie chce, aby żaden człowiek, nikt z ludzi potępił się. Bóg chce, aby każdy się zbawił. Każdy. Dlatego tak ważne jest to, abyśmy modlili się za tych, którzy na przeklinają. Ofiarowywali Msze św. za nich. Prosili Boga, wstawiali się o Boże miłosierdzie i błogosławieństwo. Wtedy Bóg rzeczywiście da nam wszystko.

My jesteśmy naprawdę powołani do tego, aby błogosławić. Całkowicie i wszystkich. Słowo Boże mówi o tym bardzo wyraźnie: że odziedziczyliśmy dar błogosławienia. Bóg nieustannie błogosławi – złych i dobrych. Zsyła ten sam deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. To słońce wstaje każdego dnia nad wszystkimi, nad dobrymi i nad złymi. Dla Boga nie ma lepszych i gorszych, On wszystkich kocha i błogosławi. I chce abyśmy byli tak doskonali jak On. Jezus o tym mówi – mamy być tak doskonali jak Ojciec w niebie. Doskonali w czym? W kochaniu drugiego człowieka i w błogosławieniu mu. Nie możemy żadnej różnicy robić pomiędzy tzw. dobrymi i tzw. złymi. Wszystkich ludzi kochamy tak samo i tak samo błogosławimy.

W związku z tym jest niesłychanie ważne, aby moje serce, moje oczy, moja psychika, uczucia, emocje, moja wola - były nastawione na błogosławienie nieustannie każdego i wszystkich.

Mówiliśmy o tym, że bardzo ważne jest abyśmy prosili Boga o dar błogosławiących oczu. Oczu, które nie odrzucają, w których nie ma osądu, nie ma krytyki, nie ma twardości. To mają być oczy, które błogosławią. Oczy, przez które czułość Boga może przepływać i dotykać każdego, na kogo spojrzymy. Oczy mają połączenie z sercem. W związku z tym, to co jest w sercu – wychodzi na zewnątrz. Jeśli więc my żyjemy w lęku i strachu przed drugim człowiekiem, boimy się odrzucenia drugiego człowieka, to też to będzie widać w naszych oczach. Będziemy stwarzać wokół siebie aurę pewnej niedostępności, pewnej wrogości, pewnej twardości. I ciężko będzie Panu Bogu przez nas się przebić z miłością do drugiego człowieka. Dlatego warto prosić Pana Boga o dar przede wszystkim błogosławiącego serca, a potem oczu. Można na przykład umówić się z Matką Bożą, że każdego dnia będę oddawać Ci Maryjo moje oczy i moje serce, abyś przeze mnie kochała i przeze mnie patrzyła na każdego człowieka, którego spotkam dzisiejszego dnia. Można się z Matką Bożą umówić tak: oddaję Ci Maryjo moje oczy i na kogo nie spojrzę dzisiaj to Ci go oddaję i błogosławię.

Błogosławieństwo kapłanów jest największym błogosławieństwem na ziemi

Matka Boża w wielu miejscach, w wielu objawieniach mówi o tym, że gdyby kapłani wiedzieli jaką mają moc błogosławieństwa – błogosławiliby nieustannie wszystkich. Gdyby znali moc błogosławieństwa, która przechodzi przez nich na ludzi. Matka Boża w Medjugorie na przykład mówi o tym, że Jej błogosławieństwo jest błogosławieństwem matki nad swoimi dziećmi, natomiast ma się nijak do mocy błogosławieństwa kapłańskiego. Ponieważ przez ręce kapłana błogosławi sam Bóg w Trójcy Świętej Jedyny. To już nie są moje ręce, to już są ręce Boga. Ręce Ojca i Syna i Ducha Świętego. W momencie święceń kapłańskich zostały one namaszczone do przekazywania całej mocy Boga.

Dlatego nie bójmy się prosić księży o to, żeby położyli – przy różnych okazjach – chociaż na chwilę, ręce na mojej głowie, na moim ramieniu, ale szczególnie na głowie, ponieważ wszelka moc inicjująca przechodzi przez głowę: święcenia kapłańskie, biskupie – to jest gest inicjujący, gest rytualny – położenia ręki na głowie. Przez ten gest położenia ręki na głowie przychodzi namaszczenie, przychodzi moc Ducha Świętego.

I tutaj też pewna uwaga, żeby nie dać sobie kłaść ręki na głowie osobom świeckim, kogoś kogo nie znam, nawet jeśli jest on z grupy modlitewnej. Na ramieniu, gdziekolwiek indziej, ale nie na głowie, ponieważ jest to gest inicjujący, gest namaszczający, gest przeznaczenia do czegoś. Na głowę powinni nakładać ręce tylko i wyłącznie kapłani.

W związku z tym szukajmy dłoni kapłanów, prośmy o błogosławieństwo. To nie musi być żadna wielka, długa, wielominutowa modlitwa błogosławieństwa. Wystarczy, że kapłan tylko położy rękę na głowę i pobłogosławi. I możemy być pewni, że to naprawdę jest tak, jakby Bóg położył mi Swoją dłoń na mojej głowie czyli na całym moim życiu, na całej historii mojego życia. Na wszystkim tym, co będę przeżywał lub przeżywałem dzisiaj w ciągu dnia.

Błogosławieństwo w rodzinie

Proszę też o szczególne błogosławienie się w rodzinie. Ojcowie mają szczególną moc błogosławieństwa. Powinni w nawyku nieustannie błogosławić. Tak jak wszyscy powinniśmy mieć w nawyku nieustanne zanurzanie we Krwi Pana Jezusa wszystko i wszystkich – tak samo ojcowie powinni nieustannie błogosławić – swoje żony i swoje dzieci. Tutaj jest bardzo ciekawa rzecz, ponieważ jeśli są więzy krwi i sakrament małżeństwa – również ojciec na dziećmi, dzieci nad ojcem, żona nad mężem, mąż nad żoną – mogą modlić się z nałożeniem rąk również na głowę. Ponieważ na mocy sakramentu małżeństwa są oni jednym ciałem. Sam Bóg uczestniczy w tej modlitwie, na mocy sakramentu małżeństwa. W innych relacjach już nie. Ale na mocy sakramentu małżeństwa sam Bóg przejmuje twoje ciało, przejmuje twoją rękę i można modlić się w ten sposób.

Więc warto pamiętać o tym, że zanim pójdę do pracy – tato, połóż rękę na swojej żonie i poproś, aby Bóg ją dzisiaj błogosławił szczególnie. Zanim wyjdziesz do pracy, podejdź do swoich dzieci jak jeszcze śpią, jak nie śpią, połóż im dłonie na głowie i powiedz: „Panie Jezu, Ojcze, Duchu Święty – pobłogosław moje dzieci. Dzisiejszego dnia niech Twoje błogosławieństwo, Boże, cały czas przy nich będzie. Amen”.

To nie muszą być jakieś nieprawdopodobnie piękne, retoryczne, ułożone stylistycznie modlitwy. Nie. Z serca po prostu, kilka zdań, kilka słów o Boże błogosławieństwo dla mojej żony, dla moich dzieci.

I również odwrotnie – żona niech położy swoją dłoń na mężu i niech pobłogosławi go przed wyjściem do pracy, pobłogosławi dzieciom przed wyjściem do szkoły. Żeby to był stały element naszej modlitwy małżeńskiej i modlitwy rodzicielskiej.

Pamiętam sytuację, kiedy był egzorcyzm jednej dziewczyny, który trwał już bardzo, bardzo długo, gdzie diabeł zmuszony na rozkaz: "W imię Jezusa Chrystusa", wypowiedział takie zdanie, że będzie mógł wyjść dopiero wtedy, kiedy tę dziewczynę pobłogosławi jej własny ojciec. Ojciec jej nienawidził, nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Trwało to bardzo długi czas. I w końcu udało się ojca namówić na to, żeby przyszedł na ten egzorcyzm. Kiedy przyszedł, był bardzo taki butny, zarozumiały, siadł sobie z takim głupim uśmieszkiem na twarzy. Ale kiedy zaczął się egzorcyzm i kiedy zobaczył co diabeł robi z jego córką – padł na kolona i zaczął płakać jak dziecko. I wtedy egzorcysta powiedział : „Niech pan przytuli swoją córkę i ją pobłogosławi". Diabeł wtedy straszliwie ryknął: „Nieeee!” Ojciec podszedł, przytulił ją, pobłogosławił, przeprosił za wszystko. I to był ostatni egzorcyzm, ostatni ryk diabła, i wszystko się skończyło.

W kontekście małżonków, też świadectwo z egzorcyzmów, kiedy osoba, żona opętana razem z mężem przyszła na egzorcyzm i w momencie, kiedy rozpoczęła się modlitwa – kilku potężnie zbudowanych mężczyzn nie było w stanie utrzymać tej kobiety. Ona ich rzuciła na ścianę, wybiegła z kościoła. Wtedy mąż w przypływie natchnienia, impulsu klęknął przed egzorcystą i mówi: „Proszę nade mną odmówić egzorcyzm. Przecież od dnia ślubu my jesteśmy jedno ciało, jeden duch, jedno serce. To co na żonę, to też na mnie".

I egzorcysta zaczął odmawiać egzorcyzm nad mężem. Wtedy kobieta nagle upadła na tej ulicy. Przynieśli ją z powrotem, położyli pod ołtarzem. Leżała przez cały egzorcyzm nieprzytomna. Kiedy skończył się egzorcyzm nad mężem, kobieta wstała, całkowicie uwolniona.

Więc zobaczcie jaka jest nieprawdopodobna wartość, jedność i moc sakramentu małżeństwa.

 

Www.vicona.pl

 

Refleksja o Wniebowstąpieniu Pańskim

 „Wniebowstąpienie na zawsze pozostaje tajemnicą,

ponieważ wydarzenia tego nie da się opisać słowami,

ale coś takiego się stało. Trudno byłoby sobie

wyobrazić, aby objawienia się zmartwychwstałego

Jezusa stawały się coraz rzadsze, a w końcu zupełnie

ustały. To mogłoby zachwiać wiarę ludzi. Musiał więc

nadejść decydujący dzień, gdy Jezus tej ziemi

w końcu stał się Chrystusem niebios. Dla uczniów

wniebowstąpienie miało trojakie znaczenie.

1. Było ono zakończeniem. Czas wiary w cielesną

obecność Jezusa, wiary zależnej od Jego ciała i krwi,

minął bezpowrotnie. Teraz byli oni związani z kimś,

kto na zawsze nie był ograniczony przestrzenią

i czasem.

2. Było ono początkiem. Uczniowie nie odeszli z tego

miejsca załamani, lecz byli pełni radości, posiadali

bowiem Pana, od którego nikt i nic nie było w stanie

ich oddzielić.

Albowiem jestem tego pewien – powiada Paweł – że

nic, nic w życiu ani w śmierci, nie zdoła nas odłączyć

od miłości Bożej w Chrystusie Jezusie, naszym Panu (Rz 8, 38-39).

3. I w końcu wniebowstąpienie upewniło uczniów w tym, że mają przyjaciela nie tylko na ziemi,

ale i w niebie. Jakże wspaniałą rzeczą jest wiedzieć, że w niebie oczekuje na nas ten sam Jezus,

którego poznajemy z kart Pisma Świętego. Umierając, nie przechodzimy do ciemności, lecz idziemy

do Niego.

A więc wrócili do Jerozolimy i nadal uwielbiali Boga w świątyni. Nieprzypadkowo Ewangelia

Łukasza kończy się tam, gdzie się zaczyna – w świątyni” 

 

Refleksja o Bożym Miłosierdziu

Druga Niedziela Wielkanocna już tradycyjnie jest

Niedzielą Miłosierdzia Bożego. Święto to zostało oficjalnie ogłoszone przez Świętego Jana Pawła II, 30 kwietnia 2000 roku, podczas uroczystości kanonizacyjnych naszej rodaczki Św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Gdzie w dzisiejszych czytaniach możemy dostrzec prawdę o Bożym Miłosierdziu?

Po pierwsze to miłosierdzie możemy dostrzec

w postawie Jezusa względem apostołów i uczniów,

którzy opuścili Go w noc Jego pojmania. Opuścili

Jezusa w najbardziej ciężkiej dla Niego godzinie, ale Jezus nie miał zamiaru opuścić ich. Chrystus przechodzi przez zamknięte drzwi, przechodzi przez ich strach, żal, poczucie winy i objawia się im. Chrystus ich nie przekreśla. Przynosi im swój pokój. Jezus potwierdza swoje zaufanie do nich i zwierza im kontynuowanie swojej misji: “ Jak Ojciec posłał mnie, tak i Ja was posyłam”.

Widzimy także, Boże Miłosierdzie w postawie Jezusa

względem ludzi, którzy Go ukrzyżowali. Czy Chrystus ich przeklina, czy ma chęć zemsty? Nie. Zamiast tego, Jezus posyła do nich swoich apostołów, aby im

powiedzieć - i do grzesznego świata, do świata, który

ukrzyżował Boga - że mogą być zbawieni, że Bóg ich nie potępia.

Następnie Chrystus przekazuje nam tą wiadomość

o Bożym Miłosierdziu w widzialnym znaku

sakramentalnym. Tym sakramentem jest Spowiedź Święta. Chrystus przekazuje władzę szafowania Bożym Miłosierdziem Apostołom i ich następcom: “Weźmijcie Ducha Świętego ! Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.

Otwórzmy więc nasze serca na ten wielki Dar Bożego

Miłosierdzia. I często z wiarą oraz miłością zwracajmy się do Niego słowami : Jezu Ufam Tobie !

 

Refleksja nad Zmartwychwstaniem Pana Jezusa

 

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał.”

 

Po intensywnym przygotowaniu w Czasie Wielkiego Postu, nastał dla nas dzień ogromnej radości, której źródłem jest prawda o Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Jeśli Chrystus by nie zmartwychwstał, to Jego cierpienie, nie miałoby sensu. Bez zmartwychwstania miłość Chrystusa i Jego ofiara nie miałyby żadnego znaczenia. Co więcej, oznaczałoby to, że grzech, zło i śmierć zwyciężyły. Tylko jasny blask Zmartwychwstania daje sens krzyżowi na, którym Jezus przelał krew za nasze grzechy. Dzięki Niedzieli Zmartwychwstania, mamy siłę do przeżywania Wielkich Piątków w naszym życiu. Znany artysta epoki Renesansu Michał Anioł wyraził tą prawdę w małej, marmurowej rzeźbie Chrystusa Zmartwychwstałego, która obecnie znajduje się w Rzymie w kościele Św. Marii sopra Minerva. Postać Chrystusa w tej rzeźbie jest pełna chwały. Jezus stoi pewnie, ale nie jest sztywny. Jest młody, dobrze umięśniony, oraz pełen energii jak bokser przed walką, lub jak żołnierz, który powraca do domu po zwycięskiej bitwie. Zmartwychwstały Chrystus stoi sam. Jedyną drugą figurą, którą możemy zobaczyć w rzeźbie, jest krzyż. J e z u s  o b e j m u j e  g o  l e w y m  ra m i e n i e m . W porównaniu z postacią Chrystusa, krzyż jest bardzo mały, mizerny. Jest zbyt mały, aby był użyty do ukrzyżowania Chrystusa. Krzyż jest tak drobny i lekki, że wydaje się, że Jezus trzyma go z taką łatwością, jakby trzymał bukiet kwiatów. I w tym obrazie możemy zobaczyć cały sens tej rzeźby. Dająca życie, moc Zmartwychwstałego Pana, przerosła śmiertelną moc krzyża. To jest właśnie sens Niedzieli Zmartwychwstania w naszym życiu. Prawda Zmartwychwstania sprawia, że światło nadziei świeci jasno w naszym życiu i powoduje, że nasze krzyże stają się lekkie i małe. Możemy je teraz nieść z radością, ponieważ mamy pewność, że one wiodą nas do chwalebnego zwycięstwa Zmartwychwstania. Zmartwychwstanie Chrystusa jest naszą nadzieją.

 

Refleksja na Niedzielę Palmową

Hosanna i ukrzyżuj

 

Te dwa okrzyki słyszymy niejako obok siebie w dzisiejszej liturgii słowa. W rzeczywistości dzielił je niecały tydzień czasu. W niedzielę Jezus jest uwielbiany przez tłumy, w piątek -prawdopodobnie te same tłumy- domagają się Jego śmierci.

 

Często tak bywa i w naszym życiu, że po dniach chwały przychodzą nagle dni klęski i poniżenia, dni trudne i straszne. To jest właśnie życie i kto chciałby żyć jedynie w chwale ten żyłby w zakłamaniu, w nierealnym świecie ułudy.

 

Warto jednak pamiętać, że nie ja pierwszy i na pewno nie ja ostatni przeżywam tego rodzaju wzloty i upadki. Wielu było przede mną i wielu będzie po mnie. Pytanie jest tylko: „Jak przyjmuję te zmienne koleje losu? Czy mam świadomość, że zarówno ludzka chwała i uwielbienie, jak i ludzka pogarda i nienawiść są przemijające?” Liczy się tak naprawdę tylko moja wartość wewnętrzna i to jak mnie widzi i ocenia Bóg. Liczy się nie doczesność a wieczność. A wszystko co przeżywam obecnie jest tylko drogą do wieczności. Jeśli potrafię zrozumieć tę prawdę nie będą mnie tak naprawdę poruszały ani chwile pozornej ludzkiej chwały, ani nie będą mną wstrząsały momenty ludzkiej zawiści, podłości i głupoty.

 

Ukrzyżowanie i Śmierć

 

Kiedy dowleczono w końcu Skazańca na miejsce straceń był u kresu sił, całkowicie wyczerpany i niezdolny do najmniejszego wysiłku, a przecież czekało Go jeszcze najgorsze. Trzymał się na nogach już chyba tylko mocą swej boskiej woli. Scena egzekucji przedstawiona w filmie „Pasja” jest chyba jedną z najbardziej wstrząsających scen nie tylko w tym filmie, ale i w całej historii kina. Człowiek, który ma za sobą noc przesłuchania i biczowania, długą drogę z ważącym ponad 50 kg krzyżem, wycieńczony, wykrwawiony, poraniony, obolały, ledwie żywy ma przed sobą jeszcze bezlitosną, straszliwą egzekucję. I ten „oto Człowiek”, Syn Boży, leżący już na krzyżu, rozciągnięty na siłę, aby dopasować przygotowane uprzednio dziury w krzyżu do Jego ramion, ten Człowiek, Który nie jest już nawet do człowieka podobny, modli się resztką sił i wstawia się za swoimi oprawcami: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. (Łk 23,34) Pamiętam tę scenę i Jego zaschnięte wargi, usta pełne zakrzepłej krwi szepczące tę modlitwę. Kiedy kilka lat temu oglądałem film pamiętam, że właśnie w tym miejscu po raz drugi nie mogłem powstrzymać łez cisnących się do oczu. Pierwszą sceną, gdzie łzy same popłynęły był moment kiedy w czasie drogi krzyżowej oczy Jezusa -przy którymś z kolejnych upadków- spotkają się z oczami Jego Matki. Klęczą oboje naprzeciwko siebie i On wypowiada z ogromnym wysiłkiem i bólem, ale i z jakąś przejmująca, wewnętrzną radością słowa: „Oto czynię wszystko nowe”. I wtedy zrozumiałem, że tak właśnie wygląda Bóg, Który na nowo stwarza świat zniszczony przez człowieka. I po raz drugi nie mogłem pohamować łez, kiedy widziałem te skrwawione, opuchnięte wargi Syna Bożego modlącego się za swoich oprawców, którzy właśnie rozciągają go na krzyżu wyrywając stawy barkowe i łokciowe Jego rąk. I pomyślałem wtedy, a właściwie modliłem się: „Ojcze wybacz nam, bo doprawdy nie wiemy co czynimy.”

 

Prawie 24 lat temu, rok po moich święceniach byłem na parafii w południowej Polsce, gdzie akurat budował się kościół. Na wiosnę -jakoś niedługo po Wielkanocy- podszedł do mnie pewnego, sobotniego ranka człowiek. Miał wtedy tyle lat ile ja teraz, czyli niewiele ponad 50, ale wyglądał na znacznie starszego. Wyglądał co najmniej na siedemdziesięciolatka. Podszedł i poprosił o spowiedź.

 

– Dobrze, chodźmy do kościoła, do konfesjonału, to pana wyspowiadam – odpowiedziałem.

 

– Ale ja nie byłem do spowiedzi ponad 40 lat – odrzekł proszący.

 

– No cóż, to nie mamy już ani chwili do stracenia – odrzekłem. I weszliśmy do kościoła.

 

Była to spowiedź człowieka, o której oczywiście nic powiedzieć nie mogę. Ale po spowiedzi zaprosiłem go do siebie i przegadaliśmy cały dzień. A właściwie nie przegadali, bo on tylko bardzo spokojnie i z jakąś niesamowitą melancholią i niezwykłym pokojem w oczach odpowiadał na zadawane mu pytania. Okazało się, że nie był do spowiedzi przez ponad 40 ostatnich lat, bo spędził je w obozie przymusowej pracy na Kamczatce, przy wyrębie drzewa. Kiedy go tam wywieziono miał zaledwie 12 lat i mieszkał w jednym z wielkich miast wschodniej, przedwojennej Polski. Ojciec by oficerem Wojska Polskiego, matka nauczycielką, starsza siostra lekarzem, a brat księdzem. Wiadomo, wszystkie powody ku temu, aby znaleźć się tam, gzie się znalazł. Nie zna losów ojca, przypuszcza że zginął w jednym z obozów jenieckich w Ostaszkowie lub Katyniu, ale o tym dowiedział się dopiero po powrocie ze zsyłki, tj. w 1982 roku. Matkę odwiedził raz w życiu, bo była w obozie pracy na Kamczatce, zaledwie 400 km od jego obozu, gdzie on przez 40 lat codziennie, z jednym dniem przerwy co 10 dni wyrąbywał drzewo. O bracie i siostrze nie wie nic. Długo by opowiadać historie, których słuchaliśmy przez cały ten sobotni dzień po Wielkanocy. Przypomnę może jednak tylko to, co opowiadał ten człowiek o swojej najdłuższej podróży do Polski, która trwała ponad dwa lata. Kiedy w 1980 roku skończyła mu się kara 40 lat przymusowych robót, miał wtedy już 52 lata. Takich jak on, którzy przeżyli (chyba cudem) te lata katorgi było około 11 tysięcy. Z kilkudziesięciu obozów pracy na Kamczatce wyruszyła na piechotę do najbliższej stacji kolejowej w Komsomolsku na Amurze długa kawalkada więźniów. Ponad 6 tysięcy kilometrów dzieli te dwa miejsca na dalekiej rosyjskiej północy. Szli na piechotę, dniami i nocami przez tundrę i tajgę, eskortowani przez żołnierzy Armii Czerwonej, którzy też, tak jak oni sami byli skazańcami. Droga ta trwała prawie 10 miesięcy, a z 11 tysięcy więźniów dotarło do celu jedynie około półtora tysiąca. Reszta zmarła po drodze z głodu, z zimna, z wycieńczenia, z chorób, których nie miał kto ani diagnozować, ani leczyć. „Kiedy ktoś padał po drodze, to się nawet cieszyliśmy” –mówi opowiadający. I dodaje „bo jego racja żywnościowa, składająca się z kilku kilogramów suchego chleba i zasuszonego, zmrożonego mięsa zostawała do podziału dla tych, którzy szli dalej”.

 

Droga krzyżowa Chrystusa trwa nadal. A kiedy w końcu dotarli do celu, do stacji kolejowej …. nikt na nich nie czekał i trzeba jeszcze było czekać kilka tygodni koczując w okolicach stacji, pod gołym niebem zanim w końcu podstawiono pociąg, który przez następne trzy miesiące wiózł ich bardzo wolno do Moskwy. Co było dalej i jak ich przyjęto po 40 latach w bardzo zmienionym świecie, można znaleźć w książce wydanej przez ludzi, którzy słuchali opowiadań tego człowieka. Co jednak pozostało mi na długie lata, to wzrok tego człowieka, kiedy ktoś zapytał go, czy nie chciałby się zemścić szukać sprawiedliwości za to, że zabrano mu i zmarnowano właściwie całe życie. Jego odpowiedź była bardzo spokojna, jego oczy niezwykle przejrzyste i jasne. A odpowiedział słowami Chrystusa: „A po co się mścić? Po co szukać sprawiedliwości? Przecież ci ludzi nie wiedzieli co robią. On byli tak zaślepieni żądzą władzy, żądzą zła, że tak naprawdę to chyba nie wiedzieli co z nami robią. Pilnowali nas, tacy jak i my skazańcy z Armii Czerwonej. A różnili się od nas tylko tym, że nie pracowali przy wyrębie drzew i nosili nie naładowane karabiny.” Po co się mścić. Zemsta nic nie daje, tylko pomnaża zło.”

 

Kiedy oglądałem film „Pasja” i słyszałem modlitwę krzyżowanego Jezusa, przypomniały mi się słowa tego człowieka, który przed wielu laty wyraził bardzo prosto jedną z najgłębszych prawd : „zemsta nie daje nic, pomnaża tylko zło, trzeba nauczyć się wybaczać”.

 

I to wszystko działo się w XX wieku, w 1980 i 1981 roku. To nie jest zapadła, odległa, barbarzyńska przeszłość, to nie dzieje się w niecywilizowanym, barbarzyńskim świecie. To działo się w XX wieku, w kraju, który należy, czy też rości sobie pretensje do miana ekonomicznych i technologicznych potęg współczesnego świata. Tak dzieje się i takie przykłady można znaleźć w wielu innych krajach współczesnego, cywilizowanego świata. Warto może jeszcze raz przypomnieć, że codziennie ginie na świecie 383 chrześcijan, rocznie ponad 130 tysięcy. Chrześcijanie giną w Indonezji, Pakistanie, Indiach, bestialsko mordowani są w krajach arabskich, Libanie, Kuwejcie, Arabii Saudyjskiej, Emiratach Arabskich, eksterminowani w afrykańskich krajach takich jak Egipt, Sudan, Uganda, Somalia, zabijani w Wietnamie, Laosie, Korei Północnej, Chinach, na Kubie, prześladowani za swoje poglądy nawet w cywilizowanej Europie. Świat oszalałby w protestach gdyby to chrześcijanie mordowali, ale że to oni są mordowani nikt się nie odzywa, nikt nie protestuje, nikt o tym nawet nie wspomina.

 

A mimo to Chrystus powtarza ustawicznie przez wieki te niesamowite słowa: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. (Łk 23,34). A my Go jeszcze oskarżamy, że to On jest przyczyną tych wszystkich nieszczęść i okrucieństw …

 

Czyżby ta trwająca 2000 lat droga krzyżowa naszego Zbawiciela niczego nas nie nauczyła? Czyżby Jego Męka i Jego nauka miały być bezużyteczne? Nie przebaczę, nie odpuszczę, do grobowej deski będę to pamiętał!!! Jakże często słyszymy takie słowa z ust chrześcijan, z ust wierzących i praktykujących katolików? Czy nie znaczy to, że ci ludzie po prostu nic nie zrozumieli z katolicyzmu, z wiary, z nauczania Chrystusa? Nic nie zrozumiałem z Jego nauczania na Górze, nic z Jego przypowieści, absolutnie nic z Jego przykładów i czynów, jeśli nie umiem wybaczać, jeśli mam za „dobrą pamięć” szczególnie do grzechów cudzych.

 

Zapiekła złość, zacięta chęć zemsty, odegrania się, odpłacenia złem za zło, pragnienie postawienia na swoim, nieumiejętność wybaczenia, noszenie urazy w sercu … czy to wszystko nie jest najgłębszym zaprzeczeniem, unicestwieniem Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa, który z wysokości krzyża, czy raczej z dna upodlenia modli się: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. (Łk 23,34).

 

I jeszcze jednej, ostatniej i najbardziej niesamowitej lekcji udziela nam Chrystus na krzyżu, kiedy już u kresu swojego życia widząc, że wykonało się wszystko: ”… zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego.” (Łk 23:46). Jest to lekcja całkowitego zaufania, zawierzenia Bogu, aż do końca, o co tak trudno, coraz trudniej w dzisiejszych czasach pełnych zadufanych, zadufanych, zapatrzonych w siebie ludzi.

Refleksja na 5 Niedzielę Wielkiego Postu

POSZANOWANIE

Chyba każdy doskonale pamięta czasy swojej nauki. wiedza, którą nas karmiono, nie zawsze była najlepszym pokarmem. Z niektórymi twierdzeniami zgadzaliśmy się, ale były też takie, których nie byliśmy w stanie przyjąć. Niektóre z przedmiotów,

które musieliśmy „zaliczać”, nie były nam później potrzebne. W miarę upływu czasu te sprawy stają się mało istotne. A w pamięci pozostają ci nauczyciele czy wykładowcy, którzy niezależnie od wykładanego przedmiotu potrafili swoich uczniów lub studentów nauczyć poszanowania innych. Czy tak jest i dzisiaj? Szkół jest na pewno dużo więcej, ale czy wartości przekazywane młodemu pokoleniu są właściwe?

Czy szkoła lub uczelnia uczy poszanowania wiedzy, ludzi,społeczeństwa? Kim się stajemy, jakimi ludźmi dzisiaj jesteśmy? Brakuje nam wzajemnego poszanowania. I to nie tylko ludzi starszych, rodziców, dziadków. Brakuje nam poszanowania nawet samych siebie, co przejawia się brakiem szacunku do

własnego zdrowia, a czasami i życia. Podobnie wygląda to w odniesieniu do naszego życia duchowego.

Życie duchowe to nie tylko msza niedzielna, lecz także nasze modlitwy poranne i wieczorne, przed i po posiłkach, oddawanie czci Jezusowi niesionemu do chorego przez księdza czy szafarza. To także poszanowanie, okazywanie czci i miłości innym,

a przede wszystkim Bogu. „I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie.” (Flp 3,8a.13-14) Jakże znamienne są te słowa św. Pawła, jakże mądre i aktualne. Nie licytujmy się, kto z nas lepszy, godniejszy, bardziej święty.

Wsłuchując się w dzisiejsze Słowo Boże, pozwólmy by ugodziło ono nasze serca i wyzwoliło nasze lepsze JA.

To JA, które nie zapomina o uczciwości, godności, szacunku do innych i do siebie samego. Łatwo innych poprawiać i krytykować, łatwo wytykać innym zło całego świata. Ale pamiętajmy, że grzeszni jesteśmy wszyscy. Więc postępujmy tak, by nie znaleźć się w sytuacji tych, którzy usłyszeli: «Kto z was jest bez

grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». A wtedy żyć będzie nam się lepiej.

Prośmy naszego Ojca, aby nauczył nas poszanowania innych i samych siebie.

 

Refleksja na 4 Niedzielę Wielkiego postu

RADUJ SIĘ JEROZOLIMO, ZBIERZCIE SIĘ WSZYSCY, KTÓRZY JĄ KOCHACIE. CIESZCIE SIĘ, WY, KTÓRZY BYLIŚCIE SMUTNI,

 

WESELCIE SIĘ I NASYCAJCIE U ŹRÓDŁA WASZEJ POCIECHY.”

Na samym wstępie dzisiejszej refleksji zacytowałem słowa z antyfony mszalnej na wejście, która wzywa nas do radości. Dzisiejsza czwarta już Niedziela Wielkiego Postu, jest nazywana niedzielą radości. Co jest przyczyną tej duchowej radości, do której zachęca nas dzisiejsza liturgia? Niewątpliwie oprócz wątku zbliżających się Świat Zmartwychwstania, główną przyczyną naszej radości jest temat Bożego przebaczenia i miłosierdzia, podjęty w Ewangelii, która dziś przytacza nam podobieństwo o marnotrawnym synu. Młodszy syn, który opuścił ojca , roztrwonił cały swój majątek i prawie, że stracił życie, w końcu pod wpływem biedy opamiętuje się . Przypomina sobie o dobrych czasach, kiedy mógł być w domu ojca i doświadczać jego dobroci. Zdecydował się wrócić. Następnie Św. Łukasz mówi nam, że kiedy młodszy syn był jeszcze daleko: “... ujrzał go jego ojciec... Wybiegł naprzeciw niego...”. Ojciec przez cały czas nieobecności swojego syna, myślał o nim i z utęsknieniem wypatrywał jego powrotu, aby móc wybiec mu naprzeciw. Bóg nigdy nie przestaje mieć nadziei, że wrócimy do Niego. Ojciec stale na nas spogląda, nie po to, aby nas złapać na jakimś błędzie, grzechu i nas za to pokarać. Patrzy na nas, aby zawsze być gotowy wybiec nam naprzeciw, przytulić nas do siebie, ucałować i przyodziać nas na nowo w szatę swojej łaski i sandały Bożego synostwa. Właśnie ta aktywna, bezwarunkowa miłość Boga, jest źródłem chrześcijańskiej radości. Ojciec z dzisiejszej przypowieści również wychodzi na zewnątrz, aby spotkać się ze starszym synem, któremu nie podoba się sposób w jaki ojciec wita jego marnotrawnego brata. Tłumaczy mu, dlaczego trzeba się cieszyć i radować z powrotu młodszego syna. Na pewno pamięć o miłości Boga do nas i Jego ciągłej gotowości, aby przyjąć nas z powrotem jest jedną z głównych przyczyn chrześcijańskiej radości. No tak, ale ojciec z dzisiejszej przypowieści, który czekał na syna, nie mógł jednak zmusić go do powrotu. Potrzebny był moment, w którym syn podjął decyzję : “Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie.... Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. W tym momencie naszej refleksji musimy powrócić do ważnego etapu wielkopostnej przemiany, jaką jest spowiedź sakramentalna. Jak marnotrawny syn z dzisiejszej Ewangelii, musimy zrobić ten jeden krok w kierunku Ojca Niebieskiego i przystąpić do Sakramentu Spowiedzi. Już za parę dni, zaczynamy Rekolekcje Wielkopostne, podczas, których będzie możliwość skorzystania ze spowiedzi. Zachęcam Was i zapraszam bardzo gorąco, abyście znaleźli czas na waszą duchową odnowę.

 

Syn marnotrawny i syn dobry

Przypowieść urywa się w połowie rozmowy ojca ze zbuntowanym na miłosierdzie synem. Dlaczego? Dlatego, że ona na tym świecie nie ma zakończenia, lecz ciągle się powtarza. Możemy przejrzeć się w obydwu synach i odnaleźć się w jednym albo w obydwu.

 

Obydwaj byli na polu. Jeden z nich tak odszedł, że wrócił. Drugi tak oddalił się od domu, że nie wyglądało to na odejście. Jeden z nich żałował, że zgrzeszył. Drugi natomiast, choć nie wyraził tego wprost, żałował, że nie zgrzeszył. Był tak blisko Ojca i jednocześnie nie wszedł do wnętrza Jego domu! Przypowieść nie pochwala uczynków pierwszego syna, ale ostrzega też przed postawą drugiego: pozornej poprawności moralnej. Syn służył od lat ojcu, ale tylko służył, czyli wykonywał obowiązki, zakazy i nakazy, nie szukał miłości i czułości w jego ramionach. Ani zmysłowość, ani mistyka nie pociągnęły go i nie ciekawiły. Nie miał odwagi pogrążyć się w grzechu, choć naprawdę za nim tęsknił, co widać w jego pretensjonalnych wyrzutach: „Nigdy mi nie dałeś koziołka, abym ucieszył się ze swymi przyjaciółmi”. Tęskni za uciechami życia, ale ich sobie sam zakazał, choć niezrozumiale do ojca ma żal. Ojciec przecież mu mówi: „Dziecko, wszystko moje jest twoje!”. Co jest Ojca? Ojca jest uczta, czyli Eucharystia. Najdelikatniej jak mógł, dał synowi do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie sprawić ucztę, ale tajemnicą pozostanie, dlaczego starszy syn ani w grzechu nie szukał radości, ani w domu ojca.

 

Tajemnicą są ludzie, którzy nie odważyli się szukać szczęścia w grzechu, ani w Bogu, ani na ulicy, ani na Eucharystii. Ludzie, którzy nie żyją, tylko obserwują życie innych, jak te panie z okien w blokowiskach, które całymi godzinami przyglądają się sąsiadom. Całe życie tkwią w jakimś żalu do życia, że im się nie udało odnaleźć szczęścia. Przyglądają się innym, ale nigdy sobie!

 

Stał więc smutny starszy syn, obserwując domostwo rozbrzmiewające muzyką i śpiewami. Polskie tłumaczenie tekstu nie oddało pewnego niuansu. Radość, którą chciał przeżyć syn, konsumując owego koziołka z przyjaciółmi, została nazwana tym samym słowem, które było radością z powrotu marnotrawcy, o której nieśmiało powiedział ojciec. Ta sama radość? Kiedy nie chcemy się cieszyć z czyjegoś szczęścia, nic już nie jest w stanie nas ucieszyć. Jeśli chodzi o mnie, to radzę wszystkim raczej ucztę w domu Ojca, bez potrzeby odwiedzania chlewnych agencji towarzyskich, ale odradzam też postawę obserwatora, który ze wszystkiego jest niezadowolony.

 

Refleksja na 3 Niedzielę Wielkiego Postu

„Swe wezwanie do nawrócenia Jezus ilustruje na koniec przypowieścią o drzewie figowym.

Od czasów starożytnych smaczne owoce figi należały do głównych artykułów spożywczych, gdyż mają

duże znaczenie odżywcze i lecznicze (m.in. trawienne i przeciwgorączkowe; używane też były

w leczeniu chorób serca i płuc). Figowce mogły rosnąć

nawet na kamienistym gruncie. Zaczynały owocować

w siódmym roku po zasadzeniu i były w stanie wydawać

owoce dwa razy w roku: w czerwcu (soczyste figi

zielone) i w sierpniu (figi fioletowe). W pełni

owocowania z jednego drzewa można zebrać do 100 kg

owoców. Drzewa te sadzono często w winnicach, gdzie

rozwijały się symbiotycznie z winną latoroślą, która

mogła oplatać ich pnie (znalazło to swe odzwierciedlenie

w teologicznych wypowiedziach 1 Krl 5, 5; Ps 105,

33; Mi 4, 4). Nie jest więc niczym dziwnym, że także

w przypowieści Jezusa figowiec rośnie w winnicy.

Zdumiewające natomiast jest w niej to, że drzewo to

wbrew oczekiwaniom gospodarza nie wydaje owoców.

Zdarzało się bowiem, że w złych warunkach figowiec

wydawał mniej owoców, ale raczej nigdy nie bywał

całkowicie bezpłodny (...)

Niespotykana bezpłodność figowca rodzi stanowczą

decyzję gospodarza winnicy, który poleca swemu

ogrodnikowi wyciąć drzewo. Co prawda biblijne

przepisy prawne bardzo mocno chroniły drzewa

owocowe, tak że nawet w czasie wojny zabraniały je

ścinać, aby wszystkim, w tym także oblegającym miasto,

służyły swymi owocami (Pwt 20, 19-20). Zasada ta

jednak nie obowiązywała w stosunku do drzew

bezpłodnych. Gospodarz w swej rozmowie

z ogrodnikiem podkreśla, że już od trzech lat figowiec

powinien owocować, a tymczasem nie ma na nim nic

oprócz liści. W takim przypadku staje się drzewem

nieużytecznym, a nawet szkodliwym, gdyż wyjaławia

ziemię wokół siebie.

Odpowiedź ogrodnika, który proponuje pozostawić figowiec na jeszcze jeden rok, okopać go i obłożyć

nawozem, też nie jest na owe czasy zwyczajna. O takich zabiegach nie ma mowy nigdzie w Piśmie

Świętym. Jezus zatem wprowadza do przypowieści nowy element, który wypływa z samego jądra

Jego Ewangelii, zawierającej prawdę o dobroci i cierpliwości Boga miłosiernego. W zakończeniu

swego opowiadania nie przedstawia nawet ostatecznego stanowiska gospodarza winnicy: czy zgodził

 

się na pozostawienie drzewa, czy też nie” 

 

Refleksja na 2 Niedzielę Wielkiego Postu

 

Jak co roku w drugą niedzielę Wielkiego Postu słuchamy fragmentu Ewangelii o Górze Przemienienia. W tym roku słuchamy o Przemienieniu w czasie Jubileuszu Miłosierdzia. Dlatego spójrzmy tym razem na specjalną górę przemienienia w naszym życiu, którą jest sakrament spowiedzi świętej. W życiorysie Św. Jana Vianney czytamy o oficerze armii francuskiej, który przyjechał do Ars i zamiast się spowiadać, przystąpił do konfesjonału i naśmiewał się z wiary i wszystkich świętości. Jan Vianney powiedział do niego: „Spowiadaj się mój synu”. „Ale ja jestem niewierzący”. Odpowiedział oficer. „Właśnie dlatego zacznij spowiedź” – padła odpowiedź kapłana. Oficer zaczął się spowiadać. Po odbytej spowiedzi, odchodził od konfesjonału zalany łzami z powodu doznanej łaski miłosierdzia i odpuszczenia. Głęboka duchowa przemiana nastąpiła w życiu tego człowieka. Również i my doznajemy głębokiej przemiany duszy, ilekroć odbędziemy dobrą spowiedź. Starajmy się regularnie wspinać na tą górę przemienienia, którą jest sakrament pokuty, róbmy to natychmiast, ilekroć spotka nas grzech ciężki. Jezus zaprasza nas również na inne góry przemienienia, gdzie możemy doznać przemiany duchowej i być świadkami Jego chwały. Tymi górami przemienienia są chwile, kiedy czytamy Pismo Święte i rozmyślamy nad Bożym Słowem. To również czas, gdy czytamy dobrą religijną książkę albo słuchamy konferencji duchowej. Chwile głębokiej modlitwy i medytacji, to również góry przemiany naszego życia. Oczywiście uczestnictwo we Mszy Świętej, jest tym szczególnym czasem, kiedy Chrystus przemienia się w naszej obecności, a my pozwalamy Mu przemieniać nas samych mocą Eucharystii. Tak jak apostołowie również i my potrzebujemy takich chwil przemienienia, kiedy możemy w szczególny sposób odczuć obecność Boga i Jego chwałę. Takie momenty dodają nam sił w dźwiganiu codziennego krzyża z wiarą i ufnością. Razem z Jezusem wchodźmy na góry przemienienia i pozwólmy Mu umacniać nas na drodze wiary.

ks. Dariusz

 

Refleksje na 1 Niedzielę Wielkiego Postu

KOZETKA

Kiedy w Polsce zdarza się jakaś tragedia, gdy rozegra się dramat z ofiarami w tle, natychmiast pojawia się w mediach komunikat: "Rodziny otoczono opieką psychologów." Uzyskanie duchowego wsparcia jest dziś znacznie łatwiejsze niż konkretnej pomocy materialnej. Choć obecnie badając ten problem, odnośnie pomocy materialnej, jest znacznie lepiej niż jeszcze kilka lat temu.

Metoda na przeróżnych "lekarzy dusz" dotarła do nas z Zachodu, gdzie w niektórych kręgach wręcz wypada mieć osobistego psychoterapeutę. Kiedyś ludzie byli twardsi - mimo ekstremalnie traumatycznych przeżyć - sami radzili sobie ze stresem. Mówię choćby o tragicznych przejściach wojennych, które zostawiły trwały ślad w psychice wielu Polaków. Przez wieki wykształciliśmy sobie naturalne mechanizmy obronne, np. zawsze mogliśmy liczyć na krewnych, przyjaciół, sąsiadów czy znajomych. Jeszcze dziś pamiętam jak po tragicznej śmierci młodego człowieka, mojego sąsiada, cała wieś przychodziła do domu ofiary, aby wspólną modlitwą i obecnością wspierać rodzinę w żałobie. Ludzie wierzący szukali najczęściej pociechy w Bogu. I zwykle odnajdywali spokój w modlitwie, a po spowiedzi czuli prawdziwą ulgę i oczyszczenie. Kryzys wiary, rozluźnienie rodzinnych więzi i brak prawdziwych przyjaciół (tych w realu) pozbawiły nas tego odwiecznego wsparcia. Dlatego dziś próbujemy kupić sobie czyjąś "uwagę", "poradę" czy "przyjaźń". A ja wciąż wzdragam się na myśl o tym, że zamiast spowiedzi świętej i wsparcia przyjaciół i rodziny, nawet tej dalszej oraz wspólnej modlitwy, miałbym na kozetce u terapeuty (zupełnie obcego mi człowieka!) szukać ratunku na moje życiowe problemy. Zapewne po otrzymaniu rachunku za "usługę" psychologa czy psychoterapeuty wpadłbym w jeszcze większą depresję.

Naprawa zranionej duszy wymaga ogromnej wrażliwości, doświadczenia i mądrości Bożej i ludzkiej. Według mnie to bardziej misja niż praca; nie zawsze udaje się wykształcić u studentów psychologii właściwą ku temu empatię. A o wierze już nie mówię, bo przeważają wśród nich ludzie, którzy dalecy są od Boga i Kościoła.

Przyczyn niepowodzeń psychologowie szukają najczęściej analizując dzieciństwo pacjenta. Standardowo winne są trauma szkolna lub błędy wychowawcze rodziców. Tymczasem to my sami, pogrążając się w oderwanym od rzeczywistego świata Matrixie, oddalamy się od normalności. Egoizm, hedonizm nie zapewnią nam życiowej harmonii ani szczęścia. Potrzebujemy Boga, Kościoła, normalnej rodziny, przyjaźni, miłości. Tak nas zaprogramowano i nie zmieniajmy tego! Tym bardziej o tym mówię w okresie Wielkiego Postu, bo to przecież właściwy czas dany nam przez Boga do przemyślenia siebie! Amen!

ks. Dariusz

 

To bardzo dobrze, że czytamy dziś Ewangelię o kuszeniu Jezusa przez szatana na pustyni. Ta ewangeliczna scena przypomina nam ważne prawdy dotyczące naszej wiary i zbawienia. Pierwsza prawda to fakt, że szatan istnieje naprawdę i kusi nas podobnie jak to czynił w przypadku Jezusa. Postawa Mistrza uczy nas, że nie możemy iść na żaden kompromis z diabłem. Jezus trzy razy powiedział szatanowi: NIE! Szatan istnieje i ciągle nas kusi. Robi to często w bardzo inteligentny i przebiegły sposób. Dość trafnie ukazuje tę strategię szatana stara hinduska legenda, dostosowana nieco do chrześcijańskich obyczajów. Legenda ta opowiada, że w jednym klasztorze wychowywał się dobry i pobożny młodzieniec – sierota, który miał jedną słabość: lubił wino. Pewnej nocy, nad ranem, ukazał mu się szatan i zaczął go strasznie dręczyć. Gdy zobaczył, że młodzieniec już truchleje ze strachu, powiedział: „Opuszczę cię na zawsze, jeśli wykonasz jedno z moich poleceń. Albo wypijesz całą butelkę wina, albo porzucisz raz na zawsze poranne modlitwy, albo zabijesz przełożonego klasztoru, albo świętokradzko przyjmiesz Komunię św., albo podpalisz kościół, albo się powiesisz. Niedoświadczony młodzieniec wybrał pierwszą propozycję, bo mu się wydawała najłatwiejszą. Wybrał wino, bo je lubił. Nieszczęsny wypił całą flaszkę i się upił, a przez to nie zbudził się na poranne modlitwy. Przełożony przyszedł do jego celi, by zobaczyć, czy nie jest chory. Widząc, że jest pijany, zaczął go upominać, a on chwycił flaszkę i uderzył go w głowę tak nieszczęśliwie, że go zabił. Przerażony pobiegł do kościoła, gdzie właśnie rozdawano Komunię św. i bez namysłu przyjął ją w stanie grzechu. Gdy potem zaczęto szukać przełożonego, podpalił swoją celę, w której ukrył zabitego, od czego spłonął prawie cały klasztor, a on z obawy przed karą powiesił się”. To tylko legenda, ale ilustruje nam dokładnie, jak szatan umie wykorzystywać nasze, ludzkie, skłonności duchowe, a czasem i brak doświadczenia i łatwo doprowadza człowieka nie tylko do jednego upadku, ale często do wielu złych, a nawet zbrodniczych czynów. Zaczęliśmy kolejny Wielki Post. Tak jak Jezus mówmy: NIE wszystkiemu, co szatan nam proponuje. Starajmy się być wytrwali w naszych postnych przedsięwzięciach. Jest to czas naszego nawrócenia i uświęcenia.

Ks. Dariusz